Wewnątrz dym wreszcie wywietrzał, a ogień płonął jasno. Była sucha, syta i rozgrzana. Ramię nie bolało za bardzo, siedziała w dobrze ukrytym szałasie pomiędzy dwiema bardzo solidnymi ścianami, na miękkich gałęziach chroniących przed wilgotnym podłożem. Mówiąc krótko, nic nie rozpraszało jej pogmatwanych myśli.
– Chyba sama dobrze nie wiem – wyznała powoli, gdy Tad wbijał w nią ciemne oczy z uporczywością drapieżcy. – Jest bardzo przystojny, bardzo czarujący, inteligentny… ale po prostu nie wiem. Czasami myślę, że lubię go za to, jaki jest, czasami sądzę, że pociąga mnie jego egzotyczność, czasami zaś, że jest jedyną osobą w Białym Gryfie, o której mój ojciec nie wie wszystkiego!
Tad zachichotał bezlitośnie.
– No właśnie. Zauważyłem, że Ikala nigdy nie zatrudniał kestra'chern. Dla Bursztynowego Żurawia musi on być większą zagadką niż dla ciebie.
– To już jakiś postęp – rzekła kwaśno. – Bardzo miło jest w końcu porozmawiać z kimś, kto nie zastanawia się cały czas, czy ojciec opowie mi rzeczy, które on wolałby przede mną ukryć.
– Tak, a jeszcze milszym jest – skomentował Tad – rozmawiać z ojcem, nie zastanawiając się, czy opowie ci rzeczy, których wolałabyś nie wiedzieć. – Klinga potwierdziła, a Tad dorzucił złośliwie: – Nie chadzam do kestra'chern, więc rozmawiając ze mną o swoich uczuciach, jesteś podwójnie pewna, że nie dotrze to do twego ojca. Niech porzucę mój hedonizm, jeśli kłamię.
Klinga uśmiechnęła się wbrew sobie. Taka gryfia przysięga była zdecydowanie wiążąca.
– Kontroluje się – dodała. – Jest bardzo opanowaną osobą. Jak ja.
I prawdę mówiąc, podoba mi się to znacznie bardziej od niekontrolowanych wybuchów namiętności.
Tad kaszlnął.
– A jednak – nawiązał – niektórzy mogą uznać, iż oznacza to chłód uczuciowy.
Parsknęła.
– Wiesz lepiej, pracowałeś z nim. Traci cierpliwość równie często jak inni, tylko tego nie okazuje. A jeśli rozmawiamy o unikaniu kestra'chern…
– No? – Oczy Tada zalśniły rozbawieniem. Znów się zaczerwieniła.
– To nie był… no cóż… czysty. Miał przyjaciółki podczas pobytu tutaj. Tylko nie kestra'chern. Nawet, jeśli to były czysto fizyczne znajomości.
I prawie zazdroszczę Karelee. Wolałabym, aby nie wychwalała pod niebiosa jego umiejętności łóżkowych.
– Tak? – rzucił Tad. – Nie był czysty? Proszę, tak cię interesuje, że się o tym dowiedziałaś!
Kaszlnęła i spróbowała mówić normalnie.
– Wiesz, trudno się nie dowiedzieć. Ludzie gadają. Nie musiałam się dowiadywać, cały czas o tym plotkują. Po prostu byłam w pobliżu i słyszałam. – Podniosła brew, szczęśliwa, że jej twarz pobladła nieco. – Sam masz taki język, że możesz go sobie na motek nawijać!
– Ja? Plotkuję? – zachichotał bezgłośnie i zmrużył oczy. – Ja wolę to nazywać “gromadzeniem wiadomości interpersonalnych” w celu “zarządzania źródłami i nabywcami przyjemności”.
– A ja mówię na to plotki, w których bijesz na głowę staruszki! – odparła. – Jesteś w tym równie niepoprawny, jak w swataniu! Co zaś się tyczy Ikali: jest atrakcyjny, nie zaprzeczam, ale sądzę, że znacznie się przeceniasz, próbując nas związać w jakikolwiek sposób. Sama nawet nie wiem, co czuję, więc jak mogłabym osądzać jego uczucia? A poza tym mamy misję do spełnienia i kiedy się stąd wydostaniemy, czeka nas długa służba na odległym posterunku. O ile nie umrzemy ze wstydu, że trzeba nas było ratować.
Jeśli nas uratują, jeśli się stąd wydostaniemy… Nie wypowiedziana myśl schłodziła powietrze w namiocie i ogień nie mógł ich ogrzać. Wszystkie radosne pomysły zniknęły; próbowała zmienić temat, ale bez skutku. Spojrzała w zadumie przez krzaki. Na dworze ściemniało się i wyglądało na to, że raz jeszcze deszcz skończy się po zmroku.
Może to nie takie źle, jeśli nasi niewidzialni przyjaciele będą trzymać się z dala.
