– Właśnie myślałem o obiedzie – powitał bliźniaka. – Mogłem się spodziewać, że myśl o żarciu ściągnie cię do domu.
Tadrith parsknął.
– To, że ty masz obsesję na punkcie jedzenia, wcale nie znaczy, że ja też! Przyjmij do wiadomości, że właśnie zwiałem z kolejnego straszliwie nudnego zebrania sekcji. Jedzenie było ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem, pierwszą była ucieczka przed Aubrim!
Keenath zaśmiał się bezgłośnie, otwierając dziób, jego język pojawiał się i znikał, a boki drżały.
– Musiał być jakiś powód – drażnił. – Kto to był? Chodzi mi o tę piękną panienkę, o której naprawdę myślałeś. Czyżby Kylleen?
Tadrith nie miał zamiaru dać się złapać w pułapkę.
– Jeszcze się nie zdecydowałem – rzucił od niechcenia. – W końcu mam z czego wybierać i dość niemądre byłoby wyznaczanie stawki od razu na początku wyścigu. Poza tym nie mogę urazić dam, pozbawiając je mojego towarzystwa. Grzeczność wymaga, abym udzielał się tak bardzo, jak tylko mogę.
Keenath wyciągnął szpon i złapał poduszkę, obrócił ją dwa razy i wstał, z wprawą rzucając nią w głowę brata. Tadrith uchylił się, a poduszka przeleciała przez pokój i uderzyła wścianę.
– Powinieneś uważać – ostrzegł bliźniaka, padając na podłogę. – Zbyt wiele poduszek straciliśmy, bo przeleciały przez klif. Czego się uczyłeś, że tak ciężko dyszysz?
– Pierwszej pomocy i ratunku na polu bitwy, a szczególnie tamowania krwotoków i opatrywania ran – odparł Keenath. – Dlaczego? Nie pytaj mnie; wojny skończyły się na długo przed naszym urodzeniem. Pomysł Zimowej Łani. Pewnie dlatego, że jestem podobny do matki.
Tadrith przytaknął; Keenath wielkością i budową przypominał ich matkę, Zhaneel. Jak ona był właściwie gryfsokołem, a nie gryfem. Był mały i lekki, umięśniony głównie na piersi i ramionach. Z ubarwienia i kształtu ciała przypominał sokoła wędrownego, miał długie i wąskie skrzydła, a co najważniejsze, odziedziczył po Zhaneel zwinne, zredukowane szpony przypominające dłonie.
Było to ważne, bo Keenath uczył się zawodu trondi'irn u samej Zimowej Łani i potrzebował “dłoni” równie sprawnych jak ludzkie. Zanim skończy się termin, pozna wszystkie sztuczki nieobdarzonych uzdrowicieli. Różnicą między nim a uzdrowicielem specjalizującym się w ranach od noża, ziołach czy oparzeniach był fakt, że Keenath skupił się na potrzebach i fizjologii gryfów i innych nieludzi.
Zhaneel wyszkolono na wojownika, a inni zbyt późno zorientowali się, że jej niski wzrost i brak szponów może służyć innym celom, i nie nauczono jej drugiego fachu. Wtedy już wiedziała, jak przystosować styl walki do swego ciała, zamiast naginać się do reguł stworzonych dla innych i z pomocą Skandranona wykorzystała sytuację, osiągając wspaniałe rezultaty. Ale gdy tylko się okazało, że Keenath wdał się w nią, zachęcono go do wyboru innej drogi życiowej niż wstąpienie do Srebrzystych.
Ale i tak zaskoczył wszystkich, gdy ogłosił, że chce przejść szkolenie na trondi'irn. Do tego czasu to zajęcie było zarezerwowane dla ludzi i hertasi.
Tadrith przeciągnął się i ziewnął, obracając głowę tak, aby lekka bryza pieściła pióra na jego grzebieniu.
– Przynajmniej coś robisz! – narzekał. – Ja tam siedziałem tak długo, aż myślałem, że mój tyłek zmieni się w kamień, a jeśli jakaś część mego ciała ma dziś zesztywnieć, to wolałbym jednak inną. Nawet nie mogłem się zdrzemnąć, bo jak zwykle stary Aubri posadził mnie na samym przodzie. Trzeba podtrzymywać tradycję Czarnego Gryfa, rzecz jasna; trzeba udawać, że każde zebranie sekcji jest równie ważne jak narada wojenna. Zachowywać się tak, jakby każdy szczegół dotyczył życia lub śmierci. – Znów się przeciągnął, zadowolony, że zawsze może opowiedzieć bratu o swej frustracji. – Powinieneś się cieszyć, że wyglądasz tak, jak wyglądasz, Keeth. Bycie synem Skandranona to wystarczająca klątwa, a fakt, że wyglądam jak on, wcale nie ułatwia mi życia! Spróbuj czasami dorównać legendzie! To sprawia, że masz ochotę gryźć!
