– Tu starożytni Rzymianie odpoczywali między kolejnymi podbojami – wyjaśnił Primo. – Problem w tym, że niektórzy z nich nadal sądzą, że władają światem.
– Chodzi ci o Carla?
– Oczywiście. Dla rzymianina liczą się jedynie rzymianie. Reszta Włoch to dla nich głęboka prowincja.
– A skąd ty pochodzisz? – spytała, ubawiona.
– Z Neapolu, gdzie ludzie są mniej nadęci i potrafią dobrze się bawić.
– Dokąd jedziemy?.
– Na Via Venetto. To wspaniałe miejsce. Niestety, dni jej świetności już minęły, lecz czasem ktoś może przywrócić ją do życia. Dawn to potrafiła. Kiedy zjawiała się w mieście, wracały czasy la dolce vita.
Gdy tylko zatrzymali się obok skromnego budynku przy Via Venetto, wokół eksplodowały flesze.
– Jedna rzecz się nie zmieniła – zauważył. – To paparazzi.
Ruszyła za nim w dół schodami, po czym rozejrzała się ze zdumieniem. Była zaskoczona, że skromny budynek ma tak wspaniałe podziemne wnętrze. Kelner ukłonił się i zaprowadził ich do zarezerwowanego stolika.
– Towarzystwo bohatera dnia bardzo mi pochlebia – stwierdziła, kosztując szampana. – Twoje zwycięstwo w Brazylii było wspaniałe.
– Dziękuję – uśmiechnął się szeroko. – Powiedz, czy Carlo był bardzo wściekły?
– Dlaczego Carlo nie pozwala ci jeździć dla Valettich? – spytała z ciekawością Serena.
– Nienawidzi mnie z wielu powodów. Razem zaczynaliśmy karierę, aleja byłem lepszym kierowcą i on o tym wiedział. Jego ojciec podpisał ze mną kontrakt I przez pewien czas jeździliśmy razem. Wygrałem więcej wyścigów niż on i nigdy mi tego nie wybaczył.
Potem umarł jego stary i Carlo porzucił wyścigi, żeby przejąć firmę. I, uwierz mi, dobrze zrobił. Ocaliło go to przed serią porażek. Kiedy jeździłem dla Valettich, dwa razy zdobyłem Puchar Świata. Carlo nigdy nie zostałby mistrzem.
– Nie możesz być tego pewien.
– Ależ mogę. Ścigałem się z nim i wiem, że brak mu tej odrobiny brawury, która przeważa szalę zwycięstwa. Wiesz, gdzie wygrywa się wyścigi? Na zakrętach, ponieważ tam nie można wyprzedzać. A kiedy dwa samochody łeb w łeb wjeżdżają w zakręt, to o wygranej decyduje pojedynek nerwów. Ważne jest to, kto dłużej wytrzyma.
– A Carlo nie wytrzymywał?
– Nie wtedy, gdy walczył przeciw mnie – stwierdził z naciskiem Primo. – To jeszcze podsycało jego nienawiść. Poza tym – zawahał się – wiedział, że kochałem jego żonę i ona mnie kochała. Dawn była wspaniałą kobietą. Zasługiwała na szczęście.
Serena pragnęła zapytać go o Louisę, nie wiedziała jednak, jak zacząć. W dodatku rozpraszało ją otoczenie. Czuła, że naprawdę wrażliwy mężczyzna nie bywałby w podobnych miejscach. Primo rozczarował ją nieco, lecz nie chciała się poddać. Jeśli to on był ukochanym Dawn, musiało być w nim coś więcej niż tylko piękna powierzchowność.
– Dlaczego mnie tu przywiozłeś? – spytała.
– Ponieważ to było ulubione miejsce Dawn – odparł natychmiast. – Chodź, pokażę ci, gdzie się bawiliśmy.
Pociągnął ją za rękę, kelner otworzył drzwi i Serena ujrzała pokryte zielonym suknem stoliki. Wokół tłoczyli się pełni napięcia ludzie. Byli w kasynie.
Primo podprowadził ją do stolika. Wydał kilka poleceń, podpisał kawałek papieru i na stole pojawił się stosik żetonów.
– Nie – zaprotestowała, odpychając je od siebie.
– Nie chcę…
– Bzdura. Zresztą już za nie zapłaciłem.
Jego głos zmienił się, był teraz bardzo stanowczy.
Serena ustąpiła i zagrała. Z ogromną ulgą stwierdziła, że udało jej się wszystko przegrać.
