Выбрать главу

– To prawda. – Uśmiechnął się jeszcze radośniej. – I niewiele czasu zajęło mi zrozumienie, że nie potrzebowałem pocieszenia, bo miałem inne zainteresowania.

Jeszcze bardziej zabrakło jej tchu; nigdy nie posunął się tak daleko we flirtowaniu z nią, a jednak za kpiną ukryta była więcej niż nuta powagi. Czy tego chciała? Nie wiedziała. I nagle ucieszyła się, że będzie miała trzy miesiące na przemyślenie.

– Cóż, myślę, że w sumie dobrze, iż będziesz miała sześć miesięcy na dowiedzenie się, z czego stworzono Klingę – rzekł beztrosko. – A ja mam tę przewagę, że wiem, iż na posterunku nie będzie innych młodych mężczyzn, którzy mogliby przekonać cię do zwrócenia uwagi w inną stronę. I decyzje, które podejmiesz, włącznie z decyzją o naszej przyjaźni, będą tylko twoje.

Parsknęła.

– Zupełnie, jakby jacyś młodzieńcy mogli zmienić moje zdanie na jakikolwiek ważny temat! – rzuciła ostrzej.

– Co dowodzi, że nie mogę mówić, iż znam cię lepiej, niż inni przyjaciele – wytknął. – Widzisz? Tyle rozumiem; masz silne poczucie obowiązku, które zawsze będzie na pierwszym miejscu w twym sercu. Chciałbym myśleć, że jestem taki sam. I dlatego musimy to między sobą uzgodnić, zanim poczynimy inne zobowiązania.

Teraz ona wzruszyła ramionami.

– To wydaje się rozsądne… ale nie jest szczególnie… romantyczne. – Ostatnie słowo zabrzmiało żałośniej, niż oczekiwała.

– Cóż, skoro pragniesz romantycznego rozstania. – Uśmiechnął się. – Potrafię być jednocześnie praktyczny i romantyczny jak ty. – Ujął jej dłoń, tylko jedną i spojrzał prosto w oczy. – Srebrna Klingo, przemierzyłem imperium, porzuciłem mój kraj i wszystko, co kiedyś znałem. Nie oczekiwałem, że spotkam tu kogoś takiego jak ty i choć nie podzielam wiary niektórych z mych ziomków, że wszystko zostało już postanowione, czasami wydaje mi się, iż przybyłem tu, bo ty tutaj jesteś. Teraz wiem, kim jestem. Wierzę, że jest w tobie duch, który pasuje do mojego. Jeśli te kilka miesięcy sprawi, że będziemy razem, czekanie nie będzie się dłużyć. – Poklepał jej dłoń. – Mam nadzieję, że taka dawka romantyzmu wystarczy twej praktycznej duszy?

Zachichotała.

– Tak myślę – powiedziała, czując się oszołomiona, jakby wypiła butelkę wina. – Ja… ja nie jestem nawet w połowie tak elokwentna…

– Sokół też nie – odparł, puszczając jej dłoń. – Ale jest wdzięczny i godny podziwu bez słów. Stań się przelotnym ptakiem, Srebrna Klingo. Gdy wrócisz, spróbujemy polowania we dwoje.

Klinga wcale nie potrzebowała się pakować ostatniej nocy, ale udała, że musi i gdy tylko skończyła, zdmuchnęła świecę i poszła spać. Naprawdę potrzebowała odpoczynku i gdyby nie uciekła od przewrażliwionych rodziców, wcale by go nie zaznała. Trzymaliby ją do późna, zadając pytania, na które nie miała odpowiedzi, bo większość z nich była raczej filozoficzna niż praktyczna.

Ubrała się szybko i cicho, nie zapalając świecy. Jeśli miała szczęście, tylko matka już się zbudziła; Zimowa Łania, nie wiadomo dlaczego, znosiła sytuację lepiej niż jej mąż. Czy ludzie zwykle nie narzekają, że ich matki nigdy nie uważają ich za dorosłych - pomyślała, wciągając lekkie buty i przypinając na piersi tuniki srebrną odznakę. Srebrzyści nie mieli mundurów; Judeth uważała, iż lepiej było, aby nosili codzienne ubrania. Mundury zbyt przypominały ludziom o armii i wojnie, a nawet ci zahartowani w bojach chcieli o nich zapomnieć.

Dobrze, jeśli będę cicho stąpać, wyjdę stąd bez wszczynania kolejnej dyskusji o moim światopoglądzie.

Jej ojciec, Bursztynowy Żuraw, znany był z sypiania do późna – szczerze mówiąc, głównie dlatego, że pracował po nocach – i miała nadzieję, iż wstając o świcie, uniknie zjedzenia z nim śniadania.

