– Sigrid Lijphart. Jego była żona. Ale wymieniam ją tylko dlatego, że poza nią on praktycznie nikogo nie zna.
– Hm – mruknął Baasteuwel, który najwyraźniej nie pomyślał o tej możliwości. – A czego by chciała?
– Na przykład omówić parę rzeczy. Byli małżeństwem przez sześć lat, nie zamienili słowa od szesnastu i mają córkę, która zaginęła. Chyba jest o czym rozmawiać.
– Może. Ale co ten telefon… jeśli rzeczywiście ona dzwoniła… miałby wspólnego z jego zniknięciem?
Moreno wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Może umówili się na spotkanie. Ciężko coś z niego wydobyć, a przez telefon chyba wcale nie jest łatwiej… tak, mogła umówić się z nim na spotkanie.
Baasteuwel uniósł sceptycznie brwi, analizując w milczeniu to rozumowanie. Po pięciu sekundach opuścił brwi. Trzeba by je przyciąć, odnotowała Moreno.
– A dlaczego nie powiedziała o tym policji, skoro dzwoni z pretensjami? Vegesack mówi, że przynajmniej dwa razy dziennie. Cholernie męcząca kobieta, sam miałem okazję słuchać jej tyrad.
– Nie wiem – Moreno potrząsnęła głową. – Jestem na urlopie. Może trzeba mieć wzgląd na fakt, że jej córka zaginęła…
– Jasne, jasne.
Skończyli posiłek i zamówili kawę. Baasteuwel zapalił papierosa i oparł się łokciami na stole, pochylając się do przodu. Przez chwilę miał tajemniczą minę, potem nagle się uśmiechnął.
– Vrommel. Nie jesteś ciekawa, jak zamierzam rozwiązać problem naszego pana komendanta?
– A i owszem.
– Ponieważ nie mogę trzasnąć go w pysk, a nie bardzo da się wypytywać ludzi na chybił trafił, tak żeby nie dotarło to do jego wiadomości, zwróciłem się do prasy.
– Do prasy?
– Do lokalnej gazety. Do Aarona Wickera, naczelnego „Westerblattu”. On i Vrommel są śmiertelnymi wrogami, jeśli prawidłowo odczytałem sygnały. No i jest w tym wieku, że zna sprawę Maagera. Twierdzi, że napisał o niej z dziesięć kilometrów szpalt. Spotkam się z nim jutro wieczorem, niestety cały dzień będzie w terenie, robi reportaż… ale wtedy, cholera, wyłowimy, co trzeba, z tej mętnej zupy.
– Znakomicie – pochwaliła Moreno. – Gdyby nie wszystko dało się wyłowić, to przypadkiem mieszkam u dziennikarki Wickera.
Baasteuwel na moment oniemiał.
– Trzeba przyznać, że nie zasypiasz gruszek w popiele. Zawsze tak spędzasz urlop?
– Musiałbyś mnie zobaczyć na służbie.
– Trochę też się zastanawiałem – oznajmił Baasteuwel, kiedy dostali kawę. – Poza wygłupianiem się w roli pracowitego policjanta.
– Naprawdę? A nad czym się zastanawiałeś?
– Nad morderstwem Van Rippego. Chociaż do niczego nie doszedłem.
– Też mi się zdarza – przyznała się Moreno. – Raz do roku albo jakoś tak. Mów.
Baasteuwel pokazał nierówne zęby w uśmiechu.
– Glina, co się zowie. Jesteś mężatką?
– A co to, do ciężkiej cholery, ma do rzeczy?
Baasteuwel przechylił się przez stół.
– Nie chciałem tylko, żebyś zagięła na mnie parol – wyjaśnił. – Mam żonę i czwórkę dzieciaków, rozprzestrzenianie swoich genów postrzegam jako obowiązek wobec ludzkości.
Moreno wybuchnęła śmiechem, a Baasteuwel ponownie odsłonił zęby.
– Ale wracając do tematu. Do tego biedaka Van Rippego… cały czas się zastanawiam, jak go właściwie zabito. To cholernie nietypowy sposób mordowania ludzi. Wbijając coś w oko? Trudno się przecież zbliżyć do ofiary… chyba że śpi. Ale dlaczego Van Rippe miałby spać na plaży?
– Może go tam zaniesiono.
– Dojdę do tego, że musiano go tam zanieść – zgodził się Baasteuwel. – Nikt nie sypia na plaży w nocy, a w tak zimną krew, żeby zadźgać opalającego się, nie wierzę. O ile się zorientowałem, za dnia raczej trudno zostać na plaży samemu… choć obowiązki służbowe przeszkodziły mi w sprawdzeniu tego osobiście. Czyli zaniesiono go tam po zabójstwie.
