– Co się stało? – zapytał, kiedy przedzierała się przez porozrzucane wyposażenie.
– Mam nadzieję, że nic! – odkrzyknęła ostro. Co jest w zasięgu ręki? Zapalniczka? Jest! Zapalniczki były przedmiotami, które czeladnicy wytwarzali tuzinami; łatwo było je zrobić, gdy już opanowało się zaklęcia tworzące. Ich wykonywanie wyrabiało zdolności magiczne, a ponadto przedmioty te były użyteczne i ponieważ wytrzymywały zazwyczaj sześć miesięcy, zawsze można było je sprzedać komuś z miasta. Wszyscy mogli ich używać; nie tylko mag potrafił uruchomić zapalniczkę: większość była już gotowa i wystarczało po prostu użyć wbudowanego spustu. Ich zapalniczka była nowa; Tad zrobił ją tuż przed odlotem.
Nie wyglądała imponująco; długi, metalowy cylinder z wystającym knotem. Trzeba było nacisnąć wygładzony kamyk, wprawiony w drugi koniec, aby knot się zapalił.
Mogłeś używać jej, trzymając w jednej dłoni, jeśli musiałeś, i oczywiście, Klinga musiała. Mając nadzieję, że przeczucie ją myliło, wyciągnęła powgniatany cylinderek ze sterty lin i garnków i nacisnęła kamień.
Nic się nie stało.
Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, a potem zaniosła ją do Tada.
– Nie działa – rzekła ze ściśniętym gardłem. – Co się z nią stało?
Wyjął jej zapalniczkę z ręki i obejrzał, niemal zezując z wysiłku.
– Ma… magia zniknęła – rzekł z wahaniem. – To już nie zapalniczka, tylko metalowy cylinder z knotem w środku.
– Obawiałam się, że tak powiesz. – Ponuro zawróciła ku stosom ich rzeczy i przekopała je, poszukując czegoś magicznego. Każdy ruch budził ból w ramieniu, ale zmusiła się, aby go zignorować. Sposób, w jaki rozsypało się wyposażenie, pomógł jej; rzeczy leżące na dnie koszyka teraz były na wierzchu i mogła do nich dotrzeć.
Światło w lampie magicznej zgasło. Namiot – cóż, nie mogła go sama przetestować, nawet nie mogła go rozwinąć, ale płótno dziwnie łatwo poddawało się jej dłoniom, bez śladu napięcia, które kiedyś posiadało. Teleson…
Zaniosła go do Tada i położyła przed nim bez słowa. Nie było na co patrzeć, ale ten sprzęt nigdy nie wyglądał okazale; po prostu opaska na głowę ze zwykłego srebrzystego metalu z dwiema miedzianymi spiralami, które można było dopasować do skroni różnych mieszkańców Białego Gryfa. Używano go, aby magicznie wzmacniać zasięg tych, którzy byli obdarzeni nawet szczątkową magią umysłu. Wszystkie gryfy, kyree i hertasi posiadały takie zdolności, podobnie jak większość tervardi.
Tad powinien użyć go, w celu wezwania pomocy. Przeszedł ją dreszcz i powstrzymała nagłą chęć gadania bez sensu, płaczu, zwinięcia się w kłębek i poddania bez walki. Zdała sobie sprawę, że nieświadomie liczyła na teleson. Jeśli nie mogli wezwać pomocy…
Dotknął urządzenia jednym szponem i potrząsnął głową.
– Nawet nie muszę go nakładać – powiedział drżącym głosem. – Jest… pusty. Bezużyteczny. – Przebiegły między nimi nie wypowiedziane słowa, kiedy na nią patrzył. Mamy kłopoty.
– To nie wina koszyka – stwierdziła, siadając; jej głos również drżał. Jak to się mogło stać? Dlaczego teraz? Dlaczego nam? - Wszystko z zaklęciami nie działa. Lampy magiczne, zapalniczka, namiot, pewnie wodoodporne peleryny…
– I teleson. – Popatrzył na nią dużymi i przestraszonymi oczami, źrenice miał jak łebki od szpilek. – Nie możemy wezwać pomocy.
Jesteśmy tutaj zdani na siebie. Oboje jesteśmy ranni. Nikt w Białym Gryfie nie wie, gdzie jesteśmy; nawet nie będą wiedzieć, te zaginęliśmy, dopóki nie pokażemy się w umówionym miejscu, i nie spotkamy się z ludźmi, którzy teraz są na posterunku. A to się stanie dopiero za wiele dni.
– To długa droga na piechotę – wyjąkał. – Jeszcze dłuższa, skoro jesteśmy ranni.
