– To, co robisz, jest bardzo niebezpieczne – oznajmił twardo. – Nie mam zamiaru tolerować twojego wtrącania się w moje sprawy.
– To mnie nie interesuje. Louisa zostanie ze mną, tak jak życzyła sobie jej matka.
Ruszyła naprzód, on jednak chwycił ją za rękę.
– Posłuchaj…
Dwaj silnie zbudowani mężczyźni, którzy bezszelestnie podeszli do Carla i stali tuż za jego plecami, błyskawicznie unieruchomili jego ramiona i zmusili go, by uwolnił Serenę.
– Jak widzisz, byłam przygotowana. – Skinieniem głowy nakazała im, by odeszli.
Zaśmiał się pogardliwie.
– Goryle? Jakież to zabawne!
– Dobrze zapamiętałam twoje metody.
Zanim zdołał odpowiedzieć, ktoś lekko dotknął jego ramienia. Odwróciwszy się, ujrzał panią Brady, żonę proboszcza, z którą zderzył się tamtego letniego wieczoru, na tańcach. Wydało mu się, że od tego dnia minęły setki lat.
– Tak się cieszę, że znów pana widzę – powiedziała z sympatią – choć nie sądzę, aby pan mnie pamiętał.
– Przeciwnie, mile wspominam nasze spotkanie – odrzekł uprzejmie.
– Wszyscy bardzo lubiliśmy Dawn. Ale nie stójmy tu na deszczu. Możemy porozmawiać pod dachem.
– Z przyjemnością – kątem oka dostrzegł, że Serena wzdrygnęła się niechętnie. – Czy mógłbym państwa podwieźć?
– To bardzo uprzejmie z pańskiej strony. Zaraz zawołam Billa.
Odeszła, pozostawiając ich samych.
– Niemal skłonny jestem uwierzyć, że nie zamierzałaś mnie zaprosić. Czy powiesz mi, gdzie jest stypa, czy też będę musiał zapytać o to państwa Brady?
– W domu – odparła sztywno. – Ale ty marnujesz czas. Louisy tam nie ma.
Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz?
– O tak, ośmieliłam się zagarnąć twoją własność – odparła z ironią Serena. – Tylko, że to nie jakaś rzecz, ale żywe, wrażliwe dziecko. Nie pozwolę, aby nasze nieporozumienia wyrządziły jej jakąkolwiek krzywdę.
Carlo odwrócił się i odszedł bez słowa. Bał się, że nie zdoła dłużej opanować wściekłości i poczucia bezsilności. I tak czuł już, że walczy na niepewnym gruncie. Widok Sereny wstrząsnął nim. Młoda, płocha, na wpół dzika istota zniknęła, zastąpiła ją chłodna, elegancka kobieta. Miast miękkich, potarganych loków tańczących na wietrze ujrzał gładką, idealnie upiętą fryzurę. I, ku jego rozpaczy, elegancja Sereny znacznie zwiększyła jej podobieństwo do Dawn.
W domu Fletcherów spacerował między ludźmi, wypowiadając stosowne frazesy. Cały czas jednak nie spuszczał z oka Sereny. W pewnym momencie zorientował się, że zniknęła i po chwili odnalazł ją w ogrodzie, siedzącą na prostej, drewnianej ławce. Mimo kosztownej czarnej sukni i doskonałego uczesania nie wyglądała już wyniośle. Sprawiała wrażenie samotnej i niepocieszonej.
– Nie powinnaś tu siedzieć – powiedział nieoczekiwanie dla siebie samego. – Jest wilgotno i zimno.
– Nie mogę znieść tych wszystkich ludzi – Serena westchnęła. – Tak wiele mówią… nic, tylko gadają i gadają. Nie ma ani chwili spokoju.
– Wiem – usiadł obok niej. Odwróciła głowę i dostrzegł, że jest zapłakana, natychmiast jednak wytarła załzawione oczy.
– Nierób tego. Czemu nie miałabyś płakać? A może dlatego, że ja tu jestem? Sądzisz, że nie odczuwam żalu?
– A odczuwasz? – spytała ze zdziwieniem.
– Oczywiście. Nie z powodu utraty żony, bo straciłem ją wiele lat temu. Ale szkoda mi tego, co było kiedyś i małżeństwa, jakim moglibyśmy być, gdyby nie… – ugryzł się w język. Nie czas teraz wspominać chciwość i egoizm Dawn. – Gdyby nie to, jak się ułożyły sprawy – kończył niepewnie. – Kiedy coś się kończy, człowiek zawsze zastanawia się, czy nie mógł postąpić inaczej. Gdybym był wtedy starszy – sam nie wiem – może byłbym mniej oszołomiony jej urodą i lepiej dałbym sobie radę.