Ale nie. Kiedy przyniosła swe małe torby, aby położyć je przy drzwiach, zobaczyła, że w całym domu paliły się świece. Bursztynowy Żuraw już wstał.

Zobaczyła go, gdy tylko ruszyła ku tyłowi jaskini: ubrany, przytomny, siedział w kącie pokoju, którego używali jako jadalni, czekając na nią. Jej matka też tam była, co mogło nieco ułagodzić sytuację.

Westchnęła, mając twarz schowaną w cieniu, aby nie mógł dostrzec jej wyrazu. W najlepszym przypadku śniadanie z Bursztynowym Żurawiem należało do nerwowych, a to nie był najlepszy przypadek.

Ciągle pamięta, że byt szefem kestra'chern i miał zwyczaj dowiadywania się przy śniadaniu, jak się mają jego towarzysze. Próbuje tak samo postępować ze mną.

– Dzień dobry, tato – powiedziała, czując się strasznie niezręcznie, gdy podchodziła do niewielkiego stołu. – Zazwyczaj nie wstajesz tak wcześnie.

Zastanawiała się, czy uśmiech Bursztynowego Żurawia był wymuszony; zbyt dobrze grał w jej obecności spokojnego, aby mogła zgadnąć. Oczywistym było, że zadał sobie niemało trudu, aby dobrze wyglądać. Jedwabna tunika i spodnie, kamizela z surowego jedwabiu, trochę biżuterii, którą dostał od Haighlei i pióro Zhaneel we włosach. Pomyślałby kto, że ma audiencję u Shalamana.

Przyjrzała mu się dokładnie. Nadal był uderzająco przystojnym mężczyzną. Mimo siwych pasm we włosach nie wyglądał na swój wiek w świetle lamp magicznych nad stołem, a ciepłe brązy i bursztyn jego ubrania maskowały trochę fakt, że pod oczami miał ciemne kręgi.

Bez wątpienia spowodowane zmartwieniem.

– Nie chciałem przegapić pożegnania z tobą, Srebrna Klingo – rzekł spokojnym, wyważonym tonem. – Wiem, że przegapiłbym je, śpiąc do jakiejś przyzwoitej godziny. Wy, ranne ptaszki, przyprawiacie normalnych ludzi o zawrót głowy.

Wiedziała, że zaśmiała się sztucznie, ale nie mogła nic na to poradzić.

– A wy, nocne marki, sprawiacie, że chce mi się krzyczeć, kiedy myślę o porządnym świetle dziennym, które marnujecie, śpiąc! – Wślizgnęła się na krzesło naprzeciw niego i sięgnęła poświeży chleb i dżem. Ojciec sięgnął przez stół i dołożył jej na talerz cienko pokrajane mięso. Nie chciała jeść rano czegoś tak ciężkiego, ale trzymała język za zębami. Po co zaczynać sprzeczkę? Nie byłby to najlepszy sposób pożegnania z rodzicami.

Czy przeżucie kawałka jest tak straszne? Oczywiście, że nie. Jeszcze niedawno zaprotestowałaby; teraz wiedziała, że nie miało to sensu. Uraziłaby jego uczucia. Przecież chciał pomóc.

A po dzisiejszym dniu nie będzie w stanie namieszać swą pomocą przez sześć długich miesięcy! Powinnam współczuć ludziom, gryfom, hertasi i reszcie, których otoczy swą troską zamiast mnie.

Zjadła plasterek mięsa, który był suchy i smakował jak przesolona stara skóra i wróciła do chleba. Bursztynowy Żuraw przesunął w jej stronę kubek gorącej herbaty, a potem wykonał ruch, jakby zamierzał nałożyć jej gorącej owsianki z garnka czekającego obok niego.

– O, nie! – wykrzyknęła. Za nic nie zje owsianki, nawet żeby ucieszyć ojca! – Nic z tego! Nie, kiedy latam! Nie mam zamiaru udekorować pejzażu w dole!

Bursztynowy Żuraw zaczerwienił się lekko i cofnął dłoń.

– Przepraszam. Zapomniałem, że nie odziedziczyłaś mego żelaznego żołądka.

– Nie, odziedziczyła mój, wątpliwej jakości. Przestań dręczyć dziecko, mój drogi. – Zimowa Łania wychynęła wreszcie ze swego krańca jaskini, poprawiając włosy. Klinga podziwiała sposób, w jaki jej matka się poruszała. Popatrzyła na nią z ukłuciem zazdrości. Zimowa Łania potrafiła połączyć delikatną zmysłowość z absolutną pewnością siebie i kompetencją, którą Klinga na próżno próbowała naśladować.

Gdybym tak wyglądała… Trudno. Szkoda, że odziedziczyłam po mamie duszę, nie ciało!