I aby pokazać siłę swego gniewu, złapał biedną, sponiewieraną poduszkę, którą rzucił w niego Keenath, i potargał ją z wściekłością. Dobrze, że pokryli poduszki grubym lnem, bo niemało się nad nimi znęcali.
– Cóż, jeśli myślisz, że dorównanie legendzie jest trudne, spróbuj się jej przeciwstawić! – odparł, jak zwykle, Keenath. Zamruczał i poszedł w ślady bliźniaka, wyciągając się na podłodze. – Pół dnia zastanawiam się, czy Zimowa Łania daje mi taki wycisk, bo spodziewa się, że się załamię, a przez następne pół jestem przekonany, że robi to, bo wszyscy wiedzą, że Skandranon nigdy nie zawiódł.
Tadrith parsknął i zamachał tylnymi nogami, jakby zakopywał wstrętne pozostałości poprzedniego posiłku.
– Nigdy nie pozwolił odkryć, ile razy zawiódł, a dla twórców legend to jedno i to samo.
Brat współczująco zamruczał i ciągnął:
– A jeśli nie Zimowa Łania to wszyscy inni się gapią, chcąc ujrzeć, czy magia starego Czarnego Gryfa żyje w Keenacie wystarczająco silnie, aby szczeniak mógł dokonać kolejnego cudu. – Otworzył dziób,śmiejąc się szyderczo. – Ty przynajmniej wiesz, jaką drogą pójść: ja lecę we mgle na nieznanym niebie i nie mam pojęcia, czy nie roztrzaskam się o skałę.
Oczywiście, Tadrith miał spory zapas przygotowanych wcześniej odpowiedzi, udowadniających, jak trudno jest podążać śladem Czarnego Gryfa. Była to stara seria narzekań, które oboje znali na pamięć i z radością cytowali.
Komu mogę się wyżalić, jeśli nie bliźniakowi? I choć byli zupełnie niepodobni z wyglądu i charakteru, łączyła ich więź braterstwa i znali się tak, jak tylko bliźniacy potrafią. Wśród gryfów były inne pary bliźniąt oraz jedna lub dwie wśród ludzi i wszyscy się zgadzali: więź między nimi nie przypominała innych związków między rodzeństwem. Tadrith często myślał, że nie poradziłby sobie z presją, gdyby Keenatha nie było w pobliżu, a Keenath mówił to samo o bracie.
W końcu wyciągnęli z tej litanii skarg jeden wniosek, taki mianowicie, że nie ma żadnego wniosku. Wylewali żale co najmniej raz dziennie, dawno już bowiem zdecydowali, że skoro nie mogą zmienić okoliczności, przynajmniej mogą sobie na nie ponarzekać.
– Kto tym razem nadepnął ci na odcisk? – zapytał Keenath. – Przecież chodzi nie tylko o zebranie.
Tadrith przewrócił się na plecy, wystawiając brzuch na chłodną bryzę.
– Czasami myślę, że zrobię coś strasznego, jeśli Klingi i mnie szybko nie przydzielą! – odparł niezadowolony. – Na co czekają? Zapracowaliśmy już na wolność!
– Być może czekają, żebyś okazał trochę cierpliwości, pierzasty – odparł Keenath i zrobił szybki unik, kiedy poduszka pomknęła z powrotem ku niemu.
Być może w jej ślady podążyłyby i inne, gdyby Srebrna Klinga we własnej osobie, partnerka Tadritha, nie wybrała tego momentu, aby pojawić się w drzwiach.
Stanęła w progu, nieświadomie pozując, a słońce oświetlało jej czarną sylwetkę na tle jaśniejącego nieba. Tadrith wiedział, że poza nie była zamierzona: Klinga nie robiła niczego, aby ściągnąć na siebie uwagę, dopóki nie było to absolutnie konieczne. Gryfy znały ją jako Klingę, ale w dzieciństwie wołano na nią inaczej; była Wietrzną Pieśnią, nazwaną tak przez kochających rodziców bez wątpienia w nadziei, że gdy dorośnie, będzie przypominać jedno z nich. Wietrzna Pieśń było idealnym imieniem dla trondi'irn albo nawet kestra'chern czy też maga lub uzdrowiciela Kaled'a'in. Ale Wietrznej Pieśni nie pociągał żaden z tych zawodów.