Podczas kolacji jego wzrok powędrował ku Serenie, która zdawała się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Przebrała się do posiłku w zwiewną hinduską muślinową suknię ozdobioną zielonym wzorem, w której jeszcze bardziej przypominała leśną nimfę. Z twarzy była nieco podobna do Dawn, lecz o ile jej kuzynka zawdzięczała swą urodę rękom kosmetyczek i najlepszych masażystów, Serena była całkowicie naturalna. Jej loki, spłowiałe od słońca, przetykane naturalnymi jaśniejszymi pasmami, były tak jedwabiste, że żadna spinka nie utrzymałaby ich zbyt długo w porządku. Carlo przyglądał się, zafascynowany, jak zbuntowany kosmyk wciąż uparcie opadał na jej delikatny policzek. Po chwili uświadomił sobie, co robi i poczerwieniał z zakłopotania.
Po kolacji natknął się na nią na ganku. Uznał, że to doskonały moment, by zakopać topór wojenny i rozpoczął rozmowę, wspominając ojej bliskim małżeństwie.
– Andrew przyjedzie tu za parę dni – powiedziała.
– Z przyjemnością go poznam – odparł uprzejmie.
– Czy mieszka daleko stąd?
– Nie, pochodzi z naszego miasteczka, ale właśnie pojechał po towar. Jest właścicielem sklepu z narzędziami.
Carlo przypomniał sobie zapyziały sklepik, który minął po drodze i stwierdził bez zastanowienia:
– Nie zamierzacie chyba utrzymywać się wyłącznie z tego sklepu?
– Andrew uważa, że istnieją ważniejsze sprawy niż handel – wyjaśniła stanowczo. – A ja podzielam tę opinię.
Teraz już wiedział, co Dawn o nim naopowiadała.
– Mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi – oświadczył oficjalnym tonem i wrócił do domu.
Co za nieuprzejme stworzenie! pomyślał. Później jednak, kiedy wszedł na górę, aby choć spojrzeć na Louisę, usłyszał ciche głosy dochodzące z pokoju dziecka. Przystanął w drzwiach i zajrzał do środka. Serena siedziała na łóżku Louisy, tuliła ją do siebie i szeptała coś do jej ucha, jakby dzieląc się jakimś sekretem. Louisa była wyraźnie szczęśliwa w jej ramionach. Tak bardzo pasowały do siebie! Nigdy nie widział, aby Dawn przytuliła córkę w ten sposób.
Ku swemu zdumieniu stwierdził, że wizyta w domu dziadków Dawn sprawia mu przyjemność. Dom Fletcherów stanowił prawdziwe rodzinne gniazdo, a starsi państwo powitali Carla z otwartymi ramionami. Wzruszyła go czułość, okazywana sobie nawzajem przez Liz i Franka. Zupełnie nie kryli się ze swymi uczuciami. Mieli już po siedemdziesiątce, ale przepełniająca ich miłość nie wygasła, toteż obdzielali nią każdego, kto pojawił się w ich niewątpliwie szczęśliwym domu.
W dzień po przyjeździe Carla wszyscy udali się na potańcówkę w ratuszu. Carlo, biorący udział w tańcach, całą uwagę skupił na opanowaniu nie znanych mu kroków, nie chcąc okazać się niezgrabiaszem.
– Nie krzyw się. To nie moja wina – usłyszał czyjś figlarny głos. Uniósł wzrok i ujrzał Serene, tańczącą naprzeciw niego. W jej oczach lśniły wesołe iskierki.
– O co ci chodzi? – spytał ostro.
– Strasznie się krzywisz.
– To koncentracja. Nigdy przedtem nie tańczyłem czegoś takiego.
– Nikt nie zwróci uwagi, jeśli popełnisz kilka omyłek.
– Nie mam zamiaru się mylić.
W tej samej chwili zderzył się z żoną pastora, rosłą, roześmianą kobietą. Oboje kurczowo wczepili się w siebie, podczas gdy Serena aż zgięła się ze śmiechu. Carlo poczuł się urażony w swej godności. Nagle jednak spostrzegł, że również się śmieje. Wesołość innych udzieliła się również jemu. Gdy muzyka ucichła, wyplątał się z ramion swej partnerki, przeprosił i pozwolił, by Serena zaprowadziła go do zaimprowizowanego baru. Oboje zamówili zimne drinki i wyszli na świeże powietrze.
Dziewczyna nadal chichotała.
– Opowiem o tym Louisie – uprzedziła. – Następnym razem, gdy się pokłócicie, będzie mogła wyobrazić sobie swego ojca w objęciach biednej pani Brady.
