Młoda kobieta, która poruszyła się i weszła do gniazda bezdźwięcznym krokiem myśliwego, była niska jak na członka plemienia Kaled'a'in, ale jej pochodzenie od razu rzucało się w oczy. Krótkie czarne włosy, obcięte tak, że przypominała agresywnego drapieżnego ptaka, otaczały twarz, która mogła zdobić tylko kogoś z klanu k'Leshya, a garbaty nos podkreślał podobieństwo do sokoła, podobnie jak złocista skóra i lśniąco błękitne oczy. Nie miała w sobie nic z matki i bardzo mało z ojca.
Pasowała jednak doskonale do tych członków klanu k'Leshya, którzy wywodzili się od wojowników. Mimo niskiego wzrostu stworzono ją na ich podobieństwo. Nic nie sugerowało miękkości czy ustępliwości: w każdym calu była mocną, wytrzymałą wojowniczką, jakby zrobioną z mięśni i rzemienia.
Tadrith przypomniał sobie pierwszy raz, kiedy zobaczył ją w tej pozie. Dzień, w którym pokazała swą prawdziwą osobowość, miesiąc po swych dwunastych urodzinach, miesiąc, podczas którego przekształciła się z żywego, ale przeciętnego dziecka w surową i nieoszlifowaną wersję osoby, jaką była teraz. Bursztynowy Żuraw wyprawiał jakieś przyjęcie, na które przyszły też dzieci i oczywiście byli wśród nich Tadrith i Keenath. Zimowa Łania podczas posiłku zwróciła się do córki imieniem Wietrzna Pieśń, a dziewczynka niespodziewanie wstała i oznajmiła zebranym mocnym i przenikliwym głosem, że nie będzie już odpowiadać na to imię.
– Będę Srebrzystą – rzekła głośno i z absolutnym przekonaniem. – I chcę być odtąd zwana Srebrną Klingą.
Po czym usiadła, zarumieniona, ale dumna, wśród zaskoczonych i poruszonych do żywego gości. Był to gest dramatyczny nawet dla kogoś tak otwartego jak Tadrith; ktoś tak skryty jak Klinga musiał włożyć w niego mnóstwo woli – albo wyznać prawdę, jak wierzyli k'Leshya. Siła woli pokona wszystkie przeszkody, głosiły księgi i wierzenia, jeśli motywy są szlachetne.
Nic, co robili i mówili jej rodzice, nie nakłoniło jej do zmiany zdania – nie żeby Bursztynowy Żuraw czy Zimowa Łania byli tak samolubni, aby pokrzyżować jej plany. Od tamtego dnia nie reagowała nażadne imię prócz Srebrnej Klingi czy w skrócie Klingi, a teraz nawet rodzice tak się do zwracali niej.
Na pewno lepiej do niej pasuje niż Wietrzna Pieśń. Trzyma ton tak, jak ja kamień!
– Keeth! Słyszałam, że nie zabiłeś dziś zbyt wielu pacjentów, gratuluję! – powiedziała, wpraszając się do pokoju i siadając na jednej z ocalałych poduszek.
– Dzięki – rzucił sucho Keenath. – Nie krępuj się, wejdź.
Zignorowała ten sarkazm.
– Mam dobre wieści, ptaku – powiedziała, odwracając się do Tadritha i uśmiechając szeroko, gdy się przetoczył na brzuch. – Uważałam, że to nie może czekać, a poza tym chciałam ci sama powiedzieć.
– Wieści? – Tadrith usiadł. – Jakie wieści? – Tylko jedna go naprawdę interesowała i tylko tę jedną Klinga mogła przekazać mu osobiście.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Powinieneś był zostać po zebraniu; był powód, dla którego Aubri posadził cię z przodu. Gdybyś był w połowie tak pilny, jak udajesz, już byś o tym wiedział. – Zamrugała złośliwie. – Mam ochotę trochę to przeciągnąć, żebyś zaczął się wić.
– Co?! – wrzasnął, skacząc na równe łapy. – Mów! Mów w tej chwili! Albo cię… – zamilkł, nie mogąc wymyślić żadnej pogróżki i tylko rozdziawił dziób.
Śmiała się, widząc, jaki był podniecony.
– Cóż, wygląda na to, że wybuchniesz, jeśli nie powiem: mamy to, czego pragnęliśmy. Dostaliśmy pierwsze samodzielne zadanie i to dobre.
Tylko niski sufit powstrzymał go od wzbicia się w powietrze z radości, ale i tak podskoczył wystarczająco wysoko, aby dotknąć go grzebieniem i skrzydłami.
