Oczywiście, później będzie trudniej. Za każdym razem, gdy będą opuszczali jaskinię, aby złapać ryby, umyć się czy nazbierać drewna, ryzykowali, że będą zauważeni. Łowcy na drugim brzegu łatwo mogli ich wyśledzić, sami pozostając w ukryciu.
Najpierw zjem, martwić się będę później - zdecydowała. Cudownie było mieć tyle miejsca, aby otworzyć plecak i wszystko z niego wyrzucić. Znów złapała się na tym, że jedną ręką robiła coś, co trudne było dwiema: skrobała i patroszyła rybę. W końcu ściągnęła but i stopą przytrzymała rybę za ogon.
Zostawiła łeb i wnętrzności, aby użyć ich jako przynęty; nie mogli liczyć, że każdego dnia ławica ryb będzie sama wpadać im w ręce. Mieli ze sobą linki i haczyki, a jeśli wnętrzności nie poskutkują, będą nabijać na haczyki robaki, kulki chleba albo suszone mięso. Jeszcze raz saperka posłużyła za patelnię; pewnie spełniłaby to zadanie lepiej, gdyby była wysmarowana tłuszczem, ale Klinga była zbyt głodna, aby zawracać sobie głowę takimi drobiazgami.
Ryba przypaliła się i przywarła do saperki, ale akurat to najmniej się liczyło. Klinga zdrapała mięso i zjadła, wiedząc, że trochę przypalona saperka nadal będzie sprawnym narzędziem. Była tak głodna, że poparzyła sobie palce, zdejmując mięso z gorącego żelaza, zanim porządnie ostygło. Przeklinała cicho i jadła, radosna jak dzika świnka.
Tad powrócił, mokry jak nieboskie stworzenie, i popatrzył na nią z namysłem.
– Glina – rzekł. – Następnym razem obłóż ją gliną i zapiecz w całości. Kiedy rozbijesz glinę, zlezie skóra, a reszta będzie dobra.
– Gdzie się tego nauczyłeś? – spytała zaskoczona.
– Od matki. Uwielbia ryby i chociaż gustuje w świeżych, jadała upieczone, jeśli nie były prosto z morza. – Znów się wyszczerzył i przechylił głowę. – Wiesz, jaka ona jest: też pragnie ideału, ale w przeciwieństwie do ojca nie narzeka, gdy go nie osiąga. Co zrobisz z ogniskiem? Przesuniemy je głębiej do jaskini? Grota zakręca i myślę, że trudniej będzie dostrzec ogień zza rzeki?
Myślał więc o prześladowcach.
– Nie wiem; i tak prędzej czy później nas zobaczą. Wolałabym zastanawiać się nad obroną.
– Zastawiłem trochę prościutkich sideł na dróżce – powiedział. – Niewiele, bo w deszczu trudno jest pracować. Powinny pomóc. Jutro się lepiej postaram.
– Dlatego tak zmokłeś! – Kazała mu usiąść przy ogniu, nie przerywając jedzenia. Ryba nie była najlepsza, miała mdły smak, co było jakąś odmianą po suszonym mięsie, które smakowało jak stare buty. Była jednak ciepła, sycąca i smażona, więc zjadła ją co do okruszyny, zdrapując z saperki nożem przypalone kawałki. Potem wyprostowała się, oblizując osmolone palce i skupiła się na Tadzie.
– Dobrze, najpierw plany krótkoterminowe. Pierwsza warta?
– Ty – odparł. – Jestem tak najedzony, że zasnę natychmiast. Nic na to nie poradzę, tak mnie stworzono. A poza tym lepiej widzę w nocy niż ty. I lepiej słyszę – dodał – ale to się nie liczy, skoro mamy tu wodospad. Mogę rozciągnąć żyłkę od sideł do jaskini i przytwierdzić ją do kamyków wokół światła magicznego, żeby stworzyć coś na kształt alarmu.
Całkiem sensowna myśl.
– Dobrze. Jeśli coś zobaczę, mam strzelać? Moja proca doniesie za rzekę i mogę sobie pozwolić na spudłowanie, bo mamy tu tyle kamieni, że nie trzeba odzyskiwać pocisków. – To również przyczyniło się do ogólnego rozluźnienia. Nie ograniczały jej już ołowiane kulki. Kamienie łatały gorzej, ale miała ich pełno w zasięgu ręki.
– Wolałbym, żebyśmy niczego nie prowokowali – odparł natychmiast. – Nie odpowiadajmy im na pytanie, gdzie jesteśmy. Jeśli nie znajdą nas dzisiaj, przy odrobinie szczęścia dadzą nam spokój.
