– Będę do dyspozycji. Wiesz jak to lubię.- Uśmiech powoli zniknął z jego twarzy. Zmrużył oczy, gdy usłyszał, że ktoś nuci łagodnym głosem irlandzką balladę. Zanim zdążył się odwrócić, poczuł, że na jego szyi zaciskają sieczyjeś dłonie. Chciał je powstrzymać, już był gotowy na kontrę, gdy nagle usłyszał śmiech, który w jednej sekundzie przeniósł go na ulice Dublina.
Oparł się plecami o ścianę. Patrzył w roześmiane oczy martwego człowieka.
– Nie jesteś taki szybki jak dawniej, co, stary?
– Możliwe. – Eve w ułamku sekundy przystawiła pistolet do głowy mężczyzny. – Wystarczy, że ja jestem szybka. Do tyłu, palancie, bo zaraz będziesz trupem.
– Za późno- mruknął Roarke. – On już jest trupem. Micku Connely, dlaczego do cholery nie jesteś w piekle i nie trzymasz tam dla mnie miejsca?
Beztrosko ignorując laser wymierzony w skroń, Mick zarechotał.
– Coś ty, niełatwo zabić samego diabla. No chyba, że on sam tego chce. Cholerny łajdaku, nieźle się trzymasz!
Eve, kompletnie zbita z tropu, nie wiedziała, co o tym sądzić. Obaj mężczyźni uśmiechali się od ucha do ucha jak idioci.
– Spokojnie kochanie. – Roarke delikatnie chwycił sztywną rękę, w której Eve trzymała pistolet, i powoli ją opuścił. – Ten paskudny skurczybyk to coś w rodzaju starego przyjaciela.
– Otóż to. Nająłeś sobie kobietę do ochrony! To do ciebie podobne.
– To glina. – Roarke uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Matko Boska!- Krztusząc się, Mick cofnąl się o krok i poklepał Roarke’a przyjaźnie po policzku. – Nigdy nie kumplowałeś się z glinami.
– Z tą się kumpluję. To moja żona.
Mick otworzył szeroko oczy i złapał się za serce.
– Nie musi mnie zabijać, jestem w takim szoku, że zaraz sam padnę trupem. Coś niecoś słyszałem… cóż, po świecie krążą różne plotki o Roarke’u, ale w to nie wierzyłem.
Kiedy Eve zabezpieczała broń, by schować ją do kabury, mężczyzna pochylił się i zanim zdążyła zaprotestować, pocałował ją w rękę.
– Jestem niezmiernie rad że panią spotykam. Nazywam się Michael Connely, dla przyjaciół Mick. Pani mąż i ja razem się wychowywaliśmy. Dawno, dawno temu byliśmy niegrzecznymi chłopcami.
_ Dallas. Porucznik Dallas. – Złagodniała, widząc przyjazny błysk w jego zielonych, niczym wiosenna trawa oczach. – Eve.
– Proszę wybaczyć, że tak… wylewnie przywitałem starego druha, ale nie mogłem pohamować radości.
– Cóż, to jego szyja. Muszę wracać do pracy. – Wyciągnęła rękę, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że woli by ją uścisnął, niż całował po kostkach.
– Miło cię poznać, Mick.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
– Z pewnością. Na razie- rzuciła na pożegnanie do Roarke’a, po czym kiwnęła na obserwującą całe zamieszanie Peabody i obie ruszyły do wyjścia.
Mick przyglądał się odchodzącym kobietom.
– Nie ma do mnie zaufania, prawda przyjacielu? Bo i dlaczego miała by mieć? Cieszę się, że cię widzę, Roarke.
– Skąd się wziąłeś w Nowym Jorku? Co robisz w moim hotelu?
– Interesy. Zawsze interesy. Właściwie to chciałem się z tobą w tej sprawie spotkać. – Mrugnął znacząco. – Znajdziesz trochę czasu dla starego kumpla?
4
Wyglądał całkiem dobrze jak na umarlaka. Mick Connelly miał na sobie jasnozielony garnitur. Roarke pamiętał, że zawsze przywiązywał dużą wagę do wyglądu i potrafił idealnie dobierać kolory. Odpowiedni krój ubrania doskonale maskował niewielki brzuszek.
Żaden z nich w młodości nie narzekał na otyłość… Obaj nieraz zaznali głodu, a taka dieta sprzyja szczupłej sylwetce.
Krótkie włosy, o barwie piasku sterczały wokół twarzy, która przez te wszystkie lata też się zaokrągliła. Musiał naprawić przednie zęby bo nie wystawały teraz jak u bobra. Zrezygnował z prób wyhodowania sobie wąsów i teraz gładko się golił. Pozwalał sobie co najwyżej na lekki zarost nad górną wargą. Ciągle jednak miał ten sam perkaty irlandzki nos, szeroki uśmiech i wesołe oczy, w których połyskiwała przebiegłość.