– Nigdy się z nią nie kłócę – odparł zgodnie z prawdą.
– O tak, oczywiście – zaśmiała się. – Założę się, że nieszczęsne maleństwo musi robić wszystko dokładnie tak, jak jej każesz.
Już miał zaprotestować, ale kilkuosobowa orkiestra znów zaczęła grać walca. Zatańczyli go razem i Serena była niczym promień wiosennego słońca w jego ramionach. Poczuł ból, ściskający mu serce. Nie pojmował dlaczego, lecz gdy muzyka ucichła, przeprosił gwałtownie i odszedł. Nie tańczył już więcej z Sereną tego wieczoru i przed pójściem spać przezwyciężył pokusę, by stanąć pod drzwiami Louisy i sprawdzić, czy dziewczyna wymienia szeptem sekrety z jego córką.
Fletcherowie umieścili jego rzeczy w pokoju Dawn, a on nie mógł im wyznać, że w domu sypiają osobno. Tej nocy wyłoniła się z łazienki, ubrana w przejrzystą nocną koszulę z głębokim dekoltem. Jej strój oraz ciężkie, duszące perfumy wyjaśniały wszystko. Najwyraźniej postanowiła okazać mu, że może go mieć, kiedy tylko zechce. Zamiary Dawn były jednak zbyt oczywiste i duma Carla nie pozwoliła mu na poddanie się.
Odwrócił się, aby wyjrzeć przez okno i ujrzał smukłą, młodzieńczą postać, wędrującą przez ogród. Włosy dziewczyny spływały swobodnie na ramiona. Nagle odrzuciła głowę i szeroko rozłożyła ręce, witając księżyc. Miała zamknięte oczy. Znajdowała się w tej chwili w swym własnym intymnym świecie, gdzie nie istniał nikt, poza nią samą. Przez sekundę Carlo poczuł się dziwnie samotny.
Narzeczony Sereny, Andrew, od momentu swego pojawienia się w domu Fletcherów okropnie denerwował Carla. Mimo że był to młody, spokojny człowiek, który nikomu się nie narzucał, miał w sobie coś niesłychanie irytującego.
Andrew z naiwną dumą szczycił się swym marnym sklepikiem i położonym nad nim mieszkaniem, gdzie już wkrótce miał zamieszkać wraz ze swoją ukochaną. Najwidoczniej nie widział w tym nic złego, lecz dla Carla sama myśl o Serenie żyjącej w tym małym miasteczku była równie przykra, jak widok dzikiego ptaka zamkniętego w klatce. Kilka razy podejmował temat interesów i zawsze zdumiewał go zachwyt, z jakim Andrew wsłuchuje się w jego słowa. Kąśliwe uwagi Carla zupełnie do niego nie docierały. Nie umknęły jednak uwagi Sereny. Kiedyś usłyszał, jak rozmawiali na boku.
– Nie mogę pojąć, dlaczego go nie lubisz, kochanie – protestował Andrew. – To bardzo uprzejme z jego strony, że udziela mi rad.
– On ci wcale nie pomaga – odparła zapalczywie – tylko traktuje cię jak głup… naśmiewa się z ciebie.
– Nonsens. Czemu miałby to robić?
„Czemu miałby to robić?" To pytanie coraz bardziej niepokoiło Carla, nie chciał jednak szukać na nie odpowiedzi. Za bardzo się bał.
Pewnego dnia niespodziewanie wszedł do salonu i zastał tam Serenę odzianą we wspaniałą suknię ślubną. Otaczał ją wianuszek pełnych podziwu przyjaciółek.
– Widzisz, mówiłam, że będzie dobra – powiedziała Dawn. – Wyglądasz w niej cudownie.
Carlo domyślił się, kto wybrał tę wyrafinowaną kreację i w duchu zapłonął oburzeniem i niechęcią. Lśniący biały atłas i koronki, błyszczący diadem na głowie – to wszystko nie pasowało do Sereny, która powinna pójść do ślubu w skromnej sukni, z dzikimi różami we włosach i jednym, samotnym kwiatem w dłoni.
– To nasz ślubny prezent – poinformowała go Dawn. – Kosztowała majątek, ale jest prześliczna, prawda, kochanie?
Jak zwykle postawiła go w sytuacji bez wyjścia.
– Stroje to twoja działka – odparł szybko. – Ja się nie wtrącam – usłyszał, że jego głos brzmi wyjątkowo nieprzyjemnie i rumieńce na twarzy Sereny tylko to potwierdziły. Była wyraźnie zakłopotana.
– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała pospiesznie.
– Poza tym nasz ślub będzie bardzo cichy i skromny.