– Jak przypuszczam, czekamy na rodziców? – zapytał od niechcenia.
Westchnęła.
– Mimo że ucieczka bez słowa jest mym szczerym pragnieniem, jeśli nie pozwolimy im na pożegnalne fanfary, mogą nie pozwolić nam wrócić.
– Możemy nie chcieć wracać – burknął i niecierpliwie zwarł pazury. – Bo po powrocie zmienią nasze życie w piekło, wzbudzając poczucie winy.
Roześmiała się i poklepała go po ramieniu.
– Rodzice zawsze wiedzą, jak uderzyć w twe słabe punkty – rzekła. – W końcu to oni te słabe punkty stworzyli.
– Czy ja dobrze słyszę? Czy ktoś tu mnie cytuje? – Nowo przybyły miał strój i maniery równie eleganckie jak Bursztynowy Żuraw, ale mniej rzucał się w oczy. Klinga znała go zbyt dobrze, by się czerwienić.
– Oczywiście, wujku Śnieżna Gwiazdo – odparła. – Skoro ty ich nie używasz, dlaczego ja nie mogę?
Zachichotał, słysząc tę impertynencję; oprócz Skandranona tylko ona odważała się rozmawiać z nim takim tonem. Narażanie się na gniew adepta tak potężnego jak Śnieżna Gwiazda nie było rozsądne, o czym boleśnie przekonali się niektórzy jego podwładni.
– Nie sądzę, żebyś miał jakieś problemy z zaklęciami nałożonymi na koszyk, Tadrith – powiedział, zwracając się do młodego gryfa. – Są tak silne jak wszystkie, które kiedykolwiek rzucałem.
Klinga przypuszczała, że jej “przyszywany” wujek razem z rodzicami przyszedł ich pożegnać; była zaskoczona, słysząc, że to on nałożył na koszyk zaklęcia umożliwiające latanie.
– Ty je rzuciłeś, wujku? – zdziwiła się otwarcie. – Czy to nie…
– Nie przystoi komuś z moją rangą? – roześmiał się. – Po pierwsze dobrze jest, gdy mag ćwiczy na wszystkim, co jest dostępne, a po drugie, gdyby magia zawiodła właśnie w waszym koszyku… – Zadrżał. – Powiem tylko, że wolałem sam się tym zająć, niż tłumaczyć rodzicom, dlaczego dopuściłem tu jakiegoś podrzędnego magika.
Klinga przytaknęła żałośnie.
– Święte słowa – rzekła. Dodałaby coś jeszcze, ale w tej samej chwili usłyszała znajome głosy dobiegające spod krawędzi klifu.
Prawie natychmiast Tad ostrzegawczo wskazał dziobem trzy szybko zbliżające się gryfy, które mogły być tylko jego rodzicami i bratem.
– Do kompletu potrzeba nam tylko Judeth i Aubriego – mruknęła Klinga, z rezygnacją myśląc o długim i skomplikowanym pożegnaniu, co znacznie skróci światło dzienne, przy którym mogli podróżować.
– Narzekasz czy żądasz? – Komandor Judeth stanęła na progu kwater Srebrzystych, uśmiechając się. Nie była Kaled'a'in; jej włosy, zanim stały się śnieżnobiałe, były ciemnoblond, a oczy przejrzyste i szarozielone. Była jednym z generałów Urtho i rozumiała rolę oddziałów złożonych z nieludzi, dowodząc nimi z wyczuciem i troską i wszyscy byli szczęśliwi, że znalazła się wśród k'Leshya, gdy ostatnia Brama się zapadła. Wielokrotnie dowodziła swej odwagi, tak podczas przemierzania ziem nękanych burzami magicznymi, jak i w Białym Gryfie. Ze swym partnerem Aubrim rozpoczęła organizację Srebrzystych i naznaczyła ich piętnem swej osobowości. Ona jedyna nosiła coś na podobieństwo munduru; czarną tunikę i nogawice, pozostałość po starych strojach. Gryfia odznaka lśniła dumnie na elegancko odzianej piersi.
Podeszła do lądowiska, mierząc Tada i Klingę taksującym spojrzeniem.
– Czy mam rozumieć, iż twoja uwaga sugerowała, że mogę przyczynić się do opóźnienia odlotu? – spytała.
Klinga zaczerwieniła się, a starsza kobieta pozwoliła, by po jej wargach przemknął cień uśmiechu.
– Zapewniam was, Aubri i ja przyszliśmy tu tylko po to, aby upewnić się, że wasi drodzy krewni nie będą przeszkadzać – rzuciła sucho i odchrząknęła.
– Baczność! – zawołała głosem, którym dowodziła tysiącami, gdy tylko Bursztynowy Żuraw i Zimowa Łania pojawili się na ścieżce. – Ruszać się, żegnać się, z życiem! To nie wakacje, tylko operacja wojskowa! Do dzieła!
