Выбрать главу

W tyra czasie Selma pisała w swoim pokoju dwa artykuły, które miały być gotowe do wpół do piątej; musiała przeprosić, że jest złą gospodynią, ale co zrobić.

Obawiała się, niestety, że wieczorem również będą zajęte; o piątej zabrała Drusillę, zostawiając Ewę Moreno samej sobie. Miały wrócić o jedenastej.

Jeśli nie wcześniej lub nie później.

– Musi pani zostać kilka dni – powiedziała Drusilla, kiedy wychodziły. – Dopiero w przyszłym tygodniu jadę do kuzynów, moja przyjaciółka jest na Ibizie, a mama jest taka nudna, bo tylko pracuje.

– Zobaczymy – obiecała Moreno.

Kiedy została sama, wzięła kąpiel. Przytomnie zabrała ze sobą do łazienki komórkę, bo gdy leżała w lipowej pianie, telefon zadzwonił ni mniej, ni więcej tylko trzy razy.

Najpierw odezwała się powiernica, która w końcu dotarła do siebie i swojej automatycznej sekretarki. Była we Włoszech po towar (Clara Mietens prowadziła na Kellnerstraat w centrum Maardam butik z odzieżą szytą ręcznie i nie przez dzieci), poznała faceta, który do niczego się nie nadawał, oraz nie miała absolutnie nic przeciwko kilkudniowej wycieczce na rowerach po Sorbinowie. W przyszłym tygodniu, może w poniedziałek lub wtorek, potrzebowała trochę czasu, żeby wszystko pokazać swojej zastępczyni. I żeby sprawdzić, czy w ogóle ma rower.

Moreno wyjaśniła, nie wchodząc w szczegóły, że również ona ma najbliższe dni zajęte i umówiły się na telefon przed niedzielą.

Clara chciała wiedzieć, czy zbijanie bąków nad morzem działa ożywczo.

Moreno potwierdziła i rozłączyła się.

Potem zadzwonił inspektor Baasteuwel. Stwierdził, że powinni porozmawiać w cztery oczy. Razem z Kohlerem wprowadził się do Kongershuus i miał wieczór wolny.

Może więc przekąsiliby coś przy kieliszku wina? I bardziej dogłębnej rozmowie, co się, do cholery, dzieje w tej zapomnianej przez Boga dziurze z komisarzem, który zapomniał o Bogu.

Moreno zgodziła się bez zastanowienia. Restauracja Werdera, o ósmej.

Dwie minuty później zatelefonował Mikael. Również on miał wolny wieczór i odczuwał potrzebę porozmawiania z nią. Żeby ustalić parę rzeczy, żadnego rozdzierania szat, ale mogli chyba coś przekąsić przy kieliszku wina jak cywilizowani ludzie?

Powiedziała, że niestety tego wieczoru jest już zajęta, ale może spotkać się z nim jutro, jeśli wcześniej nie wyjedzie. Przyjął tę propozycję po chwili wymownego milczenia. Zapytał, czy zawsze zachowuje się w ten sposób, kiedy ma okres. Chowając się jak krwawiąca samica i posyłając wszystkich facetów w diabły?

Zaśmiała się, mówiąc, że nie musi się tym kłopotać. Okres miała za sobą, brała lipową kąpiel w wannie na lwich łapach i cieszyła się na nowe przeżycia.

Zapytał, co u diabła ma na myśli, ale sama nie wiedziała i skończyli rozmowę połowicznie umówieni na następny dzień.

Inspektor Baasteuwel zajął stolik za dwoma gęstymi, ale sztucznymi fikusami i czekał na nią, sącząc ciemne piwo.

– Dlaczego zostałaś gliną? – zapytał, kiedy złożyli zamówienie i przeszli na „ty”. – Nie jestem idiotą, ale nie mogę się powstrzymać, żeby nie zapytać, kiedy spotykam nowego towarzysza niedoli. Czy towarzyszkę.

Moreno miała w zanadrzu siedem gotowych odpowiedzi i sięgnęła po jedną z nich.

– Bo myślałam, że będę w tym dobra.

– Właściwa odpowiedź – zareplikował Baasteuwel. – Też nie jesteś idiotką.

Uświadomiła sobie, że go lubi. Przed południem, podczas zaimprowizowanego spotkania u Vegesacka, nie było czasu na takie refleksje, ale teraz miała poczucie, że współpracuje z kimś, na kim można polegać. Z facetem, którego nie trzeba wspierać.