A coś w pobliżu pochłania magię. Czy to zjawisko naturalne, czy stworzenie? Jeśli żywi się magią, czy będzie miało ochotę nas zjeść? Być może; mogło wypuścić się za Tadem. Gryfy były ze swej natury stworzeniami magicznymi.
Nie myśl o tym! Tyle razy Srebrzyści byli pouczani, aby w przypadku zagrożenia myśleli najpierw o problemach, które można rozwiązać od ręki, a nie beznadziejnie kręcili się w kółko, zajmując się zbyt wieloma rzeczami naraz. Zajmij się czymś, z czym sobie poradzisz. Rozwiąż najbardziej podstawowe problemy, a potem martw się resztą. Wstała niepewnie.
– Nadciąga burza. To nasz pierwszy problem. Musimy znaleźć schronienie, potem wodę, ciepło i broń. Lepiej ocalmy, co się da, zanim zacznie się deszcz i wszystko zniszczy.
Stanął na drżących nogach, przytakując.
– Racja. Namiot… nawet gdybyśmy mogli wyciąć odpowiednie maszty, nie wiem, czy moglibyśmy go porządnie rozbić, kiedy jesteśmy ranni. Nie sądzę, aby kosz zdał się na wiele jako schronienie…
– Sam nie, ale dwie burty i kawałek dna zostały nietknięte – zwróciła mu uwagę. – Możemy nad nimi rozpiąć płótno namiotowe, a reszty użyć na podpałkę. – Zagapiła się na kosz. Tad też.
– Wydaje mi się, że te dwa młode drzewka całkiem dobrze go podtrzymują. Ta burta, której nie ma, mogłaby być wyrwana z innej strony, ale chyba lepiej go tak zostawić, niż targać dookoła?
Przytaknęła.
– Zostawimy go, gdzie leży, wzmocnijmy tylko podpórki. Potem oczyścimy wrak i zaopatrzenie, utniemy połamane części i podtrzymamy, przywiązując te konary…
Pokazała zdrową dłonią. Tad się zgodził.
– Popatrz tu i tam – dodał, wskazując. – Jeśli zgromadzimy wystarczająco dużo rzeczy, będziemy chronieni z trzech stron, a nie tylko prowizorycznie osłaniani.
Zgodziła się; był to lepszy pomysł niż jej. Po chwili oboje pracowali najlepiej, jak potrafili, ona z jedną sprawną ręką, on ze skrzydłem w gipsie i obitą zadnią łapą, oboje strasznie posiniaczeni.
Tad wykonał większość pracy, naciągając płótno na pozostałe burty koszyka; mógł sięgnąć dalej niż ona. Klinga wykonała prowizoryczny maszt, używając tego, co znalazła, przeszukując zapasy, i przywiązała płótno tak mocno, jak tylko mogła to zrobić jedną ręką. Jedna rzecz wiązała się z dorastaniem w domu kestra'chern: znała więcej węzłów niż jej instruktor ze szkoły przeżycia.
Nie była pewna, jak czuł się Tad, ale ją z każdym ruchem okropnie bolało ramię. Nie ma wyboru, powtarzała sobie z każdym bolesnym wdechem. Odpoczniesz, kiedy zacznie padać; teraz pracuj.
Nie wiedziała, która jest godzina. Przed upadkiem nie odlecieli zbyt daleko i nie byli nieprzytomni zbyt długo, bo inaczej owady starałyby się dowiedzieć, czy już umarli. Padlinożercy w takich lasach nie czekali długo. Znaczyło to, że prawdopodobnie nadal był wczesny poranek. Jeśli deszcz, który zapowiadały te chmury, trochę się wstrzyma, nieunikniona burza dopadnie ich dopiero późnym popołudniem. Jeśli naszego szczęścia szlag nie trafił, rzecz jasna…
W końcu mieli swe schronienie: wiotkie płótno namiotu naciągnięte na pozostałości koszyka i trzy podtrzymujące je drzewka. Nie wiedziała jeszcze, co zrobić z kilkoma fruwającymi kawałkami płótna; być może wymyśli coś później, na razie zrobili wszystko, co w ich mocy.
Oboje zwrócili się ku porozrzucanym zapasom; odsunęli na bok to, co było zniszczone, to, co nawet połamane mogło się przydać i to, co było nietknięte. W końcu będą zmuszeni do wybrania rzeczy, jakie mogą ponieść w dwóch plecakach, ale pomyślą o tym później.
Była w stanie walczyć o to miejsce, tak jak Tad. Odchodzenie stąd nie miało sensu, dopóki nie upewnią się, że nikt ich nie szuka. Jeśli możesz, zawsze zostań przy wraku. To też doskonale pamiętała ze szkoły przetrwania. Ekipy poszukiwawcze zawsze szukają wraku i zawsze sprawdzają, czy cię przy nim nie ma.