Выбрать главу

W nocy nie mógł zasnąć. Leżał na łóżku, zatopiony w myślach. Coś go niepokoiło, jakiś szczegół, którego nie umiał określić. Stało się coś ważnego, a on to przegapił. Gdyby tylko…

Nad ranem zapadł wreszcie w niespokojny sen i niemal natychmiast przypomniał sobie to „coś". Kiedy się obudził, cały drżący z nadziei i podniecenia, narzucił na siebie szlafrok i pobiegł do pokoju Louisy.

–  Piccina, obudź się!

– Co się stało, tato?

– Pokaż mi ten naszyjnik, który miałaś wczoraj na sobie – niecierpliwie potrząsnął córką. – Gdzie on jest?

Louisa sięgnęła do szuflady przy łóżku.

– Włożyłam go specjalnie dla ciebie – stwierdziła obrażonym tonem. – A ty nie zauważyłeś.

Carlo wziął od niej naszyjnik i obejrzał go. Srebrne, staroświeckie filigranowe cacko.

– Skąd go masz? – spytał z ogromnym napięciem.

– Mama dała mi go na urodziny. Powiedziała, że to od ciebie, ale ty ciągle spałeś i myślę, że chciała po prostu zrobić mi przyjemność.

„Dałam jej srebrny, wykonany filigranem naszyjnik i powiedziałam, że to prezent od ciebie".

Znów usłyszał jej głos, tak wyraźny, jakby stała tuż za nim. Słowa te wypowiedziała kobieta z jego snów. A jednak były prawdziwe. Nie przyśniły mu się. A inne słowa? Czy naprawdę mówiła mu to wszystko?

Zerwał się jak szalony i popędził do najbliższego telefonu. Louisa podreptała za nim, obserwując go bez słowa. Kiedy spytał o rozkład lotów, wtrąciła natychmiast:

– Następny samolot do Anglii jest dzisiaj o jedenastej, tato. To ten sam, którym odleciała mama.

– Oczywiście – odparł szybko. – Dzięki Bogu, że choć jedno z nas zachowało zdrowy rozsądek. Halo, proszę mnie połączyć z rezerwacja.

– Czy przywieziesz nam mamę z powrotem? – spytała pełnym nadziei głosem, gdy odłożył słuchawkę.

– Tak – odparł i poczuł ogromną ulgę pomieszaną z radością. – Przywiozę ją z powrotem.

Wiedział, że Serena zrezygnowała z londyńskiego mieszkania, toteż gdy tylko wylądował, udał się do jej biura. Tam zaś, za biurkiem, siedziała Julia.

– Serena? – powtórzyła Julia, wyraźnie zdumiona.

– Nie, nie widziałam jej. Mówiła, że wkrótce przyjedzie, ale nie wymieniła jakiejś konkretnej daty.

– Ale przecież musiałaś się z nią widzieć! – nalegał rozpaczliwie.

–  Signor Valetti, nie wiedziałam nawet, że Serena w ogóle jest w Anglii.

Spojrzał na nią z przerażeniem. Wtedy jednak dotarła do niego jedyna możliwa odpowiedź na pytanie, gdzie jest Serena.

– Dureń! – wykrzyknął.

– Słucham?

– Nie pani, signorina, tylko ja. Dureń, idiota, cretino, imbecille. Po co tu przyjeżdżałem, skoro od początku znałem prawdę?

Późnym popołudniem dotarł do Delmer i skręcił w kierunku domu. Zapadał już zmierzch i Carlo z daleka dostrzegł światło w oknie. Drzwi frontowe były otwarte, więc natychmiast wszedł do środka, wkrótce jednak stwierdził, że w domu nie ma nikogo. Nagle zauważył kogoś w ogrodzie i wybiegł przez tylne, oszklone drzwi.

Serena stała pod drzewami, w miejscu, gdzie po raz pierwszy odnaleźli się kilka miesięcy temu. Wtedy panowała wiosna i gałęzie uginały się pod ciężarem pączków, gotowych lada dzień ukazać światu piękno ukrytych w nich kwiatów. Teraz nadeszła zima i drzewa były równie nagie, jak pustynia, w którą zamieniło się jego serce od czasu przebudzenia. Jednak ona czekała tutaj i kiedy spojrzała na niego, dostrzegł w jej oczach to, za czym tak bardzo tęsknił – podobną jego własnej miłość i nadzieję.

Wolno ruszył w jej stronę.

– Co tu robisz? – spytała nieśmiało, jakby obawiała się odpowiedzi.

– Przyjechałem, ponieważ jest coś, co muszę ci wyznać. Kocham cię – wyciągnął ku niej ręce. – Kocham cię tak bardzo, że już się nie boję. Chcę usłyszeć, jak mówisz, że i ty mnie kochasz, tak jak robiłaś to w mych snach. Powiedz, że to nie były jedynie marzenia.

Drżące ciało, miękkie usta całujące jego twarz, oczy i dłonie Sereny udzieliły mu wystarczającej odpowiedzi.

– Nie – szepnęła po chwili. – To nie były tylko marzenia. A jeśli nawet, to i ja musiałam marzyć.

Kiedy byłeś nieprzytomny, otworzyłam przed tobą serce, jak nigdy przedtem. Nie wiedziałam, czy mnie słyszysz…

– Słyszałem wszystko, ale kiedy się ocknąłem, byłaś taka obca.

– Tylko dlatego, że ty sprawiałeś wrażenie zupełnie obojętnego. Byłam zrozpaczona, myślałam, że coraz bardziej oddalamy się od siebie. Przyjechałam tu, bo było to jedyne miejsce, gdzie wciąż mogłam czuć twoją bliskość.

– Zawsze będę blisko ciebie – przyrzekł, całując ją raz za razem. – Od tej chwili aż do końca życia… i dalej.

Kropla deszczu spadła z gałęzi wprost na jej twarz, jak wtedy, wiosną. Delikatnie osuszył jej policzek i cicho powtórzył słowa, które wtedy wypowiedział.

– Chodź, ukochana. Chodź ze mną do domu… na zawsze.

Lucy Gordon

***