Natychmiast jednak pojawiły się nowe żetony.
– Weź je – powiedział Primo. Ani na chwilę nie odrywał oczu od stolika. – Jesteś moją maskotką.
Dawn zawsze nią była.
Jednak tego dnia szczęście mu nie dopisywało. Przegrał raz, drugi, następnie odegrał się i znów stracił wszystko. Podpisał kolejny rewers, lekceważąco wzruszając ramionami, Serena jednak dostrzegła sumę i zbladła.
– To musi być ponad dwadzieścia tysięcy funtów! – szepnęła, gorączkowo przeliczając w pamięci liry.
– I co z tego? W zeszłym tygodniu wygrałem wyścig. Za tydzień wygram następny.
– Primo, nie jestem Dawn. Nie przynoszę ci szczęścia.
Gwałtownie stracił zainteresowanie hazardem.
– W porządku. Chodźmy zatańczyć.
Zaprowadził ją do sąsiedniej sali, gdzie tańczyło kilkanaście przytulonych par i natychmiast przyciągnął ją do siebie.
– Czy przeszkadza ci, że kiedy patrzę na ciebie, cały czas wspominam Dawn? – spytał.
– Zupełnie nie. Kochałam Dawn. Chciałabym o niej porozmawiać.
– Jesteś do niej podobna, a jednocześnie zupełnie inna. Ona nigdy nie przejmowała się moimi przegranymi. Rozumiała, na czym polega ta wspaniała chwila, gdy ułamek sekundy dzieli cię od zwycięstwa lub klęski.
To wspaniałe uczucie. Ona to doskonale rozumiała. Jej filozofię życiową można było streścić w jednym zdaniu:
„rób, co ci się żywnie podoba". Była cudowną kobietą.
– Ciągłe uleganie własnym kaprysom nie wydaje mi się najwspanialszym pomysłem na życie – stwierdziła z namysłem Serena. – A co z innymi ludźmi?
– Do diabła z innymi ludźmi! To jeszcze jedna z jej zasad.
– Nie wierzę, aby mówiła coś podobnego – zaprotestowała rozpaczliwie Serena.
Primo wzruszył ramionami.
– Niech ci będzie.
Poczuła lekki ból w sercu. Przesadzał, na pewno przesadzał. Dawn była lekkomyślna i lubiła się bawić, to prawda. Ale z pewnością nie była samolubną hedonistką.
Uświadomiła sobie, że Primo przytula ją do siebie. Próbowała się odsunąć, ale on jej nie puszczał.
– Przesadzasz – mruknęła.
– Jak można przesadzać z iamore? - spytał. – Czy nie czujesz, że nasze serca biją wspólnym rytmem?
– Czuję jedynie, że bolą mnie nogi – odparła rzeczowym tonem. – Chciałabym już usiąść. Jest coś, o co muszę cię zapytać, Primo. To coś bardzo ważnego.
– Oho, to brzmi intrygująco. Doskonale, siadajmy I wtedy – spojrzał na nią znacząco – powiesz mi, co ci leży na sercu.
Serena westchnęła, pojmując, że dalsza rozmowa będzie niezwykle trudna. Musiała jednak dowiedzieć się, czy Primo mógł być ojcem Lxmisy, bo może już nigdy nie będzie miała takiej okazji. Obdarzyła go zatem sztucznym uśmiechem, on zaś, ku jej konsternacji, przytulił ją jeszcze mocniej i zaczął całować jej szyję.
I wtedy, ponad ramieniem Prima, ujrzała Carla. Obserwował ich, a jego twarz wyrażała wyłącznie pogardę.
\
Rozdział 7
Carlo przystanął pod drzwiami sypialni Louisy, odczekał chwilę i ostrożnie zajrzał do środka. W pokoju panowała ciemność, w ciszy słyszał wyraźnie miarowy oddech dziecka. Cicho podszedł do łóżka i spojrzał na twarz śpiącej córki, widoczną w słabej smudze światła padającego przez szparę w niedokładnie zasuniętych zasłonach. Czuł się jak skąpiec, który odzyskał skradziony skarb. Chyba rzeczywiście był skąpcem. Miał więcej światowych dóbr, niż kiedykolwiek mógł potrzebować, lecz ona była dla niego wszystkim. Tylko inna miłość mogła zagrozić jej pozycji, ale miłość ta była zupełnie beznadziejna i Carlo zdawał sobie z tego sprawę.
Louisa poruszyła się i otworzyła oczy, uśmiechając się na jego widok.