– Myśli pani…? – wtrącił Baasteuwel, ale na moment się wstrzymał. – Myśli pani, że ten Bitowski również leży zagrzebany gdzieś na plaży? Dobrze zrozumiałem hipotezę między wierszami?
Moreno zawahała się, wodząc wzrokiem wokół stołu.
– Nie stawiam żadnej hipotezy. Ale sprawdzenie tego nie powinno nastręczać trudności. Jeśli żyje, powinniśmy do niego dotrzeć… w taki czy inny sposób.
Baasteuwel skinął głową.
– Zgadza się. A Mikaela? Co z panienką Lijphart? Wydaje się, że to jeszcze twardszy orzech do zgryzienia. Przeklęty Vrommel, co się, do cholery, za tym kryje?
Nikt nie miał dobrej odpowiedzi na to pytanie i znowu zapadło milczenie. Moreno niemal widziała – albo przynajmniej wyczuwała – intensywny wysiłek umysłowy wszystkich w formie chmury burzowej nad stołem. Wspaniale, pomyślała. Wspaniale mieć trochę więcej pracujących głów. Wreszcie…
– Niech mnie… – odezwał się w końcu Baasteuwel. – Po waszych wesołych minach widzę, że musimy liczyć się z tym, że i ona tam leży.
– Nie mamy żadnych przesłanek, które by na to wskazywały – pośpieszyła Moreno z zaprzeczeniem, ale słuchając własnych słów, wiedziała, że więcej w tym myślenia życzeniowego niż realizmu.
Kohler westchnął.
– Nie pozostaje nam chyba nic innego, jak przekopać całą plażę – zaproponował. – Prosta sprawa. Kilkuset ludzi i ze dwa miesiące… może wojskowi nam pomogą, oni lubią się w to bawić.
– Z braku wojny – dorzucił Baasteuwel.
– Proponuję zaczekać z tym kilka dni – sprzeciwiła się Moreno. – Mimo wszystko można spróbować z innej strony. Jak, na przykład, idzie śledztwo w sprawie Van Rippego?
Baasteuwel wydał z siebie dźwięk, jakby kosiarka do trawy nie chciała zapalić. Albo trabant.
– Jak po grudzie. Z Van Rippem idzie jak po grudzie. Ale może właśnie o to chodzi.
– Posłuchajmy – powiedziała optymistycznie Moreno.
Aspirant Vegesack, który dotąd głównie się przysłuchiwał, zdecydował się zabrać głos.
– Nie mamy za wiele – potwierdził. – Sekcję wykonano, wczoraj przyszły dokumenty. Czasu zgonu nie da się najwyraźniej precyzyjnie określić. Jest 24-godzinny przedział: zgon nastąpił między godziną dwunastą w południe w niedzielę a dwunastą w poniedziałek, czyli między jedenastym a dwunastym lipca. Przyczynę śmierci ustalono: spiczasty przedmiot wbity w lewe oko prosto w mózg. Żadnych innych obrażeń, żadnych śladów walki… brak zadrapań, fragmentów skóry i tym podobnych. Dziwne, że ktoś mógł tak po prostu podejść i dźgnąć go w oko, czyli pewnie został całkowicie zaskoczony. Może spał… albo opalał się.
Rozejrzał się, czy nie padną jakieś komentarze ze strony Kohlera lub Baasteuwla, ale ani jeden, ani drugi nie zgłosił sprzeciwu. Vegesack popił piwa i kontynuował.
– Rozmawialiśmy ze znajomymi Van Rippego, ale nic nie wnieśli do sprawy. Planował wyjechać na kilka dni z przyjaciółką, Damitą Fuchsbein, to ona zgłosiła jego zaginięcie i zidentyfikowała zwłoki. Ostatnią osobą, która go widziała, przynajmniej z tego co wiemy, był sąsiad Eskil Pudecka. Twierdzi, że rozmawiał z Van Rippem tuż po pierwszej w niedzielę… co oznacza, że ten 24-godzinny przedział odrobinę się kurczy, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Przesłuchiwaliśmy również matkę Van Rippego i jego brata, czyli najbliższych krewnych, też niewiele wiedzieli…
– Chwila, moment – przerwał Baasteuwel. – Kto rozmawiał z tymi wszystkimi ludźmi? Kohler i ja spotkaliśmy się góra z czterema czy pięcioma osobami, a kto z was na przykład zajął się jego dziewczyną? I krewnymi?
Vegesack zastanowił się.
