– Bójka w pubie na nabrzeżu. – Roarke wyjął z autokucharza dwie szklanki guinnesa z przepisową pianką. – Kto by uwierzył?
– Bójka jak cholera. – Mick przerwał opowieść, wzioł piwo i przepił do starego kumpla. – Za naszą przyjaźń. Slainte.
– Slainte. – Odparł Roarke, podnosząc szklankę do ust.
– Mówię ci, Roarke, wokół wrzask, pięści jak pociski, a ja głupi chciałem się tam przyczaić i w spokoju przeczekać. Barman dorwał kij baseballowy, zaczął walić w bar, towarzystwo podzieliło się na grupy, a tu nagle ci dwaj, co nagle wszystko zaczęli… a ja do dziś nie wiem, o co im poszło – wyciągają noże. Powinienem byłsię wtedy ewakuować, ale nie było możliwości, żeby przemknąć obok nich. Odkroili by mi kawał tyłka, a ja jakoś nie chciałem się z nimi jeszcze rozstawać. Wydawało mi się, że bezpieczniej będzie się wmieszać w tłum. Ludzie otoczyli tych dwóch, przyjmowali zakłady. Kilku gapiłów im pozazdrościło i sami, tak dla zabawy, zaczęli się okładać pięściami.
Roarke bez trudu przypominał sobie, że sami nieraz spędzali wieczór, zabawiając się w podobny sposób.
– Ile kieszeni zrobiłeś podczas bójki?
– Straciłem rachubę. – Odparł z uśmiechem Mick. – Odbiłem sobie za moją stratę. W powietrzu latały krzesła i ciała, nie mogłem się powstrzymać i dołączyłem do zabawy. Niech mnie diabli, jeśli ci dwaj, którzy to wszystko rozpętali, nie zadźgali się na śmierć. Widziałem na własne oczy, ich krew była czarna. I śmierdziała. Sam wiesz, jak łatwo rozpoznać zapach śmierci.
– Tak, wiem.
– Cóż, ludzie się rozstąpili i zaczęli uciekać jak szczury z tonącego okrętu. Barman postanowił wezwać gliny. Wtedy nagle mnie olśniło. Jeden z tych trupów był całkiem do mnie podobny. Ten sam kolor włosów i oczu i włosów, taka sama budowa. Czy to nie dar losu? Mick Connelly potrzebuje zniknąć, a czy jest lepszy sposób, niż zostać trupem na podłodze pubu w Liverpoolu? Podmieniłem dokumenty i zwiałem. – I tym sposobem Michael Joseph Connelly wykrwawił się na śmierć, jak przepowiedziała jego matka, a Bobby Pike odjechał najbliższym autobusem do Londynu. Ot i cała historia. – Mick wypił duży łyk piwa i odetchnął z zadowoleniem. – Chryste, jak się cieszę, że cię znowu spotkałem. Kiedyś to były czasy! Bawiliśmy się, nie stary? Ty, ja, Brian i reszta chłopaków.
– Racja.
– Słyszałem o Jenny. I o Tommym i Shawnie. Serce mało mi nie pękło, kiedy się dowiedziałem, jak zginęli. Ze starej paczki z Dublina zostaliśmy tylko my trzej, ty, ja i Bri.
– Brian nadal przebywa w Dublinie. Jest właścicielem Skarbonki, przez większość czasu sam prowadzi dar.
– Słyszałem o tym. – Rzekł Mick. – Któregoś dnia wpadne do Dublina odwiedzić stare śmiecie. Często tam wracasz?
– Nie. – Rzucił Roarke.
Jego gość pokiwał głową.
– W sumie nie wszystkie wspomnienia są takie miłe. No ale ty się nieźle urządziłeś, co? Zawsze wiedziałem, że do czegoś dojdziesz. – Wstał i z niedopitym piwem podszedł do szklanych drzwi. – Pomyśl, jesteś właścicielem tego cholernego hotelu i Bóg wie czego jeszcze. Przez ostatnie lata jeździłem troche po świecie i wszędzie, gdzie byłem, ludzie wymieniali nazwisko mojego przyjaciela z dzieciństwa jak Boga. – Odwrócił się do Roarke’a z uśmiechem. – Niech mnie cholera, jeśli nie jestem z ciebie dumny.
To sformułowanie uderzyło Roarke’a. Ludzie, którzy przyjaźnią się od dziecka, nie zwracają się do siebie w ten sposób.
– Mick, a ty co porabiasz?
