– I jeszcze się nie pokazali. – Zacisnął dłonie na poręczach krzesła i wpatrzył się w nią oskarżycielsko. – Więc dlaczego nic nie robisz? Wiesz, że tych dwoje przestrzega regulaminu jak nikt inny! Nigdy, przenigdy nie złamali rozkazu. Gdyby mieli powód, aby się spóźnić, gdyby wiedzieli, że się spóźnią, przesłaliby wiadomość przez teleson! Jeśli tego nie zrobili, to dlatego, że nie mogli, bo coś im się stało!
Podnosił głos i wiedział o tym, a co więcej, nawet nie krył swych uczuć. Raz w życiu chciał, żeby inni wiedzieli, że jest wściekły. Judeth uczyniła uspokajający gest, jakby sądziła, że uspokoi go kilkoma słowami. Jakby uważała, że można mu rzeczowo wytłumaczyć, aby nie histeryzował.
Spróbowała.
– Robimy coś, Żurawiu; patrol odleciał z punktu zbiórki, aby poszukać jakichś śladów Klingi i Tadritha. Jest za wcześnie na panikę…
Za wcześnie na panikę? Czy ona nie wie, z kim rozmawia? Wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się przed wybuchem.
– Powiesz mi to, kiedy twoje dziecko zaginie! – parsknął. – Tak cię opętało bycie dowódcą, że nie zauważyłaś końca wojny? Zamiast mi mówić, żebym nie panikował, spróbuj raczej powiedzieć, co teraz robicie. A jeśli niczego nie robicie, nie obchodzi mnie dlaczego! Poruszę niebo i ziemię, aby coś zostało zrobione, bez wysłuchiwania, żeby nie panikować, bo ktoś uważa, że na to za wcześnie!
Nigdy w życiu nie powiedział tak otwarcie, że użyje całej swej mocy i wpływów. I zrobię to, nawet jeśli będę musiał zaszantażować cale miasto. Z Judeth na czele. To była prawdziwa pogróżka; nie blefował. Czuł się jednak zobowiązany do ostrzeżenia Judeth, zanim ona zabrnie za daleko. Gdyby użył wszystkich swych wpływów, Judeth mogłaby stracić swe stanowisko.
Jej oczy pociemniały niebezpiecznie, ale głos pozostał spokojny, co dobrze świadczyło o jej samokontroli. Judeth nie lubiła pogróżek, ale była realistką i wiedziała, że nie żartował.
– W tej chwili poprzedni patrol leci w naszą stronę, szukając śladów. Jeśli niczego nie znajdą, skierują się na północ, potem południe, aby sprawdzić, czy nie zboczyli z kursu. Pracujemy nad tym. Nie siedzimy na tyłkach i nie czekamy, co przyniesie czas. Próbujemy zlokalizować ich stąd i… i… – w końcu podniosła głos, widząc, że Żuraw jest gotów znów wrzasnąć -…organizujemy grupy poszukiwawcze. Wyruszą o świcie, bo wcześniej nie uda nam się ich wyposażyć. Nie ma sensu łapać nie przygotowanych ludzi i wysyłać ich w teren. Teraz, jeśli znajdziesz jakąś lukę w moim rozumowaniu, chętnie posłucham sugestii. – Nie znalazł, ale to nie powstrzymało go przed pragnieniem, aby robiła coś więcej, niż zwykłe organizowanie grup poszukiwawczych.
– Nic nie wymyślę, ale… to trudne. Trudno mi myśleć – przyznał z urazą. – Czy Skan już wie?
– Aubri mu mówi. – Biedny Aubri – usłyszał w jej głosie, ale pomyślał Biedny Skan.
Obawiał się tego. Nie chciał, żeby Tad wyjeżdżał, podobnie jak ja nie chciałem posłać tam Klingi. Wiem, że chciał pójść do Judeth i poprosić ją, aby im przydzieliła coś innego, ale tego nie zrobił. Pewnie teraz się zastanawia, czy ich zaginięcie to jego wina.
– Powiem Zimowej Łani – zaczął ze ściśniętym gardłem. Bogowie, jak jej to powiem? To wszystko moja wina; powiedziałem albo zrobiłem coś, co sprawiło, że Klinga zechciała być Srebrzystą, a dzięki moim interwencjom zapragnęła być daleko stąd; gdybym tak nie wtrącał się w jej życie, nadal by tu była, może nawet robiła coś innego. Tad miałby innego partnera, kogoś, kto nie namawiałby go do przyjęcia zadania z dala od miasta. Desperacko pragnął, aby ktoś inny wziął na siebie zawiadomienie Zimowej Łani, aby nie musiał patrzeć jej w oczy. Tchórzostwo, tak, ale…
– Nie, ja jej powiem – oświadczyła Judeth. – Wiem, gdzie jest i jestem dowódcą Srebrnej Klingi, to moja praca. Idź do Skana; przyślę ją tam.
