– Wasi klienci nie płacą gotówką?
– O nie, często dokonujemy transakcji gotówkowych. Zwykle suma nie przekracza dwóch tysięcy, a tym razem rachunek wyniósł ponad cztery razy tyle. Chyba zauważył moje zaskoczenie, bo się uśmiechnął i powiedział, że kiedy robi takie zakupy, woli płacić na bieżąco.
– Spędziłaś z nim dużo czasu, prawda?
– Ponad godzinę.
– Powiedz, zwróciłaś uwagę, w jaki sposób mówił? Miał obcy akcent?
– Wydaje mi się, że tak. Ledwo zauważalny, nie potrafiłam go umiejscowić. Miał dziwny głos, taki wysoki. Jakby kobiecy. Miły, miękki, kulturalny. Wie pani, teraz, jak o tym myślę, mam wrażenie, że jednak Dystyngowany Gentleman do niego pasował.
– Przedstawił się? Wspomniał, gdzie mieszka, gdzie pracuje?
– Nie. Próbowałam coś z niego wyciągnąć, ale nie zdradził nazwiska. „Chętnie pokażę panu inne modele, panie…”, ale on tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Zwracałam się do niego per pan. Wtedy pomyślałam, że skoro nie chce, żeby mu dostarczyć zakupy do domu, to znaczy, że mieszka w Nowym Jorku, ale teraz nie jestem już taka przekonana.
– Mówiłaś, że już go kiedyś widziałaś.
– Tak, jestem prawie pewna. Zaraz po tym, jak zaczęłam tu pracować, w okolicach Bożego Narodzenia, pod koniec października, a może na początku listopada. Odpowiadałam za stoisko z preparatami do pielęgnacji skóry. Miał na sobie płaszcz i kapelusz, ale właściwie nie mam wątpliwości, że to był ten sam człowiek.
– Ty go obsługiwałaś?
Nie, Nina. Ale pamiętam, to na pewno był on. Wpadłyśmy na siebie, kiedy sięgałyśmy po produkty dla naszych klientów. Nina powiedziała, że ten facet chce kupić całą linię kosmetyków Młodość, produkowanych przez Artistry. Kosztuje dobre kilka tysięcy, więc jest z tego niezła prowizja. Zazdrościłam, że to nie mnie dostał się taki klient.
– I od tej pory go nie widziałaś?
– Nie, proszę pani.
Eye zadała jej jeszcze kilka pytań, a następnie poprosiła na rozmowę Ninę.
Okazało się, że ta nie ma takiej dobrej pamięci jak jej koleżanka. Dopiero kiedy Eye zwróciła się z pytaniami do pozostałych sprzedawców, przypomniała sobie, że Yost pojawiał się w Paradise raz, dwa razy do roku.
– W innych miastach też musi bywać w podobnych miejscach stwierdziła Eye, kiedy już siedziały w wozie. – Mniej więcej w tym stylu. Nie rezygnuje z luksusu, wszystko najlepszej jakości. Płaci gotówką, wchodząc do salonu, zawsze wie, czego chce. Zwraca uwagę na reklamę, interesuje się produktami, z których korzysta.
– Musi ciągle przesiadywać przed ekranem.
– Możliwe, ale ja się założę, że raczej sprawdza dane w komputerze. Zna składniki, opinie na temat producenta, reakcje klientów. Zobaczymy, czy WPE uda się odnaleźć jakiś ślad. Niech sprawdzą linię produktów pielęgnacyjnych, od października wstecz. Sporo tego kupił, a to może znaczyć, że zobaczył reklamę, sprawdził firmę i zdecydował się na zakup. Artistry na pewno ma swoją stronę z informacjami i pytaniami od klientów.
Sprawdziły jeszcze sklep z walizkami, ale nikt z pracowników nie przypomniał sobie Yosta. Dużo lepiej poszło im w centrum, u jubilera okazało się, że sprzedawca ma doskonałą pamięć wzrokową. Eye zrozumiała to już w chwili, gdy podeszła do szklanej lady pełnej nie oprawionych drogich kamieni, srebrnych monet i pustych pudełeczek na kosztowności. Oczy mężczyzny zaokrągliły się, a usta zaczęły drżeć. Słysząc jego przyspieszony oddech, zaczęła się martwić, że zaraz dostanie ataku serca.
– Pani Roarke! Pani Roarke!