– Ja przesłuchiwałem Damitę Fuchsbein. Z tym że raczej nie była jego dziewczyną. Vrommel zajął się matką i bratem… matką chyba nie dalej jak wczoraj. Wcześniej była na urlopie.
Baasteuwel uderzył pięścią w stół.
– Jasna dupa! – przeklął. – Vrommel przesłuchuje matkę! Vrommel przesłuchuje brata! Vrommel przesłuchuje każdego pieprzonego świadka, który może coś wiedzieć… Kurwa, ten sukinsyn prowadzi sprawę dokładnie po swojej myśli! Widział pan raporty z tych przesłuchań?
Vegesack wyglądał nagle na zakłopotanego.
– Nie… chyba ich jeszcze nie sporządził.
– Ty jakieś widziałeś? – Baasteuwel popatrzył na kolegę.
Kohler potrząsnął przecząco głową.
– Tylko spokojnie – upomniał – żebyś się znowu nie zagalopował.
Baasteuwel opuścił ręce w geście bezradności, opierając się z powrotem w fotelu. Moreno była ciekawa, czy często się zagalopowywał i do czego to prowadziło. Uwaga Kohlera najwyraźniej nie była bezzasadna, bo Baasteuwel nawet nie próbował protestować.
– Bez dwóch zdań musimy zbadać sprawę – załagodził Kohler – ale proponuję zrobić to w miarę dyskretnie. Czy też uważacie, że więcej zyskamy od razu stawiając Vrommla pod ścianą?
Moreno zastanowiła się. Widać było, że Vegesack i Baasteuwel też. O ile mogła ocenić, żaden z nich nie miał nic przeciwko temu, by skierować w oczy komendantowi pięćsetwatową żarówkę i rzucić mu w twarz całą gamę oskarżeń.
Ona również nie, co oczywiście nie oznaczało, że taktyka Kohlera nie byłaby właściwsza. Ma rację, pomyślała. Vrommel przypuszczalnie nie należy do głupich, nawet jeśli jest świnią. Czy skunksem. Lepiej wykazać trochę cierpliwości, żeby dać sobie szansę na wybadanie tego i owego.
Nie do końca było jasne, co mieli wybadać, ale jeśli do czegoś zaczęli się przyzwyczajać, to właśnie do niejasności.
Baasteuwel wyraził jej myśli.
– Dobra. Damy łobuzowi kilka dni. Choćby dla przyjemności poobserwowania go, kiedy już swoje wiemy.
Vegesack skinął głową. Podobnie Moreno i Kohler.
– Czyli ustalone – podsumował Kohler. – Co teraz? Chyba czas zaplanować trochę działań?
– Jestem za – powiedział Baasteuwel. – Jakie pieprzone działania podjąć? Ci, którzy mają urlop, mogą pójść na lody, jeśli wolą.
34
Po południu przeniosła się do Selmy Perhovens. Zobowiązanie jest zobowiązaniem i na jej pokój w „Dombrowskim” czekali już nowi goście, poinformowała usłużnie gospodyni.
Selma bynajmniej nie żałowała swojego zaproszenia. Przeciwnie. Kobiety muszą się wspierać, stwierdziła, kiedy rozmawiały rano przez telefon, a zaoferowanie dachu nad głową w chwili potrzeby stanowiło chyba minimum wsparcia. Poza tym miały parę spraw do omówienia.
Moreno też chciała porozmawiać i bez wahania wprowadziła się do rupieciarni. Selma tak nazywała ten pokój. Dla gości i na rupiecie. Mieszkanie położone było przy Zinderslaan, w starym budownictwie, duże, ale przytulne; cztery wysokie pokoje z kuchnią, miejsca aż nadto dla dość niewysokiej matki i jej chudziutkiej córki, ale Selma zdobyła to mieszkanie na sprawie rozwodowej – czego to się nie robi?
Córka miała na imię Drusilla, kończyła niedługo dwanaście lat, a energii miała chyba ze dwa razy więcej od swojej mamy, która przecież nią tryskała. Kiedy Moreno przekroczyła próg, Drusilla zlustrowała ją od stóp do głów i szeroko się uśmiechnęła.
– Będzie pani u nas mieszkać? – zapytała. – Super!
Moreno domyśliła się, że nie jest pierwszym gościem w rupieciarni. Potem przez dwie deszczowe godziny grała z Drusillą w karty, oglądała telewizję i czytała komiksy. Nie po kolei, ale symultanicznie. Wszystko naraz. Samo oglądanie telewizji jest zbyt nudne, twierdziła Drusilla. Albo granie w karty. Trzeba było mieć jeszcze jakieś zajęcie.