Jako młody chłopak nie należał do najprzystojniejszych. Był niski, chudy i od stóp do głów obsypany piegami. Miał jednak sprawne ręce i jeszcze sprawniejszy język. Jego głos nadal brzmiał jak twarda muzyka, która przywodzi na myśl południowy Dublin i walki na pięści.
Wszedł do apartamentu Roarke’a w starej, najbardziej eleganckiej części hotelu, założył ręce na biodra i uśmiechną się jak gargulec.
– No, no stary, nieźle się tu urządziłeś. Coś słyszałem, ale szczęka opada, dopiero kiedy człowiek zobaczy to na własne oczy.
– To tak jak i na twój widok. – Roarke mówił ciepłym głosem; zdążył się już otrząsnąć z zaskoczenia jakim był widok przyjaciela, choć nie przestał się zastanawiać, czego może chcieć od niego ten duch z przeszłości.- Usiądź Mick, opowiadaj co porabiałeś.
– Chętnie.
Gustownie urządzony gabinet, tak jak wszystko co projektował był zarówno wygodny jak i funkcjonalny. Najwyższej klasy centrala komunikacyjna i cały supernowoczesny sprzęt wbudowano w stylowe meble lub zamaskowano pod panelami ściennymi. Atmosferą pomieszczenie przypominało garsonierę bogatego biznesmena.
Mick usiadł na miękkim krześle z obiciami, wyprostował nogi i zaczął się rozglądać. Roarke domyślał się że szacuje jego majątek. Po chwili gośc westchnął i zapatrzył się na duże szklane drzwi, za którymi było widać kamienny balkon.
– Tak, widać, że się urządziłeś. – Spojrzał na Roarke’a z rozbawieniem w oczach. – Jeśli obiecam, że nie ruszę żadnego z tych cacek, które tu trzymasz, napijesz się ze starym przyjacielem piwa?
Roarke odsunął jeden z paneli ściennych i zamówił w auto kucharzu dwa guinnesy.
– Nie martw się, jest tak zaprogramowany, żeby właściwie rozlać. Chwilę to potrwa.
– Pamiętasz, kiedy ostatnio piliśmy razem piwo? Jak myślisz ile upłynęło lat? 15?
– Mniej więcej. – Piętnaście lat temu byliśmy chudymi… no cóż złodziejaszkami, pomyślał Roarke. Oparł się wygodnie w fotelu za biurkiem, czekając aż napełnią się szklanki ale jakiś nie potrafił się odprężyć.- Słyszałem że zarobiłeś w pubie w Liverpoolu. Bójka na noże. Moje źródła zwykle nie zawodzą. Powiedz Mick, jak to się stało, że nie trafiłeś do piekła?
– A pewnie że ci powiem. Pamiętasz moją matkę, niech Bóg jej wybaczy serce z kamienia? Często powtarzał, że jest mi pisana śmierć od noża. Cios w brzuch. Twierdziła, że kiedy się upije, ma wizje.
– Żyje?
– O tak, przynajmniej z tego, co słyszałem. Jak wiesz wyjechałem z Dublina wcześniej niż ty. Podróżowałem tu i tam, szukałem szczęścia i pieniędzy. Robiłem różne interesy, przeważnie handlowałem. Kupowałem to i owo, po jakimś czasie przeprowadzałem się w inne miejsce i sprzedawałem. I tym właśnie zajmowałem się tej feralnej nocy w Liverpoolu.- Mick, zadowolony z siebie otworzył drewniane pudełko leżące obok niego na stole i uniósł brwi na widok francuskich papierosów. Nie dość, że towar wart był niemałą fortunę, to jeszcze na całej planecie obowiązywał zakaz palenia. – Mogę?
– Oczywiście, częstuj się.
Ze względu na łączącą ich przyjaźń Mick wziął tylko jednego. W innych okolicznościach nie byłby tak powściągliwy.
– O czym to ja mówiłem? – zastanawiał się, wyjmując z kieszeni zgrabną zapalniczkę i zapalając papierosa. – A tak, już wiem. Miałem przy sobie połowę towaru, czekałem na… klienta, który miał mi przynieść resztę. Nie wypaliło. Straż przybrzeżna coś zwietrzyła, przeszukali magazyn. Chodziło im o mnie, podobnie jak i klientowi, który ubzdurał sobie, że chcę go wykołować. – Widząc, że Roarke zmarszczył podejrzliwie czoło, Mick roześmiał się i pokręcił głową. – Nie, niczego takiego nie planowałem. Miałem tylko połowę towaru, więc po co miałbym to robić? Wpadłem do pubu, żeby wszystko przemyśleć i po cichuzorganizować jakiś ekspresowy transport. Gliny deptały mi po piętach, miejscowe oprychy chciały mojej głowy, więc postanowiłem zniknąć. Mało brakowało, a by mnie mieli. Wyobraź sobie, siedze tam i domam, jak to przepadła forsa, a ja będę musiał do końca życia się ukrywać, gdy nagle wybuchła bójka.