Miał silny akcent, zdaje się, że hinduski, Eve była zbyt zajęta, by zastanawiać się, skąd pochodzi.
– Dallas – poprawiła go, machając mu przed oczyma odznaką. Porucznik Dallas.
– To dla nas zaszczyt. Nie jesteśmy godni – wykrztusił i zaczął w niezrozumiałym języku nawoływać współpracownika. – Proszę dalej, zapraszam w nasze skromne progi. Znajdzie pani wszystko, czego pani pragnie. Proszę wybierać. To prezent. Może naszyjnik? Bransoletkę? A może kolczyki?
– Informacje. Tylko informacje.
– Można zrobić zdjęcie? Tak? My oglądamy panią na ekranie, pani sławna, a dziś pani w naszym małym sklepiku. – Rzucił jakieś polecenie młodemu chłopakowi, a ten natychmiast przyniósł kamerę holograficzną.
– Stać, nie ruszać się. Mówię stać!
– A gdzie szanowny mąż? Pani robi u nas zakupy, tak? Z drugą
Panią. Mamy też prezent dla drugiej pani.
– Tak? – zadowolona Peabody podeszła bliżej.
– Milcz, Peabody. Nie, nie robię dziś zakupów. To sprawa „policyjna. Policyjna, rozumie pan?
– Nie wzywaliśmy policji. – Mężczyzna zwrócił się do filmującego chłopaka i znów powiedział do niego coś w dziwnym języku. Odpowiedź była gwałtowna; zdenerwowany chłopak pokręcił głową. – Nie, nie wzywaliśmy policji. Nie ma problemu. Ten naszyjnik będzie się pani podobał. – Odsunął długą, płaską szufladę pod ladą. – Nasz prezent. Sami projektujemy i robimy. Będziemy zaszczyceni, jeśli pani będzie nosić.
W innych okolicznościach Eve chyba nie oparłaby się pokusie i zamknęłaby mu usta pięścią. Patrzył na nią z nadzieją i uśmiechał się słodko jak spaniel.
To miłe z pana strony, ale nie wolno mi tego przyjąć. Jestem tu służbowo. Jeśli przyjmę prezent, będę miała kłopoty.
Kłopoty? Nie, nie chcemy kłopotów, chcemy tylko dać prezent.
Bardzo dziękuję, może innym razem. Dziś może mi pan pomóc, oglądając to zdjęcie. Poznaje pan tego człowieka?
W jego czarnych oczach niepokój mieszał się z rozczarowaniem. Spojrzał na zdjęcie, ale nadal podsuwał Eye pod nos naszyjnik.
– Tak, to pan John Smith.
– John Smith?
– Tak, pan Smith. On jest hobby… ma hobby – poprawił się szybko. – Robi biżuterię, ale nigdy nie kupuje kamieni, które mu radzimy. Tylko srebrną linkę. Sześćdziesiąt centymetrów. Zawsze.
– Jak często u pana kupuje?
– 0, tylko dwa razy. Raz, dawno temu, jeszcze w zimie, przed Bożym Narodzeniem. I jeszcze w ubiegłym tygodniu. Ale on nie ma na głowie takich włosów. Witam go w sklepie, pytam, czy chce zobaczyć nowe kamienie albo szkło, a on znowu mówi, że tylko srebro.
– Zapłacił gotówką?
– Tak, zawsze płaci prawdziwymi pieniędzmi.
– A skąd pan zna jego nazwisko?
– Ja pytam. Proszę pana, pan powie, jak się nazywa i kto panu polecił nasz skromny sklep?
– Co odpowiedział?
– On jest John Smith, a nasz sklep znalazł przez Internet. Czy pani pomogłem, pani porucznik Dallas Roarke?
– Wystarczy porucznik. Tak, bardzo mi pan pomógł. Co jeszcze pan o nim wie? Czy mówił coś o swoim hobby?
– Nie, on nigdy nie chce rozmawiać. On nie… – Zamknął oczy, zastanawiając się nad właściwym słowem. – On się nie interesuje. Mówię do mojego młodszego brata, że ja nie wiem, czy pan Smith odniesie sukces. On się wcale nie interesuje kamieniami ani szkłem, ani metalami. On nie patrzy na wzory z wystawy, nie opowiada o swojej pracy. Tylko biznes, on chce tylko robić biznes, pani rozumie?