– Pewnie nie, ale warto spróbować. Zgadzam się. Zastawimy pułapki na drugim brzegu? – Kolejne dobre pytanie. Warto było spróbować, ale jednocześnie przy przekraczaniu rzeki wystawiali się na cios. Rzeka nie była aż tak głęboka; w najgłębszym miejscu sięgała Klindze do podbródka. Szybkie zwierzę łatwo mogło ją pokonać. Im się udało, a przecież nie czuli się najlepiej. Dobry pływak mógł ją przekroczyć i nie zdradzić swej obecności, zwłaszcza, że i tak wszystko zagłuszał wodospad.
Potrząsnął głową.
– Nie; zastawimy pułapki na tym brzegu. Na drugim brzegu bylibyśmy zbyt narażeni na atak, więc po co się trudzić? Nie chcemy przecież złapać tych zwierząt? – On na pewno nie chciał, a ona się z nim zgadzała. Co by z tym stworzeniem zrobili, żywym lub martwym? Były łatwiejsze sposoby, aby dowiedzieć się, jak wyglądali łowcy.
– Dopóki nie będziemy musieli ich zdziesiątkować – mruknęła. Jaskinia była jednocześnie dobrym i złym schronieniem: mogli jej bronić, ale ekipa ratunkowa nie mogła ich dostrzec, a poza tym łatwo było rozpocząć oblężenie. Wąski komin, którym nic nie mogło się zsunąć, oznaczał także, że nic nie mogło się wspiąć.
– Dobrze. Jutro, gdy się rozjaśni, nazbieramy świeżego drewna i liści, aby nadać sygnały dymne. Zbierzemy suche drewno j i upchniemy je tutaj. – Przechylił głowę i czekał na jej pomysły.
– Wodę mamy; zacznę łowić, i tak długo, jak będziemy nadawać sygnały dymne, mogę wędzić to, czego nie zjemy. – Jeśli nas tu uwiężą, będziemy mieli co jeść. - Powinniśmy przejść się w dół rzeki i zdecydować, jakie pułapki zastawiamy.
– Na pewno jedną lawinę, tuż przy wejściu, uwalnianą z jaskini – odparł i ziewnął. – Wytężając mózgi i również ciężko pracując, możemy nawet zabarykadować wejście do jaskini drewnem i kamieniami. Jesteśmy wybitnie inteligentni, więc czeka nas praca. Nic więcej nie wymyślę. Muszę się przespać. Nie potrzebuję koca; przy ogniu jest bardzo ciepło – mruknął. – Mogę nawet leżeć na tym miękkim piaseczku, pomiędzy ogniem i wejściem, aby osłaniać ognisko mym ciałem. Poświęcę się, będę leżał w przeciągu, aby ogień nie zgasł.
– Jakże to miłe z twoje strony. Pomóż mi rozłożyć śpiwory, żeby wyschły – stęknęła. – A potem możesz sobie spać, dopóki cię nie obudzę na wartę!
I niech jedyną rzeczą, którą usłyszymy, będzie ekipa ratunkowa, i to szybko - pomyślała, gdy Tad chichotał i pomagał jej przy mokrych kocach. Teraz powinni już wiedzieć, że zaginęliśmy. Nie stawiliśmy się na spotkanie, więc drugi patrol powinien wysiać wiadomość telesonem. Ile czasu trzeba, aby uznać nas za zaginionych, a nie spóźnionych? Czy będą nas szukać, skoro pomyślą, że się spóźniamy? Chciałabym wiedzieć.
Jestem pewna, jedne go: ojciec oszaleje, kiedy się dowie. Dobrze, że to nie ja muszę go powiadomić!
Bursztynowy Żuraw gapił się na komandor Judeth; słowa, które wypowiedziała, nie miały sensu.
Po chwili go jednak nabrały.
– Oni co? – Wymowność, wypracowana przez lata, nagle opuściła Bursztynowego Żurawia. Wstał szybko, jakby biurowe krzesło zmieniło się w rozżarzone węgle. Tak zresztą się czuł.
– Uspokój się, Żurawiu, młodzi mają ledwie dzień opóźnienia – powiedziała Judeth. Sprawiała wrażenie spokojnej, ale znał ją aż za dobrze i dostrzegał w jej ruchach oznaki zdenerwowania. Ale to po prostu nie wystarczało. – Patrol, który zmieniali, dotarł wczoraj do punktu zbiórki, a ich tam nie było.
Martwi się. Ona się tylko martwi. I nic jeszcze nie zrobiła.