– Dzięki bogom – szepnęła Klinga, gdy ich rodzice rzucili się wypełniać rozkaz. – Może jednak wylecimy stąd przed południem!
– Za kwadrans – odparła pewnie Judeth. – Albo wszyscy, zanim się obejrzycie, zaliczycie karny tor przeszkód!
Klinga zaśmiała się – Judeth nie składała czczych deklaracji i spełniłaby swą pogróżkę.
To, co zapowiadało się jako trudny odlot, przemieniło się w radosne pożegnanie, nawet gdy zbliżyły się rozczulone rodziny. Mogło być tylko lepiej.
ROZDZIAŁ TRZECI
Długo po tym, jak Srebrna Klinga i Tadrith zniknęli z zasięgu jego niezwykłego wzroku, Skandranon wpatrywał się w połacie niebieskiego bezchmurnego nieba. Kilka razy oszukiwał się, że czarna kropka na horyzoncie to oni, ale dał za wygraną; jego wzrok stopniowo tracił ostrość, a myśli zaczęły wędrować.
Był rozdarty między dumą i niepokojem. Ich odlot zostałby przez wszystkich uznany za bardzo dobry: stylowy, szybki, profesjonalny. Żadnych pokazów latania z figurami, ani jednego błędu w manewrowaniu. Gdyby on był w wieku Tada i miał taką widownię, kusiłoby go popisanie się paroma sztuczkami.
I byłyby duże szansę na to, że wykonałbym je pierwszorzędnie. Ale z drugiej strony wyrobiłem już swój limit popisów. Ponieważ wschodzące słońce świeciło mu prosto w oczy, dalsze wypatrywanie przestawało mieć sens. Powstrzymał westchnienie i nakazał obolałemu żołądkowi, aby się pilnował; system trawienny gryfów i tak był wystarczająco delikatny, nie potrzeba mu było wrzodów ze zmartwienia.
Cóż, polecieli. Mój pisklak naprawdę się opierzył, przestał być podrostkiem i teraz… leci w swoją stroną po własne przygody. Prawdziwe przygody, a nie wysokie wyniki na torze przeszkód. Zapracuje na rozgłos zupełnie jak ja.
Popatrzył na Zhaneel i w jej wzroku dostrzegł odbicie swojej dumy i lęku. Nie okazałaby ich przed chłopcem i rzeczywiście przybrała dzielny i radosny wyraz twarzy, ale wiedział, że denerwował ją ten nagły odlot.
Próbował wyglądać na absolutnie pewnego siebie, ale musiał stoczyć walkę ze swym sercem i wcale nie był pewien wygranej. Przygody. Ha! Kiedy przygody nie były jego udziałem, nie uważał, że ich poszukiwanie było takim doskonałym pomysłem. Czy Tad był gotowy? W czasie wojny nie mieli wyboru, musieli stawić czoło niebezpieczeństwu, czy byli gotowi, czy nie, ale teraz mieli pokój i wydawało mu się, że mogli sobie pozwolić na większą ostrożność.
Rozpościerał skrzydła w miarę, jak rosła pokusa, aby wzbić się i polecieć za nimi. Mógłbym trochę poćwiczyć. Lady Cinnabar zawsze mi powtarza, że powinienem więcej latać. A gdybym przypadkiem przeciął ich kurs…
– Obiecałeś, że nie polecisz jako skrzydłowy, kiedy dzieci wyprawią się na posterunek – szepnęła Zhaneel na tyle cicho, aby nikt inny nie mógł jej usłyszeć. – Pamiętaj. Obiecałeś.
Psiakrew. Obiecał. A ona czytała w nim jak w otwartej księdze. Rozpostarł skrzydła i ostentacyjnie je strzepnął.
– Cieszę się, że nie muszę lecieć – powiedział, by zapewnić ją, że słyszał i pamięta o obietnicy. Oczywiście, ostatniej nocy przyłapała go w chwili niezwykłej słabości, ale nie zmieniało to faktu, że złożył przyrzeczenie. Jeśli Czarny Gryf nie potrafił dotrzymać słowa danego żonie, kto mu zaufa?
Aubri parsknął kpiąco:
– Nie byłbyś w stanie odbyć takiego lotu, ptaku – rzucił. – Są od ciebie dużo młodsi i przede wszystkim w lepszej formie.
Skan szykował się do ciętej riposty, ale nagle zamilkł, myśląc. Tym razem nie da Aubriemu wygrać!
– Och, teoretycznie mógłbym – powiedział tonem starej matrony. – Tobie się udało, a jestem w lepszej formie od ciebie. Co więcej, Tad ciągnie koszyk, więc poleci w tempie, które nawet ty mógłbyś utrzymać. Ale w czym rzecz? Co miałbym udowadniać? Że jestem na tyle głupi, aby wyruszać w bezcelową podróż tylko po to, aby pokazać, że dorównuję młodzikowi? Byłaby to strata czasu, na którą mnie nie stać.