Pewnie, że niechluj i gbur; no, niechluj za dużo powiedziane, ale że wszelkie konwenanse miał w nosie, było dość oczywiste. Trzy – lub czterodniowy zarost, szpakowate rozwichrzone włosy przypuszczalnie od pół roku nie widziały nożyczek. Oczy miał głęboko osadzone, ciemne, a krzywy nos był przynajmniej o dwa numery za duży. Szerokie usta, krzywe zęby. On jest brzydki jak ropucha, pomyślała Moreno. Lubię go.

No ale nie spotkali się z powodu wzajemnej sympatii.

– Coś się po południu wydarzyło? – zapytała.

– Tak. Może powoli ruszymy z miejsca. Oczywiście trzeba się pilnować, żeby Vrommel nie zorientował się, że działamy przeciwko niemu, ale sobie poradzimy. Dobrze, że mamy wreszcie coś do roboty, przez pierwsze dni wyglądało to bardziej na czuwanie przy zmarłym niż śledztwo w sprawie morderstwa. Chociaż teraz już wiemy, przez kogo. Wiesz, że Vegesack nazywa go Skunksem? Wyrwało mu się.

Moreno uśmiechnęła się, mówiąc, że też to słyszała.

– Obawiam się, że na razie pozostaje nam tylko zastawiać sidła – ciągnął Baasteuwel. – Jeszcze nie ma rezultatów, ale będą. Możesz mi wierzyć – jeśli Vrommel ma jakiegoś trupa w szafie, gwarantuję, że go wyciągnę. Rozmawiałem z panią Van Rippe, chociaż tylko przez telefon, a Kohler gadał z bratem. Braciszek najwyraźniej nic nie wniósł… jest sześć lat starszy i nie ma zielonego pojęcia, co Tim wyprawiał jako nastolatek. Zresztą w osiemdziesiątym trzecim, kiedy to się wydarzyło, nie mieszkał już w domu.

– Bitowski? – zapytała Moreno. – Ten drugi, którego nazwisko Mikaela dostała od Very Sauger. – Znaleźliście go?

Baasteuwel potrząsnął głową.

– Niestety nie. Przeklęty sezon urlopowy. Podobno jest na wyspach z kolegami, ale nie udało nam się tego potwierdzić. Sąsiad przypuszcza, że wyjechał w poprzednią niedzielę. Właśnie w tę przeklętą niedzielę… oczywiście mieszka sam, więc albo pije na tych wyspach, albo leży zagrzebany gdzieś na plaży. Jutro spróbujemy dowiedzieć się czegoś więcej od krewnych i znajomych.

– Wiecie coś o jego charakterze? Jeśli rzeczywiście spotkał się z Mikaelą Lijphart, chyba powinien był zareagować na komunikat.

– Nie, jeśli wyleguje się na leżaku, pijąc ciepłe od słońca piwo – zauważył Baasteuwel. – Jeśli leży zagrzebany, tym bardziej nie…

Przeżuwał w zamyśleniu kawałek mięsa. Moreno również jadła, czekając na dalszy ciąg.

– No nic – podjął Baasteuwel. – Poprosiłem o protokoły z procesu Maagera. Będą jutro. I listę uczniów ze szkoły, chyba sam będę musiał się po nią przejść, nie mają zbyt wielu ludzi o tej porze roku.

Moreno skinęła głową. Skuteczny, stwierdziła. Nie rozmyśla z założonymi rękami. A przynajmniej nie cały czas. Po raz pierwszy od wielu dni miała uczucie, że może przekazać sprawę, w kompetentne ręce, że nie musi sama wszystkiego przypilnować. Niewątpliwie była to ulga.

Świetnie, pomyślała. Wreszcie ktoś znający się na rzeczy.

Opinia była nieco krzywdząca dla aspiranta Vegesacka, zdawała sobie z tego sprawę, ale Baasteuwel i Kohler byli jakby innego kalibru. Chyba w tym przypadku niezbędnego, żeby uporządkować ten chaos niejasności i półprawd. I dojść do sedna sprawy.

Rozwiążą ją, pomyślała. Mogę przestać się w niej babrać.

– O cholera, właśnie! – przypomniało się Baasteuwelowi między jednym łykiem wina a drugim. – Maager! Jednak ktoś do niego dzwonił w sobotę… w zakładzie odkryli to dopiero teraz, mówią, że telefon odebrał ktoś pracujący na zastępstwie i zawołał Maagera. Około dwunastej. Tego samego dnia, w którym zaginął. W zeszłą sobotę. Co o tym myślisz?

Moreno zastanawiała się dobrą chwilę, zanim odpowiedziała.

– Właściwie nie jestem zdziwiona. Oczywiście nie wiedzą, kto dzwonił?

– Nie, tylko tyle, że kobieta. Jeśli nawet podała nazwisko, zastępca go nie pamięta. Jak myślisz, kto mógł dzwonić?

Moreno popiła łyk wina, ponownie się zastanawiając.