– Była piękna, prawda? – wtrąciła entuzjastycznie Serena. – W dzieciństwie, kiedy tylko pozwalała mi przebywać obok siebie, byłam w siódmym niebie.
– Tak – mruknął – potrafiła być czarująca, jeśli robiło się to, co chciała. Ile miałaś lat, kiedy wyjechała?
– Dwanaście.
Skinął głową. To potwierdzało jego przypuszczenia. Serena znała kuzynkę w dzieciństwie, a potem, gdy już dorosła, miała z nią styczność jedynie przez kilka tygodni. Nigdy nie zdążyła poznać prawdziwego oblicza Dawn.
– Nigdzie nie widziałem twoich dziadków – zauważył.
– Umarli dwa lata temu, w odstępie kilku dni.
Najpierw odeszła babcia, a dziadek… po prostu zgasł.
Zostali pochowani razem.
– Bardzo się kochali – powiedział Carlo, bardziej do siebie niż do niej.
– Tak. Dobrze, że to się stało w ten sposób, że żadne z nich nie musiało żyć dalej bez drugiego.
– To prawda. Sprawili na mnie wrażenie idealnej pary. Żałuję, że nie wiedziałem o ich śmierci. Przysłałbym kwiaty – albo może nawet przyjechał na pogrzeb, gdybyś mi pozwoliła. Czemu tak na mnie patrzysz?
– Myślę, że masz krótką pamięć – odparła zimno.
– Dawn chciała przyjechać na pogrzeb, ale ty zatrzymałeś ją we Włoszech, żeby zabawiała jakiegoś wspólnika. Kiedy rozmawiałyśmy przez telefon, płakała.
– O, z pewnością – powiedział sucho. – Dawn znakomicie umiała ronić łzy przez telefon, jeśli chciała uniknąć nieprzyjemnego obowiązku.
– Nie oczerniaj jej! – krzyknęła.
– Sereno, przysięgam, że nigdy nie słyszałem o śmierci twoich dziadków i nie zabraniałem Dawn przyjazdu na pogrzeb. Nie zrobiłbym tego. I jeśli już o tym mówimy, nie groziłem bynajmniej, że wyrzucę ją z domu. Rozwód był jej pomysłem, nie moim. Chciała zatrzymać Louisę i pozwalać mi na spotkania z dzieckiem tylko wtedy, gdy będzie jej to odpowiadało, to znaczy nigdy.
– Mnie mówiła co innego.
– Mogę tylko powiedzieć, co naprawdę zaszło. Nie zmuszam cię, abyś mi wierzyła.
Serena wstała.
– Muszę wracać do gości.
– Nie przyjadę tu więcej – oznajmił. – Czas już na mnie. Opiekuj się moją córką.
– Naprawdę myślisz, że musisz mi o tym przypominać? – spytała ostro.
– Nie wiem, co mam myśleć. Nie rozumiem kobiety, która ukrywa dziecko przed ojcem i wyobraża sobie, że postępuje słusznie. Niedługo się odezwę.
Powoli pokręcił głową i przeszedł przez ogród aż do miejsca, gdzie zaparkował samochód. Ruszając, spojrzał w lusterko. Drugi samochód, stojący w pewnej odległości, podążył za nim i Carlo uśmiechnął się z aprobatą. Po przejechaniu pół kilometra zatrzymał się i zaczekał na swego towarzysza. Po chwili kierowca drugiego pojazdu, mężczyzna nazwiskiem Banyon, znalazł się obok niego.
– Czy widziałeś wszystko, czego ci trzeba? – spytał zwięźle Carlo.
– Dobrze przyjrzałem się pannie Fletcher, tak jak pan mi polecił. Nie było z nią dziewczynki.
– Cóż, szczerze mówiąc, spodziewałem się tego.
A zatem ukryła moją córkę, a pan musi ją znaleźć.
Banyon potrząsnął głową.
– To nie będzie łatwe.
– Proszę zrobić wszystko, co trzeba – polecił Carlo.
– Obserwować tę kobietę dzień i noc. Chcę wiedzieć, co robi i gdzie bywa. Wynająłem pana, bo podobno jest pan jednym z najlepszych detektywów w tej branży.
– Najlepszym – poprawił go Banyon.
– Proszę to udowodnić, odnajdując moją córkę – warknął Carlo, po czym wsiadł do samochodu i odjechał.
Rozdział 3
Dzwonek u drzwi zadźwięczał, gdy Serena brała prysznic. Krzyknęła, by gość zaczekał, pospiesznie wytarła się i narzuciła szlafrok.