– Jeśli chcesz, będę codziennie odbierać cię ze szkoły. Zupełnie jak kiedyś twoja mama. – Natychmiast przestraszyła się, że popełniła niezręczność, bowiem Louisa nagle przestała się uśmiechać i wkrótce potem zapytała, czy może odejść od stołu.
– Przepraszam – powiedziała Serena, kiedy zostali z Carlem sami. – Nie powinnam była przypominać jej o Dawn.
– To nie dlatego tak się zmartwiła – poinformował ją Carlo. – Przypomniałaś jej, że matka nigdy nie odbierała jej ze szkoły.
– Nie wierzę.
Wzruszył ramionami.
– Wobec tego spytaj Louisę. Jej zapewne uwierzysz.
– Nie mam zamiaru jeszcze bardziej jej denerwować – ucięła.
Jak dotąd Serena nie zwiedziła jeszcze Rzymu. Szansa nadarzyła się, kiedy pewnego dnia Louisa oznajmiła, że została zaproszona na przyjęcie do koleżanki. Zabawa miała odbyć się po lekcjach, dzięki czemu Serena zyskała cały wolny dzień. Zaraz też wybuchnęła kolejna sprzeczka z Carlem, który chciał, aby pojechała zwiedzać Rzym z Antoniem, jego szoferem. Gdy powiedziała, że woli wynająć samochód i sama prowadzić, Carlo stwierdził sucho:
– Masz zamiar jeździć sama autem po rzymskich uliczkach? Chyba oszalałaś. Kusi mnie, aby ci na to pozwolić. Z pewnością będziesz miała kłopoty.
– W takim razie – odparła stanowczo – wezwę taksówkę.
– Nie przyjmiesz ode mnie nawet tej drobnej przysługi? Czy nie moglibyśmy ogłosić rozejmu i zachowywać się jak ludzie cywilizowani?
– Nie chcę rozejmu. Wezmę taksówkę.
– Posłuchaj – zaczął, lecz zanim zdołał dokończyć zdanie, zadzwonił telefon i Carlo podniósł słuchawkę.
Serena usłyszała jedynie kobiecy głos, mówiący: „Ciao, caro" i natychmiast jego rozdrażniona twarz rozjaśniła się uśmiechem. Ona tymczasem wymknęła się z pokoju i odnalazła Valerie, która wezwała dla niej taksówkę.
Żadna siła nie zmusiłaby Sereny do przyznania się do tego głośno, lecz gdy tylko znalazła się w centrum Rzymu i zobaczyła, co tam się dzieje, zrozumiała, że Carlo miał rację nie pozwalając jej samej prowadzić samochodu. Jej kierowca wiózł ją szaleńczym pędem wzdłuż wąziutkich uliczek. Katastrofa wydawała się nieunikniona, a jednak nigdy nie nastąpiła. I nagle znów wydostawali się na główne arterie miasta, pędząc Via Della Conciliazione do Bazyliki Świętego Piotra, której kopuła, większa niż Serena sobie wyobrażała, rysowała się wyraźnie na tle nieprawdopodobnie błękitnego nieba.
– Czy zawsze jest tu taki ruch? – spytała taksówkarza, kiedy po raz setny niemal otarli się o inny samochód.
Giuseppe uśmiechnął się do niej promiennie. Wolałaby, aby tak często nie oglądał się podczas jazdy.
– Obawiam się, że nie, signorina. Nieczęsto miewamy tak spokojne dni.
Serena zachichotała. Zaczynała nieźle się bawić. Zmęczenie i głód dały jednak znać o sobie, toteż zwolniła taksówkę na godzinę i usiadła przy jednym z wystawionych na dwór stolików najbliższej restauracji. Było to urocze miejsce, a każdy stolik oddzielały od innych parawany, by goście mogli siedzieć na świeżym powietrzu, jednocześnie zachowując prywatność. Ceny nieco ją speszyły, postanowiła jednak zostać i w nagrodę otrzymała jeden z najdoskonalej przyrządzonych posiłków, jakie jadła w życiu. Kiedy piła kawę, poczuła, jak ogarnia ją słodkie lenistwo. Sącząc ostatnie krople aromatycznego napoju zerknęła za parawan i ku swemu zdumieniu ujrzała Carla. Właśnie przeglądał menu. Zastanawiała się, czy do niego nie zagadnąć, kiedy przy jego stoliku pojawiła się jakaś para. Carlo powitał swych gości ciepłym uśmiechem.
