Valeria zabrała Louisę do domu, obiecując zapewnić jej należytą opiekę. Upływały godziny.
– Nie chcesz tam wejść, Gito?
– Nie, cara. To twój przywilej. Ja nie mam prawa.
– Ale przecież jesteś jego matką.
Gita uśmiechnęła się smutno.
– Tak. Jestem jego matką. Ale nie byłam matką dla niego. Opuściłam go.
– Ja czuję się podobnie.
Gita potrząsnęła głową.
– Nie, ty nie. Ty bardzo go kochasz. To dlatego potrzebuje właśnie ciebie. Ci, którzy powinni go kochać, nie dali mu zbyt wiele miłości.
Nagle Serenę poruszyło pewne wspomnienie. Postanowiła porozmawiać z Gitą, by zająć czymś myśli.
– Zauważyłam, że wszystkie nagrody, które przechowywane są w domu, należą do jego ojca. Nie ma tam ani jednej zdobytej przez Carla, jakby ojcu zupełnie na nim nie zależało.
– Myślę, że Emilio kochał go po swojemu. Była to jednak bardzo dziwna miłość. Nigdy nie okazywał synowi ani cienia czułości, ani razu go nie pochwalił.
Carlo starał się zostać sławnym kierowcą, bowiem tylko takie osiągnięcia zwracały uwagę ojca, lecz i to nie wystarczyło. Tak bardzo pragnął, by ojciec go pokochał – Gita westchnęła. – Czy mówił ci coś o mnie?
– Powiedział, że odeszłaś, kiedy miał dwanaście lat – odparła z wahaniem Serena.
– Si. Odeszłam – powtórzyła cierpko Gita. – Porzuciłam mojego syna, bo byłam nieszczęśliwa i zbyt samolubna, by dostrzec, jak wielką robię mu krzywdę.
Pisałam do niego, ale listy wracały zapieczętowane. Aż pewnego dnia po prostu stanął na progu mojego domu. Miał dwadzieścia lat. Wybaczył mi, bo nie miał nikogo, do kogo mógłby pójść. Tak bardzo czuł się samotny. Prosiłam, żeby został, mój mąż przywitał go z radością, ale właśnie urodził się Tomaso i we trójkę stanowiliśmy rodzinę. Carlo był obcy. Stosunki między nami były poprawne, ale minęło zbyt wiele czasu, bym zdołała odkupić swą winę. Z ogromną nadzieją powitałam jego małżeństwo z Dawn, ale – wybacz mi, wiem, że to twoja kuzynka, lecz była to chciwa, pozbawiona serca kobieta. Poślubiła go dla pieniędzy i nigdy nie okazała mu miłości ani ciepła. Teraz jesteś ty. Wiem, jak bardzo go kochasz. On nie wie, aleja tak.
– Wiele dostrzegasz, prawda?
Gita skinęła głową.
– Widzę, że Carlo boi się miłości. To moja wina, a także jego ojca i Dawn. I widzę jedyną osobę, która może pomóc mu przełamać ten lęk. Tą osobą jesteś ty.
– Ale jak mam teraz do niego dotrzeć?
– Nie wiem, cara. Ale jeśli ty nie zdołasz tego dokonać, to nie uda się to nikomu.
Pierwszy dzień stał się drugim, trzecim i wreszcie czwartym. Lekarz oznajmił, że jest zachwycony postępami w leczeniu Carla. Pacjent znakomicie zniósł operację i z każdym dniem stawał się coraz silniejszy. Stopniowo odłączano aparaturę. Oddychał już samodzielnie, a jego serce biło mocno i regularnie. Nadal jednak nie odzyskiwał przytomności.
Gita i Tomaso wrócili do domu. Minął drugi tydzień. Najpierw usunięto bandaże, potem szwy. Włosy Carla odrosły, pokrywając bliznę tak, że wyglądał teraz niemal zupełnie normalnie, poza tym, że był bardzo wychudzony. Wciąż jednak był w stanie śpiączki. Lekarz przestał zapewniać, że pacjent wyjdzie z niej lada chwila.
– Czy są jakieś ślady wskazujące na uszkodzenie mózgu? – spytała Serena z odwagą, wynikłą z rozpaczy.
Stali przy łóżku Carla i, zanim odpowiedział, doktor wyprowadził ją z pokoju.
– Testy nie wykazały żadnych uszkodzeń – zapewnił ją. – W sensie fizycznym nie ma żadnego powodu, dla którego nie miałby się obudzić. Ale tych rzeczy nie da się przewidzieć. To może nastąpić za chwilę, albo… – wzruszył ramionami.
– Albo nigdy? – wykrztusiła Serena.