Moreno rozważyła sprawę.
– Nie zaniesiono.
– Wiem. Powiesz, dlaczego?
Moreno stwierdziła, że nie miałaby nic przeciwko temu, żeby współpracować z Baasteuwelem na co dzień. Był nadzwyczaj bystry, a sposób, w jaki dyskutował i przekomarzał się, posuwał sprawy naprzód. Inspirował.
– Prowizoryczny pogrzeb. Jeśli morderca rzeczywiście miał czas, żeby przenieść ciało, powinien mieć również czas, żeby lepiej je ukryć. Na przykład głębiej zakopać. Ale dlaczego wybierałby miejsce, w którym codziennie roi się od ludzi? Są setki miejsc, gdzie zwłok w ogóle by nie znaleziono. Przykładowo na wydmach. Nie, mimo wszystko myślę, że odbyło się to w dużym pośpiechu. Morderca się śpieszył. Zagrzebał ofiarę, jak się dało, i uciekł.
– Innymi słowy, bez specjalnego zastanawiania się?
– Na to wygląda.
– W miejscu zabójstwa?
– Na to wygląda.
Baasteuwel zapalił nowego papierosa, westchnął.
– Może trzeba będzie skorzystać z pomysłu Kohlera.
– Jakiego?
– Wezwać wojsko i przeryć całą plażę.
– Najbliższe otoczenie zostało już chyba przeszukane – zauważyła Moreno. – Technicy nic nie znaleźli?
– But. Właściwy rozmiar, może być Van Rippego, ale nie jesteśmy pewni. Leżał w odległości jakichś dziesięciu metrów.
– Wspaniały ślad.
– Rewelacyjny. Vrommel trzyma but na swoim biurku i analizuje. Muszę mieć go na oku, żeby gdzieś tego buta nie posiał. W zasadzie powinien zostać wysłany do Laboratorium Chemicznego, ale nie zostaaa…ł.
Nagle ziewnął, a Moreno od razu poczuła, że ma ochotę się dołączyć.
– Przypilnuj więc, żeby wysłano – powiedziała, spoglądając na zegarek. – Zajmij się butem i uważaj na Vrommla. Płacimy? Czy masz coś jeszcze? Jeśli się nie mylę, jutro też pracujesz?
– Hrm – chrząknął Baasteuwel. – Jasne. Ale nie mam nic przeciwko ciężkim dniom. Tak naprawdę męczy mnie siedzenie bez ruchu i przelewanie z pustego w próżne.
Moreno przypomniała sobie jego powitalne pytanie.
– I dlatego zostałeś policjantem, jeśli wolno mi odwzajemnić pytanie? Żeby nie przelewać z pustego w próżne?
Baasteuwel na chwilę jakby się zadumał.
– Właściwie nie. Przyszedłem do policji, bo uwielbiam wsadzać łobuzów. Wprawdzie nigdy nie złapię wszystkich, jest ich za dużo, ale każda kanalia, którą zapuszkuję, poprawia mi nieco samopoczucie. Moja żona uważa, że jestem perwersyjny.
Uśmiechnął się bez pokazywania zębów.
– Bywają gorsze motywy zgłaszania się do policji – rzekła Moreno.
– W rzeczy samej – zgodził się Baasteuwel. – Odezwę się jutro wieczorem. Jeśli zostajesz?
Moreno skinęła głową.
– Przynajmniej do soboty. Mam umowę z pewną młodą damą.
Młoda dama leżała już w łóżku, kiedy Moreno wróciła na Zinderslaan, ale jej mama siedziała w kuchni, robiąc korektę.
– Czuję się jak Cyganka – wyznała Moreno. – Pętam się po okolicy i zmieniam mieszkanie kilka razy w tygodniu.
– Cyganie to mili ludzie – zauważyła Selma. – Chcesz herbaty?
Moreno chciała. Było wprawdzie po wpół do dwunastej, ale skoro miały omówić parę spraw, to najlepiej teraz, gdy Drusilla nie mogła nic usłyszeć.
– Tim Van Rippe. Jutro wychodzimy z jego nazwiskiem. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
– Nic a nic. Najbliżsi są poinformowani.
– Świetnie. Mogłybyśmy też obgadać historię Maagera. Myślę, że czas coś o tym napisać, jeśli okaże się, że jest z tego temat. Może parę faktów do pokazania w nieco innym świetle? W przyszłym tygodniu lub jakoś tak… jaką chcesz herbatę? Mam sześćdziesiąt dwa rodzaje.
– Mocną – powiedziała Moreno.