Выбрать главу

– Rozjaśnia się – oznajmił Baasteuwel, kiedy podano im sałatki. – Choć jeszcze nie jest tak jasne jak dzisiejsze słońce.

– Chcesz powiedzieć, że nie podasz mi rozwiązania?

– Niestety. Jeszcze do niego nie doszliśmy. Diabli wiedzą, jak to poukładać.

Moreno czekała na dalszy ciąg.

– I czort wie, co się stało z Mikaelą. Zero reakcji na nowy komunikat. Nie zgłosili się nawet wariaci, którzy zawsze dzwonią, że widzieli samego diabła i jego teściową. Nawet trochę podejrzane, ale pilnujemy Vrommla, żeby nie schował czegoś pod korcem.

– A Maager? Pytaliście Sigrid Lijphart o ten telefon do Sidonisu?

– Tak, oczywiście. Kategorycznie zaprzecza. Twierdzi, że nie rozmawiała z nim od szesnastu lat ani nie zamierza przez najbliższych szesnaście. Serdeczna kobieta, nie ma co. Chociaż ma swoje powody.

– Może kłamie.

– Niewykluczone. Nie rozmawiałem z nią osobiście, Kohler się tym zajął. W każdym razie Maager nadal leży na łóżku i wpatruje się w tę samą plamę na tapecie. Jeśli ma otwarte oczy, co nieco w niego wmusili, żeby się przespał. Ciekawiej przedstawia się sprawa z Winnie Maas… chcesz posłuchać?

– Zamieniam się w słuch.

Baasteuwel wypił pół szklanki wody mineralnej i pogrzebał widelcem w sałatce, zanim zaczął.

– Święta raczej nie była.

– Zorientowałam się.

– Mało kto chce się do niej przyznać. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, jakby nabierali rezerwy, gdy zaczynałem o nią pytać. Najzwyczajniej w świecie nie chcieli o niej mówić. Każdy wie, kim była, ale takie słowo jak „przyjaciółka” już nikomu nie przeszło przez gardło. Jej postać jest dość wyraźna. Młoda, pozbawiona hamulców femme fatale, jeśli określić bez ogródek. Wprawdzie ten cholerny Bitowski przyznał, że spał z nią raz, ale ilu jeszcze, diabli wiedzą. A w chwili śmierci miała tylko szesnaście lat. I nikt z pytanych nie miał wątpliwości, że to Maager zepchnął ją z wiaduktu. Nikt.

Moreno zastanowiła się przez chwilę.

– Czyli jeśli nawet nie był ojcem dziecka, mógł ją zabić?

– Na to wygląda. Istotne jest, że był przekonany, że zrobił jej dziecko, a nie, czy tak było naprawdę. Chciała tę sytuację w jakiś sposób wykorzystać, a on ją zastopował. Najprostsze wyjaśnienie.

– A Vrommel? I ten lekarz?

Baasteuwel westchnął.

– Czort ich wie. Nawet jeśli deHaavelaar rzeczywiście zataił informacje, nie musi to jeszcze niczego oznaczać.

– Owszem – zaprotestowała Moreno. – Zataił z jakiegoś powodu. Vrommel też musiał mieć powód, żeby nie wspominać o Verze Sauger. Proste i logiczne.

– Wiem – mruknął Baasteuwel. – Szlag by trafił. Dlatego powiedziałem, że dopiero się rozjaśnia. Rozgryziemy dziadostwo, jeśli nie po co innego, to po to, żeby pokazać temu komendancikowi, gdzie raki zimują. A jak ma coś na sumieniu, niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie postawię go przed sądem. Obiecuję powiadomić o egzekucji… o innych sprawach też, jeśli jesteś zainteresowana.

Moreno skinęła głową.

– Przede wszystkim chodzi mi o dziewczynę. Nie chciałabym, żeby coś się jej przytrafiło, ale boję się, że… wiesz.

– Wiem. Oczywiście, że wiem. Ani ty, ani ja nie jesteśmy nowicjuszami. Ale trochę optymizmu nie zaszkodzi, dopóki nie ma dowodów, staram się wyznawać tę zasadę. Dzisiaj bierzemy się za matkę. Matkę Van Rippego. Z pomocą redaktora Wickera – spojrzał na zegarek – siedzą już chyba w redakcji. Powinno coś dać, Wicker zna tę dziurę jak własną kieszeń… tak, tak by z grubsza wyglądała sytuacja.

– A Vrommel niczego się nie domyśla?

Baasteuwel odsłonił zęby.

– Na razie nie. Dziwił się tylko, dlaczego ja z Kohlerem nie pojechaliśmy jeszcze do domu.

– Co mu powiedzieliście?

