– Niepotrzebnie. – Chwyciła go za rękę i ścisnęła, by podkreślić wagę swych słów. – Lepiej na siebie uważaj.
– Oczywiście.
– Może przynajmniej weźmiesz szofera? I limuzynę. – Wiedziała, że limuzyna ma wzmocnioną blachę i przetrzyma każde, choćby największe, gradobicie.
– Dobrze. zrobię to dla ciebie.
– Dzięki. Muszę pędzić.
– Pani porucznik?
– O co chodzi?
Ujął w dłonie jej twarz i delikatnie pocałował czoło, policzki, ista.
– Kocham cię.
Zawrzało w niej, a po chwili poczuła ogarniający ją spokój.
– Wiem. Choć nie jestem rudowłosą Francuzką z bogatym tatusiem. Ile na niej zarobiłeś?
– W jakim sensie?
Śmiejąc się, potrząsnęła głową.
– Och, nieważne. – Zanim wyszła, jeszcze raz na niego spojrzała. – Ja też cię kocham. Galahad dobrał się do twojego bekonu
Na korytarzu usłyszała nieco poirytowany głos Roarke”a:
– Ile razy rozmawialiśmy o takim zachowaniu?
Uśmiechnęła się i zbiegła po schodach.
Na dole, jak zwykie, czekał Summerset. W wyciągniętej dłoni dwoma kościstymi palcami trzymał jej skórzaną kurtkę.
– Zakładam, że będzie pani na kolacji?
– A zakładaj sobie, co tylko chcesz. – Wzięła od niego kurtkę. Wkładając ją, zerknęła w górę schodów. – Chwileczkę, Summerset, będziesz mi na minutę potrzebny.
– Słucham?
– Daruj sobie ten wyniosły ton – odezwała się ściszonym łosem. Wskazała dłonią wyjście. – Idziemy.
– Mam jeszcze sporo do zrobienia – zaczął.
– Milczeć. – Zamknęła drzwi i nabrała w płucaświeżego powietrza. – Jesteś z nim już dość długo, wiesz wszystko,czego mi potrzeba. Po pierwsze, opowiedz mi o tym Micku Connellym.
– Nie mam zwyczaju plotkować na temat naszych gości.
– Jasna cholera! – Pięść Eve nagle znalazła się na jego klatce piersiowej. – Czy ja wyglądam na osobę, którą interesują plotki? Ktoś chce wtrzsnąć Roarkiem. Nie wiem dlaczego, ale jakiś osobnik próbuje mu dokuczyć. Mów, co wiesz o Connellym.
Czarne jak onyks oczy Summerseta zwęziły się, kiedy zobaczył jej pieść. Przez chwile rozważał propozycję.
– Był szalony, tak jak oni wszyscy. Czasy były szalone. Z tego, co wiem, miał trudną sytuację w domu, ale i pozostali pod tym względem niczym się nie różnili. Niektórzy przeżywali większy dramat, inni mniejszy. Pojawił się, kiedy już pracowałem dla Roarke”a. Grzeczny, ale kiedy trzeba, potrafił być ostry. Był głodny, jak inni.
Czy kiedykolwiek pokłócił ię z Roarkiem?
– Wszyscy od czasu do czasu się kłócili, czasami dochodziło nawet do bójek. Mick dałby sobie za Roarke”a odciąć rękę. Każdy z nich by to zrobił. Mick go podziwiał. Roarke raz za niego oberwał, od policji – dodał Summerset z ironicznym uśmiechem. – Mick wpadł u pasera.
– Dobra. Dziękuję. – Uspokoiły ją słowa kamerdynera.
– Chodzi o tę zamordowaną pokojówkę?
– Tak. Chcę, żebyś wykorzystał ten swój długi nos do czegoś innego poza zadzieraniem. Spróbuj trochę powęszyć. Poszperaj w przeszłości. Jeśli zauważysz coś podejrzanego, jeśli cokolwiek przyjdzie ci do głowy, daj mi znać. Tylko ty możesz obserwować Roarke”a, nie wzbudzając jego podejrzeń. Spodziewa się, że będziesz wiedział, gdzie jest, więc nie spuszczaj go z oka.
Summerset położył rękę na jej ramieniu, powstrzymując ją przed odejściem.
– Grozi mu jakieś niebezpieczeństwo?
– Gdyby tak było, nie pozwoliłabym mu ruszyć się z domu na krok, nawet jeśli miałabym go związać.
Przez chwilę jeszcze kamerdyner stal przed domem i przyglądając się, jak Eve wsiada do swojego rozklekotanego pojazdu służbowego, zastanawiał się nad tym, co powiedziała.