– To zbyt ponure proroctwo. Jestem pewien, że obudzi się, gdy tylko będzie mógł, ale jedynie on może nam powiedzieć, kiedy to nastąpi.
– Dlaczego nalegał pan, abyśmy wyszli z pokoju?
On nas przecież nie słyszy?
Lekarz zawahał się.
– Może i słyszy. Wiemy, że słuch znika jako ostatni i jako pierwszy powraca. Zdarzało mi się, że pacjenci pozostający w głębokiej śpiączce odzyskiwali przytomność i powtarzali mi moje własne słowa.
Kiedy doktor odszedł, Serena wróciła do pokoju Carla i zbliżyła się do łóżka. Leżał nieruchomo, oddychając cicho. Mogła wyciągnąć rękę i dotknąć go, pocałować, tak jak wiele razy przedtem. A przecież był tak daleko i jedynie siła jej miłości mogła sprowadzić go tu z powrotem. Pochyliła się nad nim.
– Carlo – powiedziała cicho. – Kochany… czy mnie słyszysz?
Rozdział 12
W marzeniach ujrzał twarz, której obraz prześladował go od lat: twarz młodej kobiety o jasno-brązowych włosach i wielkich, poważnych oczach.
Niemal natychmiast jednak wyraz twarzy młodej kobiety uległ zmianie, stała się chłodna, wroga i oskarżycielska, a za chwilę znów uśmiechnięta, z radosnym uniesieniem w błyszczących oczach. Zdawało się, że twarzy tych jest kilkanaście naraz. Teraz miała polne kwiaty we włosach i prostą, zieloną muślinową sukienkę. Ujrzał ją wirującą w walcu. Była niczym promyk słońca w jego ramionach, gdy tańczyli razem, nagle jednak muzyka ucichła i znaleźli się przy sobie, nadzy, a ona szeptała gorące słowa miłości.
Kiedy jednak wyciągnął ręce, aby przytulić do siebie to cudowne zjawisko, wizja zniknęła, pozostawiając go samotnego pośród księżycowego krajobrazu.
Nagle panującą wokół ciszę rozdarł ogłuszający hałas. Przestrzeń zamknęła się wokół niego, otoczył go gorący metal i usłyszał pisk rozpędzonych opon. Świat przelatywał obok. Niebezpieczeństwo zbliżało się z każdą sekundą. Wreszcie ujrzał przed sobą twarz swego nieprzyjaciela. W tym momencie pojął, że Primo Viareggi zrobi wszystko, aby zepchnąć go z toru. Wygrana była dla niego wszystkim, musiał zwyciężyć – za wszelką cenę. Jednocześnie Carlo zrozumiał, że dla niego samego zwycięstwo jest nieistotne. To nie był jego świat. Powinien znajdować się teraz w ramionach kobiety, której miłość wciąż miał nadzieję zdobyć.
Zamierzał właśnie nacisnąć hamulec, przepuścić go, pozwolić, by Primo zdobył bezwartościową nagrodę. Było już jednak za późno. Poczuł potworny wstrząs, kiedy ich samochody zderzyły się. W ułamku sekundy wyleciał z toru, świat zawirował wokół niego. Carlo uświadomił sobie, że zaraz umrze i już nigdy nie powie Serenie, że ją kocha. Gdyby mógł, błagałby ją o przebaczenie, że tak starannie ukrywał przed nią swą miłość.
Znów ujrzał jej twarz, uśmiechniętą wprawdzie, nie do niego jednak, lecz do Louisy. W jakiś sposób między nimi dwiema od razu powstała silna więź – w której on nie uczestniczył. Przez całe życie był „poza". I nagle pojął, że śni, bo usłyszał jej głos, miękki, niski, przepojony miłością.
– Kochany, czy mnie słyszysz?
Był pewny, że krzyknął:
– Tak! – i zaczął jej szukać. Bez skutku. Jedynie jej głos dobiegał z otaczającej go mgły.
– Wróć do mnie. Potrzebuję cię. Kocham cię. Co pocznę bez ciebie?
Słyszał jej płacz i pragnął pocieszyć ją, powiedzieć, że przecież nic się nie stało, skoro ona go kocha. Jednak z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Znów ogarnęła go pustka. Przez długi czas nie czuł zupełnie nic, a potem znowu tu była. Starała się, żeby jej głos brzmiał pogodnie, gdy opowiadała o zwyczajnych rzeczach.
– Bernardo wyzdrowiał na czas, by wziąć udział w wyścigu w Portugalii. Wygrał go i obiecał, że zwycięży również w Hiszpanii. Pytano mnie, czy wycofamy samochody Valettich. Powiedziałam, żenię. Zdobędziemy nagrodę konstruktorów, tak jak tego chciałeś.