– Że podoba nam się miasto, a do naszych małżonek nam się nie śpieszy – wyjaśnił Baasteuwel, uśmiechając się znowu. – Głupek uwierzył. Nigdy nie był żonaty i wydaje mu się, że wygrał los na loterii.

Moreno nie miała do tego komentarza.

– Jedzmy.

37

Podkomisarz Kohler przedstawił się i poprosił panią Van Rippe, żeby usiadła.

– Przypuszczam, że poznaje pani redaktora Wickera z „Westerblattu”?

Pani Van Rippe zajęła miejsce, wodząc zdumionym wzrokiem między Kohlerem a Wickerem.

– Tak… oczywiście. Ale gdzie jest komendant? Myślałam, że on będzie ze mną rozmawiał?

– Zatrzymały go obowiązki – wyjaśnił Kohler. – Sama pani rozumie, że jest masę roboty. Mnie oddelegowano specjalnie z Wallburga w związku z zabójstwem pani syna.

– Kawy i może kanapkę? – zapytał Aaron Wicker.

Przez chwilę Vegesack myślał, że Edita Van Rippe wstanie i wyjdzie. Zacisnęła usta w wąską kreskę i patrzyła w podłogę.

– Poproszę – powiedziała w końcu. – Ale nie rozumiem, dlaczego tu jestem.

– Robimy, co w naszej mocy, żeby wyświetlić to tragiczne zdarzenie – rzekł Kohler. – Im więcej danych, na których będziemy mogli się oprzeć, tym większa szansa, że nam się uda. Że znajdziemy zabójcę. Mamy kilka pytań, które chcielibyśmy pani zadać… żeby mieć trochę pełniejszy obraz życia pani syna.

Wicker nalał kawy i odkrył półmisek z kanapkami z cukierni Doovera, sąsiadującej z redakcją przez ścianę.

– Ja jestem tutaj z tego prostego powodu, że znam miejscowe realia – wyjaśnił. – Proszę, pani Van Rippe.

Wzięła kanapkę z szynką, patrząc na nią podejrzliwie.

– Chciałabym o czwartej być z powrotem.

– Żaden problem – zapewnił Kohler. – Aspirant Vegesack odwiezie panią, jak tylko skończymy. Czy mogłaby pani opowiedzieć trochę o swoim życiu?

– O moim życiu?

Edita Van Rippe patrzyła na podkomisarza, jakby nie zrozumiała pytania. Jakby nigdy nie miała własnego życia.

– Prosiłbym. Tak w zarysach.

– Co… co chce pan wiedzieć? Mieszkałam tu w Lejnicach od dziecka… przeprowadziłam się do Karpatzu, kiedy poznałam Waltera, mojego obecnego męża. Mniej więcej dziesięć lat temu. Nie rozumiem, do czego pan zmierza.

– Chcemy mieć pełniejszy obraz – powtórzył Kohler. – Poza Timem ma pani jeszcze jednego syna? Trochę starszego?

– Tak.

Zawahała się. Ugryzła kęs kanapki i wolno przeżuła. Popiła łykiem kawy. Kohler czekał.

– Tak, Jakoba… – podjęła. – Mam jeszcze jego. Jest sześć lat starszy od Tima. Wcześnie go urodziłam. Miałam zaledwie dziewiętnaście lat, zdarza się. Ale pan to już wie, jestem pewna. Pan Wicker przynajmniej…

– Oczywiście – przerwał Kohler. – Tego samego roku wyszła pani za Henrika Van Rippego, to też wiemy. Czyli bardzo młodo. Jak długo byliście małżeństwem?

Vegesack odniósł wrażenie, że twarz jej stężała. Odmówi zeznań, pomyślał.

– Zostawił mnie w 1975 – w jej głosie pojawił się nagle ostry ton. – Jakob miał piętnaście lat, Tim dziewięć.

– Zostawił panią? – upewnił się Kohler.

– Tak, dla innej. Nie musimy tego rozgrzebywać.

Kohler kiwnął głową.

– Przepraszam. Oczywiście, że nie. Jakim Tim był dzieckiem?

– Dlaczego pan o to pyta?

– Pani Van Rippe, proszę nam pomóc, odpowiadając na pytania. Nawiasem mówiąc, nie przyjęła pani nazwiska drugiego męża?

– Nie jesteśmy formalnie małżeństwem. Zastanawiałam się nad powrotem do panieńskiego nazwiska, ale przyzwyczaiłam się do Van Rippe.

– Rozumiem. Więc jaki był Tim w dzieciństwie?

Wzruszyła ramionami.

– Raczej cichy.

– Aha?

– Ale grzeczny. Nie sprawiał kłopotów, robił swoje i wolał trzymać się na uboczu. Jakob był inny.

– Czyli?