Kiedy przechodziła przez salę detektywów, Eve zdawało się, że zaraz z uszu buchnie jej para. Światełko łącza wściekle migotało, dopominając się, by sprawdziła nagromadzone wiadomości, a komputer analizujący przychodzące dane rozgrzał się do czerwoności.
Zignorowała oba urządzenia i zaczęła szperać w szufladach.
– Pani porucznik? McNab…
– Potrzebny mi laser – obwieściła Eve zdziwionej asystentce.
I pełne uzbrojenie. Znalazła skórzany futerał, z którego wyjęła sześciocalowy nóż. Ostrze. wystawione na światło dzienne, błysnęło złowrogo.
Peabody otworzyła szeroko oczy.
– Pani porucznik?
– Zamierzam odwiedzić serwis. Jestem uzbrojona. Rozwalę tych skurwieli. Wszystkich po kolei. A potem zaniosę ciała do mojego samochodu i podłożę ogień.
– Jezu, Dallas, przecież mamy stan pogotowia.
– Wiem i jestem w najwyższym pogotowiu. – Eve rzuciła asystentce gniewne spojrzenie. Nie przejechałam nawet pięćdziesięciu mil po tym, jak te kłamliwe zasrańce powiedziały, że wóz jest zrobiony na cacy. Zrobiony na cacy? Mam ci powiedzieć. jak wygląda wóz zrobiony na cacy?
– Chętnie posłucham, ale najpierw schowaj nóż.
Gniewnie parskając, Eve wsunęła ostrze do pochwy”.
– Kopci, a poza tym strzela, kiedy staję na światłach. Po prostu wierzga jak wściekła…
– Kobyła?
– Właśnie. Odprowadziłam do diagnozy i wiesz, co się okazało? Że nadaje się do złomowania. To ma być jakiś żart czy co?
Peabody zagryzła drżące usta.
– Nie wiem, nie znam się na tym.
– Trochę popychał, trzasnął i ruszył. Dwie ulice dalej znów zaczął szarpać. No wiesz, rzucał się jak…
– Potwór Frankensteina?
Eve, wyczerpana wybuchem złości, opadła na krzesło.
– Jestem porucznikiem. Mam stopień oficera. Dlaczego nie dadzą mi przyzwoitego samochodu?
– Niestety, tak to już jest. Jeśli mogę coś zasugerować, zamiast schodzić do serwisantów z laserem, lepiej weź ze sobą skrzynkę piwa. Zrobisz dobre wrażenie, to od razu się postarają.
– Mam robić dobre wrażenie? Prędzej połknę żywego węża. Zadzwoń do nich. Powiedz, że wóz ma być gotowy za godzinę.
– Ja? – Oczy Peabody szkliły się, jak gdyby zaszły łzami. -
O rany! Zanim zrobię z siebie pośmiewisko, powinnam pani powiedzieć, że mamy informacje na temat walizki. I linki.
Do cholery, czemu od razu nie mówiłaś?! Eve natychmiast przysunęła się do komputera.
– Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. Stoję tu i paplam. – Kiedy to nie poskutkowało, Peabody westchnęła i wyszła, by podjąć pertraktacje z serwisem.
– Dobra, co my tu mamy? powiedziała do siebie Eve.
Zażądała, by komputer wyświetlił dane. Sporo sklepów i hurtowni miało w ofercie srebrną linkę identyczną jak ta, która posłużyła jako narzędzie zbrodni. Po uwzględnieniu jeszcze jednego czynnika, czyli długości sześćdziesiąt centymetrów lub ich wielokrotności – liczba ograniczyła się do osiemnastu, z czego sześć znajdowało się w granicach kraju. Tylko raz dokonano zakupu czterech długości, za gotówkę, w hurtowni mieszczącej się na Manhattanie.
– To tu. Założę się, że kupiłeś to tutaj. Kilka ulic od miejsca zbrodni.
Przeglądając dane na temat walizki, Eve zacisnęła usta w ponurym uśmiechu. Od stycznia sprzedano tysiące czarnych skórzanych walizek, ale kiedy sprawdziła cztery tygodnie poprzedzające morderstwo, okazało się, że jest ich mniej niż sto. Tego samego dnia co linkę kupiono ich tuzin. W Nowym Jorku tylko dwie, w tym jedną za gotówkę.
– Nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności – mruczała pod nosem. – Tutaj robisz zakupy. Po co człowiekowi walizka, skoro nigdzie nie wyjeżdża. W ogóle nie było żadnej wycieczki. Byłeś tu, na miejscu.
Peruki, przypomniała sobie. Włączyła plik z danymi od Peabody i zaczęła przeglądać.
– Jezu, dlaczego ludziom nie wystarczają ich własne włosy?