– Nie wolno ci go sprzedać. Nie powinno się pozbywać czegoś równie pięknego. Dom może przecież stać się własnością ludzi, którzy nie kochaliby go wystarczająco.
Popatrzyła na niego z namysłem.
– Ty też to czujesz?
Pragnął powiedzieć, że może zajrzeć w najtajniejsze zakamarki jej serca, musiał się jednakże upewnić, czy może to powiedzieć. Razem wyszli na trawnik. Deszcz ustał, zaczynało wychodzić słońce i kropelki wody na gałęziach lśniły niczym drobne klejnoty.
– Jest zupełnie tak samo, jak wtedy – mruknął cicho. – Tu wisiał hamak, a stamtąd, z tego lasku wybiegła Louisa. Podbiegła wprost do mnie, a po chwili pokazałaś się ty…
Poczuł, że otaczająca go rzeczywistość staje się nierealna jak sen. Serena była tak piękna, szła wśród drzew niczym nieziemskie zjawisko… Zjawisko o bosych stopach i potarganych włosach, w podartych dżinsach, naturalne i czarujące.
– Ale wtedy wszystko kwitło – dodał wolno. – Nie tak, jak teraz.
– To minie – odparła tym samym cichym głosem, jakby i ona znalazła się we śnie. – Widać już pąki.
Wkrótce pojawią się kwiaty i liście, i znów wróci lato.
– Ale nie takie, jak wtedy.
Ich oczy spotkały się.
– Nie – szepnęła. – Nie takie, jak wtedy.
Kosmyk jedwabistych włosów wymknął się spod spinki i spadł jej na twarz. Tak jak kiedyś, Carlo sięgnął, aby go odgarnąć. Kiedy jednak jego dłoń dotknęła policzka dziewczyny, zamarł bez ruchu. Jego serce waliło szaleńczo, głośno, coraz głośniej. Nie mogło jednak zagłuszyć urywanego oddechu Sereny, wydobywającego się z rozchylonych ust. Jej oczy spoglądały wprost na niego. Razem stanowili nieruchomą oś wszechświata, wokół nich obracały się gwiazdy, wirował księżyc i słońce. W tym jednym oślepiającym momencie ujrzeli prawdę, zrozumieli, że wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich lat, prowadziło ku tej chwili. W następnej sekundzie znalazła się w jego ramionach.
– Sereno – powiedział ochryple. – Ty wiesz, prawda?
– Tak – wyszeptała z trudem. – Tak… tak…
Zgniótł jej wargi w gorącym pocałunku i poczuł, że dziewczyna drży z pożądania. To było niczym pierwszy pocałunek w życiu i w pewnym sensie rzeczywiście tak było: pocałunek z idealną kobietą, którą stworzono dla niego i dla której on został stworzony. Kobietą, która, jak sądził, nigdy nie będzie do niego należała. Pragnął ją całować bez końca, przez całą wieczność dotykać jej ust. Chciał czegoś więcej, niż tylko fizycznej rozkoszy. Pragnął rozkoszy serca, którą tylko ona mogła go obdarzyć.
Spojrzał na nią, tuląc jej twarz w dłoniach.
– Co się ze mną dzieje? – szepnęła. – Nie wiedziałam, że tak będzie, a przecież…
– A przecież to musiało nastąpić – dokończył za nią. – Żadne z nas tego nie planowało. Kierują nami moce, z którymi nie potrafimy walczyć. Nic nie możemy zrobić.
– Próbowałam udawać… chciałam być silna.
Kilka kropel wody spadło na jej twarz z gałęzi nad głową. Przypomniały Carlowi łzy i scałował je pospiesznie. Świadomość, że nie tylko on marzył o tej chwili, wzbudziła w nim szaleńczą radość.
– Ja także starałem się być silny – wyszeptał.
– Gdybyś wiedziała, jak długo z tym walczyłem… ale nie mam już sił. Nie mogę się dłużej opierać… a ty?
W oszołomieniu potrząsnęła głową. Zachowywała się jak w transie. Carlo znów ucałował jej usta. Jak często kusiły go nie spełnioną obietnicą? Teraz zawładnął nimi i poczuł, że witają go radośnie. Serena westchnęła, jej ciepły oddech zmieszał się z oddechem Carla. Czuł, jak bije mu serce.
