35
W piątek wrócił wyż. Deszcze przeszły z południowo-zachodnim wiatrem i upał szybko wzrastał. Już o siódmej rano duży termometr na budynku firmy komputerowej Xerxes w Lejnicach pokazywał dwadzieścia pięć stopni w cieniu, a miało być jeszcze goręcej.
Inspektor kryminalny Ewa Moreno nie należała tego ranka do tych, którzy wstali o siódmej i sprawdzali, jaka jest pogoda. O dziewiątej obudziła ją Drusilla, która nie omieszkała natychmiast wprowadzić jej w sytuację.
– Niebo jest błękitne jak len, a słońce praży jak cholera.
– Drusilla, nie przeklinaj – upomniała ją mama rozczesująca w drzwiach włosy.
– Czasami trzeba wyrazić się soczyście – odparła Drusilla. – Sama mnie tego nauczyłaś.
Potem odwróciła się do Moreno.
– Może pani pójść ze mną na plażę, jeśli ma ochotę – zaproponowała. – Bierzemy jeszcze jednego dzieciaka, więc nie będzie pani musiała cały czas się mną zajmować.
Moreno zastanowiła się przez dwie sekundy, po czym wyraziła zgodę.
Pobyt na plaży i korzystanie ze słońca nie były jednak tak do końca sielankowe. Drusilla dotrzymała słowa i większość czasu spędzała z młodym człowiekiem o imieniu Helmer – kąpali się, budowali zamki z piasku, kąpali się, grali w piłkę, kąpali się, jedli lody, kąpali się, i czytali komiksy. Moreno urozmaicała sobie pobyt, przewracając się z brzucha na plecy i z powrotem na brzuch, ale niezależnie od pozycji nie mogła oderwać myśli od tego, co przed niecałym tygodniem kryło się w tym ciepłym, miękkim piasku.
I od tego, co mogło jeszcze się w nim znajdować.
Może leżę na jakichś zwłokach, pomyślała, zamykając oczy przed słońcem. Zaraz Helmer i Drusilla przybiegną, że odkopali głowę.
Zrozumiała, że czas stąd wyjechać. Pora w końcu zostawić Lejnice i plażę i wrócić do Maardam. Sprawa Mikaeli Lijphart nie była już jej sprawą. Podobnie jak sprawy Arnolda Maagera i Tima Van Rippego. Oczywiście, jeśli być precyzyjnym, nigdy ich formalnie nie prowadziła, ale teraz przynajmniej przekazała je w kompetentne ręce. Kohlerowi i Baasteuwelowi oraz – gdyby to miało nie wystarczyć – miejscowej ekipie dziennikarskiej: Selmie Perhovens i, o ile dobrze zrozumiała, redaktorowi Wickerowi. Nie było potrzeby, żeby się dalej angażowała. Najmniejszej potrzeby. Zrobiła więcej niż ktokolwiek mógł od niej wymagać, a jeśli miała wrócić do pracy w sierpniu z naładowanymi akumulatorami, najwyższy czas, żeby zafundowała sobie trochę prawdziwego urlopu. Na przykład wycieczkę rowerową z namiotem po dzikim Sorbinowie. Ciepłe wieczory przy ognisku, ryby pieczone w żarze, dobre wino i egzystencjalne rozmowy. Nocne pływanie w ciemnej wodzie.
A jeśli oni naprawdę chcieli przeszukać tę rojącą się od ludzi plażę, to nie miała większej ochoty w tym uczestniczyć. Wcale nie miała ochoty.
Ale właśnie to jej się przyśniło, kiedy zasnęła. Horda ubranych na zielono, spoconych żołnierzy, którzy pod dowództwem łysego oficera (uderzająco podobnego do komendanta Vrommla, ale z gęstym hitlerowskim wąsikiem, a nie tym rzadkim) motykami i saperkami przekopywali plażę, wydobywając ciągle nowe zwłoki; układali je w stosach według płci i wieku, a ona pilnowała ich razem z aspirantem Vegesackiem. Baasteuwel szczotką oczyszczał ciała i twarze z piasku, a przerażonym oczom Moreno ukazywali się po kolei: Mikaela Lijphart, Winnie Maas, Arnold Maager (którego widziała tylko na słabym zdjęciu, ale mimo to w jakiś niewyjaśniony sposób rozpoznała lepiej niż innych), Sigrid Lijphart, Vera Sauger, Mikael Bau, Franz Lampe-Leermann… co ci dwaj mieli wspólnego z pozostałymi, trudno jej było pojąć, ale przyjęła to jako przejaw nieodłącznego od życia szaleństwa. Dopiero kiedy Drusilla Perhovens przywlokła Maud, jej siostrę – nie dorosłą, ale jako nastolatkę – Moreno miała dość i obudziła się.