– O, różne interesy. Zawsze jakieś interesy. Kiedy sprowadziły mnie tu, do Nowego Yorku, powiedziałem sobie:,,Mick, zatrzymasz się w tym eleganckim hotelu Roarke’a i sprawdzisz, co u niego słychać’’. Znów podróżuje pod nowym nazwiskiem. Od czasów Liverpoolu upłynęło już wystarczająco dużo lat. I zdaje mi się, że zbyt dużo czasu upłynęło, odkąd piłem piwo ze starymi przyjaciółmi.
– Sprawdziłeś, co u mnie słychać, i pijemy piwo. A teraz powiedz, o co tak naprawde chodzi?
Mick oparł się plecami o drzwi, podniósł do ust szklankę i pojrzał na Roarke’a.
– Przed tobą nic nie można było ukryć. Zawsze potrafiłeś wykryć kit jak radar. Tym razem powiedziałem ci prawdę szczerą jak złoto. Tak się składa, że interes, który mnie tu sprowadza, może cię zainteresować. Chodzi o kamienie. Piękne kolorowe kamyczki, które marnują się w jakichś ciemnych pudełkach.
– Rzuciłem to.
Mick parsknął śmiechem. Uspokoił się i mrugnął, widząc, że Roarke po prostu mu się przygląda.
– Coś ty, stary, to ja, Mick. Chyba mi nie powiesz, że twoje czarodziejskie palce przeszły na emeryturę?
– Umówmy się, że znalazłem dla nich inne zajęcie. Legalne. Od jakiegoś czasu nie mam potrzeby szperac po cudzych kieszeniach i wyłamywać zamków.
– Potrzeba, kto tu mówi o potrzebie? Bóg obdarzył cię prawdziwym talentem. Nie tylko sprawnymi palcami, ale i mózgiem. W życiu nie spotkałem kogoś tak sprytnego i rozgarniętego. Zostałeś stworzony po to, by kraść. – Mick z uśmiechem podszedł do swojego krzesła i usiadł. – Chyba nie myślisz, że uwierzę, że to pieprzone imperium to uczciwy interes.
– Ale tak jest. – Teraz, pomyślał Roarke. – To wystarczająco ekscytujące.
– Moje serce. – Mick teatralnie złapał się za pierś. – Nie jestem już taki młody. Mój organizm źle znosi tego rodzaju szok.
– Przeżyjesz. Będziesz musiał wymyślić coś innego, żeby zdobyć te kamienie.
– Szkoda. Wstyd. Grzech. Ale co robić. Jest, jak jest.- Mick westchnął. – Uczciwie i zgodnie z prawem, co? Mam też coś uczciwego. Wiesz, że lubię różności. Otworzyłem ze znajomymi mały interes. Bułka z masłem w porównaniu z tobą. Zapachy. Perfumy i tym podobne, a pomysł polega na tym, że pakujemy produkt w stylowe opakowanie. Takie romantyczne bzdety, rozumiesz. Może zainteresuje cię inwestycja?
– Możliwe.
– No to pogadamy następnym razem, kiedy będę w mieście. – Mick podniósł się. – Pewnie jesteś bardzo zajęty. Lepiej sprawdzę, jaki apartament mi się trafił, a ty wracaj do swoich obowiązków.
– Nie zgadzam się, żebyś zatrzymywał się w Palace. – Powiedział Roarke, wstając. – Zapraszam cię do mnie.
– To bardzo miłe z twojej strony, ale nie chciałbym przeszkadzać.
– Myślałem, że nie żyjesz. Jenny i cała reszta, z wyjątkiem Briana, odeszli. Nigdy nie odwiedzili mnie w moim domu. Każę przewieźć tam twoje rzeczy.
Agencje na całej planecie przygotowały profile psychologiczne i osobowościowe Yosta. Eve uznała, że to nie wystarczy. Zastanawiała się, czy nie wysyłać materiałów agencyjnych i swoich notatek doktor Mirze, wybitnej specjalistce od analiz psychologicznych, pracującej dla nowojorskiej policji.
Problem w tym, że zawodowy morderca był jedynie narzędziem. Chciała go dopaść, ale bardziej zależało jej na jego pracodawcy.
– FBI uważa, że stawka Yosta za jedno zlecenie wynosi około dwóch milionów dolarów plus wydatki. Kwota oczywiście rośnie w zależności od rodzaju wykonywanej pracy i samego celu.- Eve siedziała w Sali konferencyjnej w centrali i patrzała an ekran monitora, z którego uśmiechała się do niej Darlene. – Dlaczego 22 letnia pokojówka jest warta dwa miliony plus wydatki?