Jego ciałem kierowało nieodparte pożądanie. Siła jego ramion była bezużyteczna, jeśli nie mógł przytulić jej do siebie. Jego usta istniały tylko po to, by ją całować, a każde słowo, które wypowiadał, było niepotrzebne. Cała jego istota skoncentrowała się na pragnieniu połączenia się z nią w namiętnym uścisku. Lecz nawet głód ciała był niczym w porównaniu z głodem serca. W miejsce samotności Serena wniosła cud bycia razem i tylko ona mogła zmienić go w prawdziwe szczęście.
Wiatr poruszył gałęziami drzew, zasypując ich deszczem kropel. Roześmieli się oboje i uwolnili z objęć, lecz niemal natychmiast śmiech umilkł i spojrzeli na siebie jak przebudzeni ze snu. Carlo łagodnie pogładził jej twarz.
– Chodź – szepnął. – Chodź… ukochana.
Rozdział 4
Sypialnia tonęła w półmroku. Zasłonięte okno, przytłumione światło popołudnia. Był to pokój Sereny. Łóżko było dość wąskie, ale odpowiednie dla dwóch osób, które chcą leżeć blisko siebie.
Gdy tylko Carlo zamknął drzwi, przywarli do siebie, nawet się nie całując, po prostu tuląc twarze, jak gdyby usiłowali ukryć strach, że wszystko może okazać się tylko złudzeniem. Po chwili odsunęli się od siebie i wymienili porozumiewawcze spojrzenia, bowiem obydwoje zdali sobie sprawę, że nie ma powodu do obaw.
Carlo rozpiął jej bluzkę palcami drżącymi z emocji, jak u nastolatka na pierwszej randce. Ułatwiła mu zadanie odpinając guziki jego koszuli, tak że obydwoje byli gotowi do zdjęcia ubrań w tej samej chwili. Jej piersi były małe i jędrne, okrągłe i nieskończenie podniecające. Przyglądał im się z prawdziwą rozkoszą. Wszystko go w niej zachwycało, od delikatnej budowy ciała po sutki, różowiejące z pożądania. Pieścił je i odczuwał dreszcz wstrząsający jej ciałem.
Pogładziła jego opalony, owłosiony tors i Carla przeszył dreszcz podniecenia. Jęknął, starając się zapanować nad sobą. Pragnął jej tak, jak tylko mężczyzna może pragnąć ukochanej kobiety, ale jeszcze nie w tej chwili. Nie chciał ryzykować zniszczenia swoich marzeń przez zbytni pośpiech. Musieli pobudzać się stopniowo, ofiarowując sobie kolejne pieszczoty, czułość przed namiętnością. Starał się zapanować nad ogniem płonącym w jego lędźwiach i skoncentrować się na delikatnym uśmiechu błądzącym na jej ustach.
– Zastanawiałam się… – szepnęła, owijając sobie pasemko jego włosów wokół palca. – Zawsze się zastanawiałam, czy masz nagą, czy owłosioną pierś.
– A co wolisz? – spytał miękko.
Potrząsnęła głową.
– Nic. To była jedna z tych rzeczy dotyczących twojej osoby, które stanowiły dla mnie tajemnicę.
– Nie starałem się być zagadkowy. Po prostu obawiałem się o ciebie… i o mnie. Teraz już nie mam się czego lękać. Kiedyś tak bardzo za tym tęskniłem… – mówił dotykając jej włosów. – Sereno – szepnął gwałtownie i musnął jej usta wargami.
W końcu odsunęli się od siebie i stali bez ruchu. Ich piersi unosiły się w przyspieszonym oddechu. Nie było już odwrotu. Serena ruszyła w stronę łóżka, jej spojrzenie jakby prowadziło go w tym samym kierunku. Nie miał wyboru i poszedł za nią. Wziął ją w ramiona i delikatnie osunęli się na kołdrę.
Całował jej usta, policzki, szyję. Smakował jej skórę. Niepohamowany impuls pchnął go do całowania jej piersi, delikatnie pieścił wargami sutki. Słyszał głęboki oddech Sereny i czuł fale dreszczy, które wywoływało każde zetknięcie się jego warg z jedwabistą skórą dziewczyny.
Jej oddech przeszedł w słowa:
– Carlo… Carlo… Tak…
Ten głos pobudzał go do dalszego działania. Zdjął z siebie resztę ubrania, potem jej spodnie i bieliznę. Pragnął przytulić do siebie ją całą. W porównaniu z jego muskularną sylwetką była taka delikatna, ale w niewinnym sposobie, w jaki mu się ofiarowała, kryła się niespotykana siła. Przez zasłony wpadało rozproszone, popołudniowe światło, wystarczająco silne, aby mogli się widzieć. Ku jego radości nie okazywała zakłopotania.