Выбрать главу

Brakowało mu dojrzałości, aby przejrzeć zamiary tej sprytnej, wyrachowanej kobiety. Jej „pomyłka" nie była przypadkiem. Dawn z rozmysłem postanowiła poznać i usidlić dziedzica fortuny Valettich. Carlo wiedział o tym, bowiem po latach, podczas jednej z ich gwałtownych kłótni, sama mu o tym powiedziała. Czasami w złości Dawn zapominała o wyrachowaniu.

Niedługo potem umarł jego ojciec i Carlo musiał porzucić wyścigi, by zająć się firmą. To, co zastał, przeraziło go. Za błyszczącą fasadą Valetti Motors kryła się ruina. Działalność handlowa istniała tylko po to, by umożliwić ojcu uczestnictwo w rajdach. Przez lata Emilio Valetti lekkomyślnie wyrzucał pieniądze na swą ulubioną rozrywkę, zupełnie nie przejmując się niebezpiecznym zachwianiem równowagi finansowej firmy. Carlo rozpoczął twardą kampanię, ograniczającą marnotrawstwo. Wtedy właśnie narodziła się jego reputacja bezwzględnego skąpca. Nie dbał o to. Przeciwnie, czasem pomagało to przekonać banki, aby udzieliły mu sporych pożyczek, koniecznych do utrzymania przedsiębiorstwa. Nagle bardzo szybko musiał dorosnąć i wtedy utracił nawet to niewielkie uczucie, jakim darzyła go żona. Dawn poślubiła chłopca, po czym niespodziewanie znalazła się u boku spiętego, poważnego mężczyzny. Nie kochała go dość mocno, by wspomóc go w jego walce, szybko więc znudziła się młodym mężem. Kiedy prosił, by nieco ograniczyła wydatki, wpadała w furię.

Jedynie Louisa nadawała sens jego życiu. Uwielbiał tę małą istotkę od momentu jej narodzin, a przez następne trzy lata jego miłość stała się jeszcze silniejsza.

Pewnego dnia, po szczególnie ostrej dyskusji na temat ogromnych długów Dawn i jej zamiłowania do hazardu, Carlo wrócił do domu i stwierdził, że obie zniknęły. Znalazł liścik od Dawn, w którym pisała, że wyjechała do Anglii odwiedzić rodzinę. Wiedział, że wraz z młodszą kuzynką zostały wychowane przez dziadków, lecz Dawn nie była specjalnie związana z rodziną. Nigdy ich nie odwiedzała, nie zapraszała też nikogo do Włoch, toteż ta nagła ucieczka, bez uprzedzenia, zaniepokoiła go. Dawn dawała mu w ten sposób do zrozumienia, że jeśli będzie robił jej jakiekolwiek wymówki, pozbawi go możliwości widywania się z córką. Mogła i potrafiła to zrobić. Natychmiast wyruszył do Anglii, do Delmer, gdzie mieszkali jej krewni.

Senne miasteczko leżało w samym sercu angielskiej równiny, otoczone łagodnymi wzgórzami. W innych okolicznościach Carlo mógłby zachwycić się atmosferą spokoju i pięknem okolicy, teraz jednak z irytacją przyjął fakt, że pociąg zatrzymywał się w odległości trzydziestu kilometrów od celu jego podróży. Musiał wypożyczyć samochód i oczywiście zabłądził.

Wreszcie dotarł na miejsce, wyczerpany i zły, by ujrzeć Dawn wyciągniętą na hamaku w ogrodzie obok wielkiego, starego domu. Jego żona uniosła wzrok i uśmiechnęła się, nie do niego jednak, lecz ciesząc się z własnej przebiegłości – tak łatwo zwabiła go przecież do Anglii.

– Kochanie, myślałam, że już nigdy się nie zjawisz – powiedziała.

– Gdzie jest Louisa? – spytał natychmiast.

Dawn wzruszyła ramionami.

– Przypuszczam, że Serena gdzieś ją zabrała.

– Przypuszczasz?! Nie wiesz nawet, gdzie jest twoja córka, i zupełnie się tym nie przejmujesz?

– A powinnam? Jeśli nie jest z Serena, to pewnie siedzi u dziadków. Wszyscy ją uwielbiają.

– Wszyscy, oprócz jej matki – stwierdził ponuro.

– Jesteś niesprawiedliwy. Wczoraj spędziłam bardzo męczący dzień kupując jej ubrania w uroczym dziecięcym butiku. A ona, zamiast się ucieszyć, zaczęła płakać i narzekać, aż w końcu musiałam odprowadzić ją do domu.

– Ona ma trzy lata – przypomniał jej Carlo. – Nie nauczyła się jeszcze, że drogie stroje dają szczęście i mam nadzieję, że nigdy nie będzie tak uważać.