– Cóż – powiedziała z takim optymizmem, na jaki mogła się w tej sytuacji zdobyć, czyli ostrożnym. – Teraz mój mózg pracuje i nigdy w życiu nie zasnę. Leżałabym tylko, myśląc.
Ziewnął szeroko.
– A mnie jest ciepło i jestem śpiący. Zawsze mnie wykańcza słuchanie ludzi wyjaśniających, dlaczego nie będą szczęśliwi. Zmieniamy warty?
Nie czekał na jej odpowiedź, kładąc głowę na szponach. Wzruszyła ramionami.
– Czemu nie – odparła, przesuwając się w bok, aż mogła swobodnie wyglądać przez dziurę między dwiema gałęziami skrywającymi wejście do szałasu. Zapamiętała pozycję wszystkiego w polu widzenia, dopóki światło było na tyle dobre, aby zidentyfikowała przedmioty mimo kurtyny deszczu. Błyskawice pomagały; jeśli skoncentrowała się na pojedynczym punkcie, mogła poczekać, aż kolejna błyskawica pozwoliła jej dojrzeć, co w nim było i przestudiować obraz utrwalony pod powiekami.
Tad był naprawdę zmęczony; w ciągu kilku chwil jego oddech, pogłębił się i zwolnił, a kiedy spojrzała przez ramię, ujrzała, że zamknął oczy. Wróciła na straż, starając się przypomnieć sobie, co robiła, budując szałas.
Próbowała nie brać zbyt wielu gałęzi z jednego miejsca. Układała te, którymi przykryła szałas, tak aby wyglądały jak korona, małego drzewka powalonego przez duże. A wszystkieślady naszego pobytu tutaj powinny spłynąć z deszczem. Żadnego zapachu ani śmieci…
Dym – dym, którego Tad użył do odpędzenia insektów, był bardzo gęsty i smrodliwy i zastanawiała się, czy deszcz zmył jego ślady. A jeśli nie, jak często można było zobaczyć dym w lesie zlewanym codziennie przez burze? Dość często, pomyślała. Na pewno błyskawice ciągle wzniecały małe pożary, które trwały wystarczająco długo, by zadymić las, zanim deszcz je zgasił.
No cóż, już nic nie mogła zrobić ani z dymem, ani z szałasem. Jeśli cokolwiek ich szukało, mogła tylko wierzyć, że zrobiła wszystko, aby ukryć swoją obecność. Zeszłej nocy tropiciele nie mogli ich łatwo znaleźć; miała nadzieję, że dziś okaże się to niemożliwe.
Deszcz zmienił się z ulewy w mżawkę, a potem ledwie kropił. A potem już nie było deszczu, tylko melodyjne spadanie kropli z koron drzew i nocne odgłosy.
Westchnęła z ulgą i sprawdziła ogień. Nie ma sensu, aby płonął zbyt mocno; wewnątrz szałasu panowała odpowiednia temperatura, a mając za ściany dwa pnie drzew, powinna się utrzymać bez specjalnej pomocy ze strony Klingi. Przebudowała ognisko, słuchając nawoływań i pohukiwań z góry, kładąc w ogień świeże drewno i odsuwając żar, aby ukryć poświatę. To powinno podsycić ogień tak, by płonął całą noc bez doglądania. Teraz drewno zapali się wolno, zmieniając się w czerwony bezdymny żar, bez płomienia. Tego właśnie chciała.
Kiedy w szałasie zgasło światło, a Tad stał się tylko wielkim ciemnym kształtem, zwróciła uwagę na to, co działo się wokół.
Nic się nie zmieniło; zwierzęta siedzące w koronach drzew nadal zajmowały się swoimi sprawami, wydając przy tym stosowne dźwięki, a świecące robaczki, które dostrzegła już wcześniej, zaczęły latać w poszyciu. Być może to, co ich śledziło, zdecydowało się dać im spokój.
Nie licz na to - ostrzegła samą siebie. Oczekuj najgorszego. Spodziewaj się, że ciągle…
Coś poruszyło się w ciemności.
Tylko kształt, zawirowanie cienia, ale wiedziała, że tam nie było cienia, szczególnie ruchomego. Ocknęła się natychmiast. Cokolwiek to było, było duże. Większe od oswojonego lwa, którego widziała w menażerii Shalamana. Znała odległość między krzakami z dokładnością do pół palca i wiedziała, jak wysokie było młode drzewko. Głowa cienia byłaby nieco wyżej od mojej, pomyślała, choć wydało jej się, że dostrzegła bardzo długą, smukłą szyję; pierś na moment zasłoniła krzak, a inny krzew nadal zasłaniał zad. Mogłoby to być zwierzę wielkości konia, może odrobinę mniejsze. Nie wiedziała, jakiej jest budowy, ale płynność ruchów i to, że stworzenie tak dobrze wtopiło się w cienie, sugerowało, że raczej delikatnej.