Głowa jej pękała. Nie wolno spać na słońcu! Pamiętała, że tę zasadę mama z jakiegoś powodu starała się wbić do jej dziecięcej główki i chociaż Moreno nie wyniosła z domu zbyt wiele mądrości, to dzisiaj skłonna była w tym punkcie przyznać swojej mamie rację. Wstała chwiejnie i poszła się wykąpać.
– Inspektor kryminalny Baasteuwel – powiedział Baasteuwel.
W słuchawce zapadła cisza.
– Czy mówię z doktorem deHaavelaarem?
– Czego pan chce?
– Zadać tylko kilka pytań. Pracuję nad sprawą Van Rippego, o której czytał pan pewnie w gazetach. Wydaje się ona mieć związek z inną sprawą, dość odległą w czasie. Z morderstwem Winnie Maas. Przypomina pan sobie?
– Może.
– To pan przeprowadzał sekcję zwłok?
– Nie mam nic do dodania w tej kwestii.
– Chcę tylko wyjaśnić pewną rzecz.
– Nie ma nic do wyjaśniania. Czy komendant zaaprobował tę rozmowę? Bo chyba on prowadzi śledztwo?
Baasteuwel przed odpowiedzią zrobił krótką przerwę.
– Czy mogę zapytać, co się kryje za pańską niechęcią, by o tej sprawie rozmawiać?
W słuchawce dało się słyszeć zirytowane parsknięcie.
– Mam ważniejsze rzeczy na głowie. Ostatnio nękała mnie już zresztą jakaś policjantka.
– Inspektor Moreno?
– Właśnie. Powinienem zgłosić to Vrommlowi, ale postanowiłem być wspaniałomyślny.
– Rozumiem. Sytuacja przedstawia się następująco: albo odpowie pan teraz na moje pytania przez telefon, albo przywiozą tu pana radiowozem. Co pan woli?
W słuchawce zapadła cisza. Baasteuwel zapalił papierosa i czekał.
– Co, do cholery, chce pan wiedzieć?
– Tylko kilka szczegółów. Mam tu przed sobą protokoły z procesu. Z procesu Arnolda Maagera. I jedna rzecz mnie dziwi.
– A mianowicie?
– Pan nie zeznawał?
– Nie.
– Dlaczego? Pełnił pan przecież funkcję lekarza sądowego.
– Nie było potrzeby. Taki jest zwyczaj, ale nie jest to konieczne. Sprawa była jasna jak słońce, a ja widocznie miałem inne zajęcia.
– Ale to pan podpisał raport z sekcji, który później odczytano w sądzie?
– Oczywiście. Do czego pan zmierza, bo tracę cierpliwość?
– Podano tutaj, że przeprowadził pan sekcję Winnie Maas – razem z patologiem Kornitzem – stwierdzając, że dziewczyna była w ciąży. Zgadza się?
– Tak.
– Ale nie podaliście, od jakiego czasu.
– Nie?
– Nie.
– Dziwne. Powinno być wpisane. Nie pamiętam dokładnie, ale ciąża nie była zbyt zaawansowana… pięć, sześć tygodni.
– Jest pan pewien?
– Całkowicie.
– Czy nie mogło być trochę więcej? Na przykład dziesięć, dwanaście tygodni?
– Oczywiście, że nie – zaprotestował deHaavelaar. – Co mi pan tu do cholery, insynuuje?
– Nic – odrzekł Baasteuwel. – Chciałem tylko sprawdzić, skoro brakowało tej informacji.
DeHaavelaar nie skomentował i znowu na kilka sekund zapadła cisza.
– Czy coś jeszcze?
– Na razie nie – powiedział Baasteuwel. – Dziękuję za pomoc.
– Proszę – doktor odłożył słuchawkę.
Ładne kwiatki, pomyślał Baasteuwel, patrząc na telefon z gorzkim uśmiechem. Łobuz kłamie.
Co zresztą należało uznać za całkowicie rozsądne, stwierdził po chwili. Nie było cienia szansy, żeby go dopaść. Zwłaszcza że patolog Kornitz zmarł przed trzema laty.
Bardziej interesująca była kwestia, dlaczego kłamał.
Moreno nie zabrała ze sobą telefonu na plażę i gdy o wpół do piątej wróciły z Drusilla do domu, miała dwie wiadomości.
Pierwszą zostawił Münster. Głos miał niezwykle przygnębiony i prosił, żeby jak najszybciej oddzwoniła.
Uświadomiła sobie, że jeszcze raz udało jej się wyprzeć z codziennych myśli Lampego-Leermanna i sprawę pedofila (chociaż pamiętała, że parszywiec przelotnie pojawił się w jej śnie), a gdy teraz Münster ją przypomniał, znowu miała uczucie, jakby na jej szyi zaciskała się pętla.