Dawn jęknęła.

– O Boże, tylko nie to. Kolejna kłótnia o moje rachunki.

– Nie przyjechałem tu, żeby się kłócić. Chcę zabrać Louisę i wrócić prosto do domu – oświadczył twardo.

– To byłoby bardzo nieuprzejme i okrutne w stosunku do moich dziadków. Nie sądzę jednak, abyś się tym przejmował – stwierdziła omdlewającym tonem.

– Nie mam zamiaru być nieuprzejmy… – zaczął, lecz urwał na widok Louisy, wyłaniającej się spomiędzy drzew niewielkiego zagajnika, sąsiadującego z ogrodem. Oniemiały ze szczęścia rozłożył ramiona, a ona z radością podbiegła do niego. Przez moment zapomniał o wszystkim tuląc ją do siebie i napawając się dźwiękiem jej głosu.

– Na miłość boską! – wykrzyknęła Dawn z rozpaczą i odciągnęła od niego dziecko. – Ta śliczna nowa sukienka. Kosztowała majątek, a popatrz tylko na nią! – zaczęła otrzepywać materiał z suchych skrawków liści i trawy, ze złością spoglądając na dziewczynkę.

Uśmiech dziecka zniknął.

– Zostaw ją w spokoju – powiedział Carlo. – Czy to ważne, jak wygląda? Przecież się bawi.

W tym momencie z zagajnika wyłoniła się młoda kobieta, nie! raczej dziewczyna. Jej miękkie, brązowe włosy były niedbale upięte. Miała na sobie spłowiały bawełniany podkoszulek i stare dżinsy, obcięte tuż poniżej kolan, odsłaniające szczupłe, opalone łydki i bose stopy. Choć nie było w nim nic z poety, Carlo pomyślał nagle, że nieznajoma przypomina leśną nimfę.

– O, jesteś – zawołała i Louisa podbiegła do niej.

– Czemu mi uciekłaś, małpeczko?

– Widzisz, mówiłam ci, że Serena się nią zajęła – stwierdziła Dawn.

– Jak widać, nie do końca – odparł zimno Carlo i podniósł się uprzejmie, aby powitać kuzynkę żony.

– Sereno, kochanie, to mój okropny mąż – powiedziała figlarnie Dawn. – Zdołał jakoś, na pięć minut, oderwać się od pracy i odszukał mnie tutaj.

Serena nie roześmiała się. Podała Carlowi rękę, on zaś ujął ją i poczuł prawdziwy wstrząs dotykając tej miękkiej dłoni. Ona tymczasem wolną ręką odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Przywitała go z powagą, a jej zielone oczy zmierzyły go od stóp do głów, jakby poddając ocenie. To badawcze spojrzenie zirytowało Carla. Przywykł, że to on ocenia ludzi.

– I co? – spytał zimno. – Czy sądzisz, że jestem okropny?

Sam nie wiedział, czemu zadał jej to pytanie – wymuszone żarty były obce jego naturze. Zmieszanie Carla jeszcze wzrosło, gdy dziewczyna puściła jego dłoń i stwierdziła cicho:

– Nie jestem pewna.

Zdawał sobie sprawę z tego, że zachował się niezręcznie, wyjaśnił więc krótko:

– Moja żona zapewniła mnie, że Louisa jest bezpieczna w twoim towarzystwie. Nie spodziewałem się, że ujrzę ją samą, bez opieki.

Nagły rumieniec, który pokrył jej policzki, przypomniał mu swą barwą kwiat dzikiej róży.

– Przepraszam – powiedziała lekko schrypniętym głosem. – Zatrzymałam się, żeby obejrzeć pewną roślinę, a kiedy się odwróciłam, Louisa zniknęła.

– Dzieci w tym wieku mają taki zwyczaj. Dlatego potrzebują opieki. – Miał ochotę wymierzyć sobie policzek za te ostre słowa.

– Powiedziałam już, że jest mi przykro – zaprotestowała. – To prywatny lasek, jest dokładnie ogrodzony. Nie zdołałaby odejść zbyt daleko. – Wzięła Louisę na ręce. – Chodź, zobaczymy, czy nie zostało gdzieś trochę lodów.

Odeszła bez słowa, a Carlo przeklinał w duchu własną niezręczność. Dawn z niezwykłą przyjemnością obserwowała całą scenkę.

Jej dziadkowie, Liz i Frank, wyszli z domu i powitali go z wylewną serdecznością. Natychmiast polubił staruszków i zrozumiał, że jego rychły wyjazd z Louisa, jak to wcześniej zaplanował, będzie niewykonalny.

– Musisz zostać na ślubie Sereny – stwierdziła entuzjastycznie Liz i Carlo przyjął zaproszenie, zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi.