– Dziękuję.
Zaczekała, aż mąż wsiądzie do samochodu i odjedzie. Miała posłać za nim tajniaka, chociaż do centrum. Ostatecznie zrezygnowała, bo wiedziała, że Roarke nie znosi ogonów. I tak by go zauważył i zgubił.
Pozwoliła mu odjechać.
Kiedy się odwróciła, zauważyła, że wszyscy policjanci nagle zainteresowali się przeciwną stroną ulicy. Nie tracąc czasu na zażenowanie, machnęła na Peabody.
Bierzmy się do roboty.
Roarke dotarł do biurowca w centrum miasta. Wsiadł do prywatnej windy i ruszył prosto do swojego gabinetu. Czuł narastający gniew. Wiedział, że będzie mógł dać mu Ujście dopiero, kiedy będzie zupełnie sam. Potrafił go poskromić. Zdobycie tej umiejętności sporo go kosztowało, ale to dzięki niej przetrwał najtrudniejsze lata i wybudował swoje imperium. To ona go ukształtowała. To dzięki tej umiejętności był tym, kim był.
Ale kim był, zastanawiał się, zatrzymując windę. Potrzebował czasu, by znaleźć odpowiedź na to pytanie. Człowiekiem, który może kupić wszystko, na co tylko przyjdzie mu ochota, tylko po to, by zaspokoić dawne pragnienia. Może mieć to, o czym kiedyś marzył. Wygody, styl, przyzwoitość, urodę.
Może wydać każde polecenie i już nigdy, przenigdy nie poczuje się bezsilny. Władza. Miał nieograniczoną władzę, która pozwalała mu się zabawić, stawić czoło każdemu wyzwaniu, spełnić każdą zachciankę.
Rządził imperium, a przynajmniej tak uważali niektórzy. Pracowały dla niego zastępy ludzi, od niego zależało ich życie. Życie.
Dwie osoby właśnie je straciły.
Nic na to nie poradzi. Nie zmieni tego, co się stało. Jedyne, co może zrobić, to dorwać tego, kto jest za to odpowiedzialny, tego, kto zapłacił. Wyrówna rachunki.
Wściekłość zaślepia, pomyślał. Nie pozwoli, by tak się stało, jego umysł będzie pracował na pełnych obrotach.
Nacisnął guzik, winda ruszyła. Kiedy wysiadał, wzrok miał ponury. ale chłodny. Recepcjonistka natychmiast wybiegła zza biurka i ruszyła w jego kierunku, jednak Mick, który czekał na sofie, był szybszy.
– No, no, chłopie, niezłe masz biuro.
– Mnie też się podoba. Proszę na razie nie łączyć rozmów, dobrze? – zwrócił się do recepcjonistki. – Chyba że zadzwoni żona. Chodź, Mick.
– Bardzo chętnie. Liczę na wycieczkę z przewodnikiem. Sądząc po rozmiarach recepcji, potrwa to kilka tygodni.
– Na razie musi ci wystarczyć mój gabinet. Za chwilę mam ważne spotkanie.
– Pracuś z ciebie. – Idąc za Roarkiem przeszkionym korytarzem, Mick zerkał to na panoramę Manhattanu, to na obwieszone dziełami sztuki ściany. – Jezu, człowieku, czy to autentyki?
Roarke zatrzymał się przed podwójnymi czarnymi drzwiami wiodącymi do jego prywatnego królestwa i lekko się uśmiechnął.
– Chyba nie handlujesz już dziełami sztuki?
Mick szeroko się uśmiechnął.
– Handluję wszystkim, co wpadnie mi w ręce, ale na twoje nie mam ochoty. Chryste, a pamiętasz, jak zrobiliśmy Muzeum Narodowe w Dublinie?
– Pewnie. Dziwne, ale moich pracowników te historie nigdy nie bawiły – odparł Roarke, otwierając przed przyjacielem drzwi.
– Ciągle zapominam, że ostatnio żyjesz w zgodzie z prawem. Najświętsza Panienko! – Mick wszedł do gabinetu i stanął jak wryty.
Oczywiście sam niejedno już widział i słyszał, więc wiedział, że plotki na temat majątku Roarke” a nie są przesadzone. Dom go oszołomił, ale na to, co zobaczył w jego miejscu pracy, nie był przygotowany.
Gabinet był ogromny. Widok roztaczający się za trzyczęściowymi oknami okazał się prawie tak doskonały jak dzieła sztuki zdobiące wnętrze. Sam sprzęt elektroniczny wart był fortunę. A wszystko to, począwszy od wielkich miękkich dywanów, poprzez ogromne ilości drewna uzupełnione niewielką ilością szkła, antyczne i nowoczesne meble, aż po supernowoczesne centrum komunikacyjne i informatyczne, wszystko należało do jego przyjaciela z dzieciństwa, z którym kiedyś razem biegali po cuchnących uliczkach Dublina.
– Napijesz się czegoś? Może kawy?
Mick głośno wypuścił powietrze.
– Kawy? Innym razem.
– Wobec tego ja, ponieważ mam jeszcze dużo pracy, piję kawę, tobie proponuję szklaneczkę irlandzkiej whisky. – Roarke podszedł do lśniącej szafki, w której znajdował się pełny barek.
Nalał Mickowi drinka, po czym zlecił autokucharzowi przygotowaiiie małej czarnej kawy.
– Za złodziejską duszę. – Mick podniósł szklankę. – Może nie jest dziś dla ciebie najważniejsza, ale z pewnością od niej się zaczęło.
– To prawda. Co robiłeś przez cały dzień?
– To i owo. Zwiedzałem miasto. – Mick spacerował, rozglądając po gabinecie. Otworzył ciemne drzwi i aż zagwizdał na widok przestronnej łazienki. – Brakuje tylko nagiej kobitki. Pewnie nie zamówisz towarzystwa dla starego kumpla, co?
– Nigdy nie zajmowałem się handlem żywym towarem – powiedział Roarke, siadając z kawą za biurkiem. – Nawet ja nie zszedłem poniżej pewnego poziomu.
– Fakt. Oczywiście nigdy nie musiałeś płacić za upojną noc, to się zdarza większości śmiertelników. – Mick podszedł do biurka i nie czekając na zaproszenie, rozsiadł się wygodnie na krześle naprzeciwko przyjaciela.
Dopiero teraz w pełni to do niego dotarło. Zrozumiał, że dzielą ich nie tylko lata i miłe. Człowiek, który zarządzał tym imperium, w niczym nie przypominał małego chłopca, z którym kiedyś razem kradł.
Roarke miał wrażenie, że w glosie przyjaciela usłyszał rozgoryczenie.
– Nie mam żadnych krewnych, Mick. Naprawdę cieszę się, że odnalazłem starego druha.
Mick kiwnął głową.
– To dobrze. Wybacz, że posądziłem cię o coś wręcz przeciwnego. Jestem pod wrażeniem, ale prawdę mówiąc, nie zazdroszczę ci tego wszystkiego, czego się przez ten czas dorobiłeś.
– Umówmy się, że to był łut szczęścia. Jeśli rzeczywiście chcesz pozwiedzać, mogę ci zorganizować wycieczkę. Za chwilę mam spotkanie, ale potem mógłbym cię odwieźć do domu.
– Jasne, chętnie. Muszę ci powiedzieć, że wyglądasz na faceta, któremu dobrze by zrobiło kilka piw w pubie. Masz to wypisane na twarzy.
– Straciłem przyjaciela. Zamordowano go dziś po południu.
+ Przykro mi. To niebezpieczne miasto. I niebezpieczny świat. Może odwołaj to spotkanie, znajdziemy przytulny pub i pożegnamy wojego kumpla?
– Nie mogę, ale dzięki za troskę.
Mick kiwnął głową. Czuł, że Roarke nie ma nastroju do wspomnień, więc szybko osuszył szklankę.
– Wiesz co, jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie sobie zwiedzę to twoje królestwo. Potem muszę coś zalatwić. Spróbuję się wkręcić na pewną ważną kolację. Co ty na to?
– Nie ma sprawy.
– Więc chyba tak zrobię. Wrócę późno. Czy twoja ochrona nie będzie robić problemów?
– Summerset się tym zajmie.
– Ten człowiek to prawdziwy skarb. – Mick wstał. – Wstąpię po drodze do św. Patryka i zaświecę świeczkę za duszę twojego przyjaciela.
9
Eve siedziała w sali konferencyjnej i przyglądała się śmierci Jonaha Talbota. Oglądała i przysłuchiwała się każdemu szczegółowi. I jeszcze raz.
Atrakcyjny młody mężczyzna usiadł za biurkiem i w skupieniu wpatrywał się w monitor komputera. Czytał powieść, robił notatki, sprawnie posługując się klawiaturą. W tle z małych głośników sączyła się muzyka klasyczna.
Muzyka grała dość głośno. Nie usłyszał, że do domu dostał się morderca, który właśnie szedł korytarzem, a po chwili otworzył drzwi gabinetu.
Jeszcze raz obejrzała ten fragment. Patrzyła, jak Talbot zaczyna wyczuwać czyjąś obecność. Ciało instynktownie się napina, głowa szybko odwraca się w stronę drzwi. Otworzył szeroko oczy. Widziała w nich strach. Nie panikę, ale niepokój, zaskoczenie.