Serena patrzyła, niezdolna oderwać oczu od rozgrywającej się obok sceny. Carlo wstał i serdecznie ucałował niezwykle piękną kobietę. Następnie odwrócił się do jej towarzysza, młodego chłopca, liczącego sobie nie więcej niż dwanaście lat. Serena zamarła, a jej serce zaczęło niespokojnie bić. Chłopiec był ogromnie podobny do Carla – te same ciemne włosy, błyszczące oczy i szerokie, pięknie wykrojone usta. Obaj wyglądali na niezwykle uradowanych ze spotkania i ściskali się bez śladu zakłopotania.
Muszę wydostać się stąd niepostrzeżenie, myślała gorączkowo Serena. Zapłaciła rachunek i cicho wyśliznęła się zza stolika. Giuseppe już czekał, więc z westchnieniem ulgi wsiadła do taksówki.
– Dokąd teraz? – spytał kierowca.
– Gdziekolwiek – odparła nieuważnie.
– A zatem pojedziemy do Koloseum, gdzie rzucano chrześcijan lwom na pożarcie.
Wędrowała wokół ruin areny, nie słuchając bezustannej gadaniny przewodnika. W jej głowie kłębiły się myśli, dotyczące dzisiejszego odkrycia. Ten chłopiec był synem Carla. Niesłychane wręcz podobieństwo wykluczało wszelkie wątpliwości. Musiał urodzić się, gdy Carlo był jeszcze bardzo młody, chyba przed jego ślubem z Dawn. A ta piękna kobieta to jego matka. Dużo starsza od Carla, prawdopodobnie była jego pierwszą miłością. Kiedy zadzwoniła do niego dziś rano, rzucił wszystko, aby się z nią spotkać.
Wielki korek uliczny sprawił, że wróciła do domu później, niż planowała. Valeria poinformowała ją, że Carlo pojechał już po Louisę. Serena obserwowała, jak wrócili razem, uśmiechając się do siebie. Uderzył ją wyraz szczęścia malujący się na twarzy Louisy. Pewnego dnia Carlo dowie się prawdy. Co wtedy uczyni ów arogancki, zaborczy człowiek, który miał już przecież niemal, dorosłego syna? Jak postąpi? Cokolwiek się stanie, z pewnością zrani Louisę.
Valeria zastukała do jej drzwi.
– Signorina, dzwoni do pani jakiś pan. Przełączyłam rozmowę do pani pokoju.
Serena podniosła słuchawkę stojącego przy łóżku aparatu i usłyszała znajomy, młody głos.
– Mówi Primo Viareggi. Przyrzekłem sobie, że zobaczę się z panią.
Natychmiast stała się czujna. Ten człowiek był przyjacielem Dawn.
– Bardzo mi miło.
– Dość miło, by wybrać się dziś ze mną na kolację?
– Z przyjemnością przyjmę zaproszenie.
– Proszę zaczekać przed bramą. Nie mogę podjechać bliżej, ponieważ Carlo nie wpuści mnie na teren swojej posiadłości. Będę o ósmej.
Za kwadrans ósma Serena zeszła po schodach, ubrana w elegancką, sięgającą kolan sukienkę w kolorze oliwkowym i haftowany żakiet. W holu natknęła się na Carla.
– Biorę sobie dzisiaj wolny wieczór – poinformowała go.
Zmarszczył brwi.
– A co z Louisa?
– Już śpi, a zresztą wie, że wychodzę. Wszystko w porządku. Powiedziałam, że będę się nią opiekować, a nie że zamknę się w klasztorze.
– To zrozumiałe, że chcesz się zabawić. Powinienem był sam o tym pomyśleć. Jutro mogę zabrać cię do miasta.
Spojrzała na niego z ironią.
– Cóż z ciebie za znakomity biznesmen. Dbasz o wszystko. Ale nie musisz się kłopotać. Wolę sama zdecydować, z kim się chcę spotykać.
– Wydaje mi się, że opaczne pojmowanie mych słów sprawia ci dziwną przyjemność – stwierdził z desperacją. – Tylko że… mam nadzieję, że nie wybierasz się samotnie do Rzymu?
– Nie sądzę, aby moje plany przysporzyły ci zmartwień.
– Po prostu wiem, że nie znasz tu nikogo… – urwał I jego oczy zalśniły. – Sereno, proszę cię, nie spotykaj się z Primem Viareggim.
– Mam nadzieję, że to nie rozkaz, Carlo, bowiem rozkazując mi, popełniasz poważny błąd.
– To ostrzeżenie. Nie zadawaj się z tym człowiekiem. Czy to z nim się umówiłaś?
Serena westchnęła.
– Dobranoc, Carlo.
Primo czekał na nią za bramą. W smokingu i czarnej muszce wyglądał niezwykle elegancko. Już po chwili znaleźli się na drodze. Wjechali do miasta o zmroku i większość atrakcyjnych miejsc była już skąpana w świetle. Skręcając z Via Appia Antica w lewo przemknęli obok ruin starych Łaźni Karakalli.