– Kiedy? Gdzie? Kiedy zacznie się akcja? – Szurał pazurami, walił wokół ogonem, niemal tańcząc w miejscu.
Śmiała się z jego reakcji, a potem nakazała usiąść.
– Tak szybko, jak ty i ja zechcemy, ptaku. Ruszamy za sześć dni na sześć miesięcy. Mamy objąć Piąty Posterunek.
Jego radość nie znała granic.
– Piąty? Serio? – zapiszczał cienko jak pisklę i zupełnie się tym nie przejął. – Piąty?
Piąty Posterunek był najdalej wysuniętą placówką na całym terytorium uznanym za własność przez Kaled'a'in i ich sprzymierzeńców Haighlei. Kiedy ci szczególni uchodźcy dotarli tutaj, uciekając przed ostatecznym kataklizmem, kończącym wojnę Maga Ciszy z Ma'arem podbijającym kontynent, nie wiedzieli, że teren, na którym założyli nowy dom, należał już do kogoś. Nie mieli pojęcia, że wchodził w skład ziem rządzonych przez jednego z Cesarzy Haighlei (których Kaled'a'in znali jako Czarnych Królów), króla Shalamana. Ledwo uniknięto starcia z nimi dzięki wysiłkom Bursztynowego Żurawia i Skandranona, ojców Klingi i Tadritha. Teraz Biały Gryf zawiadywał ziemiami wspólnie z cesarzem, a na mieszkańców spadł obowiązek strzeżenia granicy w zamian za nadanie im terenu, na którym leżało miasto.
Granica ciągnęła się setkami lig w dzikiej puszczy, której cesarz nie był w stanie strzec; sądził, że puszcza sama będzie się bronić. Zadanie wcale nie było tak trudne, jak się zdawało; gdy gryfy latały na patrole, doglądały olbrzymich obszarów prawie bez trudu. Piąty Posterunek był ze wszystkich strażnic najbardziej odległy i odizolowany. Z tego powodu Srebrzyści uważali go za mało pożądany przydział.
Większość Srebrzystych, ale nie Klinga i Tadrith. Przydział oznaczał trzy całe miesiące w miejscu tak odległym od Białego Gryfa, że nie dojdzie do miasta ani słowo, chyba że wyślą je przez teleson. Nie będzie dookoła czujnych oczu, śledzących, czy potrafi dorównać legendarnemu ojcu. Nie będzie języków mielących bez przerwy o jego wyczynach, prawdziwych czy nie.
Oczywiście, przez trzy miesiące nie będzie też wspaniałych gryfic, ale cena nie była wygórowana. Trzy miesiące wstrzemięźliwości dobrze mu zrobią; przynajmniej odpocznie. Będzie mógł spędzić czas na wymyślaniu nowych, inteligentnych powiedzonek i zagrywek, którymi oczaruje gryfice. Cały ten czas będzie udoskonalał swój czar. Kiedy wróci jako weteran z granicy, powinien oczarować każdą.
Pobyt na posterunkach trwał tak długo głównie dlatego, że bardzo trudno było przetransportować ludzi na miejsce. Chociaż teraz magia działała przyzwoicie, i to od kilku lat, nikt nie chciał jeszcze powierzać swego ciała Bramie. Zbyt wiele rzeczy mogło się nie powieść nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, kiedy to stawiano je tylko po to, aby transportować potrzebne przedmioty. Jedzenie, poczta i specjalne życzenia docierały w ten sposób na posterunki; mag z Białego Gryfa, znający teren, stawiał Bramę. Robotnicy szybko wrzucali w nią paczki, a mag zamykał ją najszybciej jak mógł.
Nikt nie chce otwierać Bram na długo. Nigdy nie wiesz, co może się nie udać albo co może przez nią przeleźć.
– Wiesz oczywiście, że między domem a Piątym rozciąga się olbrzymi nie zamieszkany i nie strzeżony teren – ciągnęła Klinga marząco. – Będziemy zdani wyłącznie na siebie od wyjazdu do powrotu.
– Nie będzie żadnych pięknych gryfie ani ogierów w ludzkiej skórze dla umilenia wygnania? – judził Keenath i aż się wstrząsnął. – Nie szkodzi. W przypadku dam mogę zagwarantować, że nie zauważą twej nieobecności, bliźniaku.
– Raczej będą krzyczeć z bólu, kiedy poznają twą kiepską technikę, Keeth – odparł Tadrith i wrócił do Klingi. – Wiesz, że to oznacza, iż mają wielkie zaufanie do naszych umiejętności, prawda? Chodzi mi o to, że pierwsze zadania to zwykle…