Tam – jak wiedzieli wszyscy w Białym Gryfie, oznaczało o tej porze przedszkole Kechary. Skandranon spędzał z nią i innymi dziećmi co najmniej godzinę każdego popołudnia. Uwielbiał z nimi przebywać, opowiadać bajki i się bawić. Bursztynowy Żuraw wstał i ruszył ku drzwiom; tym razem Judeth go nie powstrzymała.
Kiedy tylko skończono ratusz Białego Gryfa, żony wszystkich urzędników zażądały, aby dobudować do niego biura. Zimowa Łania oznajmiła:
– Ludzie, mamy dość przynoszenia pracy do domu i tego, że praca za wami łazi – mówiąc w imieniu żon i całego miasta. – W domu macie odpocząć od idiotów, którzy nawet miejskiej latryny nie znajdą bez mapy i przewodnika! Każdy urzędnik dostanie biuro, choćby wielkości szafy – dodała. – Nie obchodzi mnie, że wódz k'Leshya nigdy przedtem nie miał biura, bo zawsze mieszkał w namiocie. Jeśli wódz k'Leshya może łamać tradycję, wprowadzając się do jaskini, biuro i regularne godziny urzędowania już mu nie zaszkodzą, a kiedy się skończy, zamknie drzwi i będzie miał spokój! – Spojrzała na Bursztynowego Żurawia i jej oczy rzekły: A do ciebie odnosi się to podwójnie, mój drogi i przepracowany mężu!
Ponieważ za plecami Zimowej Łani stała żona Lwiego Wiatru, potakując i trzymając dłoń na rękojeści noża, wszyscy urzędnicy skwapliwie się zgodzili.
Biura wbudowano w klifie za ratuszem, małe, przytulne i w pobliżu innych budynków użyteczności publicznej. Administracja Srebrzystych mieściła się niedaleko, a właśnie w tym budynku znajdowało się przedszkole stworzone dla Kechary, gdy jeszcze odpowiadała za łączność wśród Srebrzystych. Dzieliła je z dziećmi Srebrzystych i innych mieszkańców Białego Gryfa, którzy potrzebowali nadzoru nad pociechami, gdy pracowali. Było to wygodne i zapewniało Kecharze wielu towarzyszy zabaw na jej poziomie umysłowym, choć sześć razy od niej młodszych.
I chociaż zdolności Kechary zostały poważnie ograniczone, nadal mogła myślmówić z każdym gryfem w mieście. Było to użyteczne dla Srebrzystych i nikt nie widział powodu, aby miała opuścić przedszkole.
Biegnąc do budynku, spięty z nerwów i zmartwienia, Bursztynowy Żuraw nie mógł sobie nawet wyobrazić, dlaczego Judeth uważała, że Aubri potrafił łagodnie zawiadomić Skana. Musiała być tak zdenerwowana, że jej zdolność logicznego myślenia wyparowała jak kamfora. Aubri ma tyle taktu, co cegła. Kiedy Skan…
– ŻURAW! – Ryk usłyszano pewnie na szczycie klifu, a gryf, który wyleciał przez drzwi, wyglądał, jakby za moment miał zionąć ogniem. Wyleciał było odpowiednim słowem: czarno-biała kula unosiła się kilka stóp nad ziemią, rozglądając się na wszystkie strony, szukając przyjaciela. – Żuraw! – ryknął Skan ponownie, wisząc jakieś trzy długości nad ziemią. – Ci idioci! Stracili…
– Wiem, wiem – odwrzasnął Żuraw, dziko machając rękoma. – Dlatego…
Skan zwinął skrzydła i ciężko wylądował, jakby spadał, cały zjeżony.
– Chcę, żeby wszyscy magowie w tym mieście ich szukali! – powiedział gniewnie. – Nie obchodzi mnie, co robią! To nagła konieczność! Chcę, żeby rzucili to, czym się zajmują i chcę, żeby grupy poszukiwawcze ruszyły natychmiast! I pchnąć posłańców do Shalamana! Chcę, żeby szukali ich wszyscy Haighlei! Chcę…
Albo zajmiemy się tym razem, albo nie będą nas słuchać. Bursztynowy Żuraw złapał głowę przyjaciela w obie dłonie i wsunął palce w nozdrza gryfa. Pociągnął dziób Skana, a ten spojrzał mu prosto w oczy.
– Wiem – rzekł z mocą. – Uwierz mi, czuję to samo! Musimy zwołać Radę, aby to zaakceptowała, ale nie sądzę, aby ktokolwiek się z nami nie zgodził, a jeśli…
Skan zawarczał.
– Jeśli się sprzeciwią, obaj… obaj wiemy rzeczy co najmniej wstydliwe – rzekł.