– Strzeżenie pól, wiem. – rzuciła. – Pewnie dlatego trzymali nas na szarym końcu, trenując i przetrenowując. Chcieli mieć pewność, że jesteśmy gotowi i założę się, że wysyłają nas dlatego, że tylko my naprawdę chcemy tam jechać. Szczerze mówiąc, założę się o ulubiony naramiennik, że Aubri ze wszystkich sił chce nas wysłać na oddalony posterunek!
Uśmiechnęli się do siebie z radością, ponieważ przydział wiązał się z jeszcze jedną rzeczą, której oczekiwali. Od posterunkowych wymagano dokonywania odkryć i od czasu do czasu znajdowali oni coś wartościowego. Cesarz Shalaman dostawał swój udział, podobnie jak skarbiec Białego Gryfa, ale większość znaleziska przypadała wspomnianym wyżej odkrywcom. Nie żeby Tadrith był chciwy, ale żywił szczególne upodobanie do ozdób, głośno wyrażał swą chęć korzystania z życia i znalezienie czegoś szczególnie cennego pozwoliłoby mu na oddanie się przyjemnościom. Posiadanie klejnotów na pewno ośmieliłoby gryfice i zachęciło je do bliższych kontaktów.
– Jak daleko posunęło się tam odkrywanie? – zapytał.
Oczy Klingi rozszerzyły się.
– Nie za daleko – odparła. – A można odkrywać na inne sposoby, niż przelatywanie nad koronami drzew w nadziei, że coś się pojawi na ziemi.
Przytaknął, śledząc jej myśli. Prawdopodobnie większość Srebrzystych przydzielonych dotychczas do pracy na Piątym Posterunku była gryfami; miało to sens, choć prawdopodobnie strasznie je osłabiało, kiedy nie pomagali im ludzie i hertasi. Człowiek mógł odbyć szczegółowy rekonesans na danym terenie, badając zwierzęta i rośliny tam żyjące oraz pobierając próbki minerałów. Do tego gryf się nie nadawał oraz, szczerze mówiąc, nie miał na to ochoty.
– Od lat nie było kłopotów w tamtym sektorze – prowokowała Kinga. – Będziemy mieć dużo czasu na badania.
– A co najważniejsze, będziecie sami – powiedział Keenath z zawiścią. – Szkoda, że ja nie mogę się wyrwać na kilka miesięcy.
Klinga poklepała go współczująco po ramieniu.
– I pozbawić się pochlebstw, którymi w każdej wolnej chwili obdarzają cię trondi'irn, hertasi i kestra'chern? Straszne! Mógłbyś poprosić o przyjęcie do Srebrzystych, gdy już skończysz szkolenie u Zimowej Łani – zasugerowała. – A potem dostaniesz zadanie gdzie indziej. Może w ambasadzie w Khimbacie; mógłbyś się tam udać jako trondi'irn zajmujący się gryfią strażą cesarza.
Oczy Keenatha rozbłysły, gdy to usłyszał. Tadrith wiedział, co czuł brat. On dla szansy wyrwania się z Białego Gryfa przystałby prawie na wszystko.
Problem polegał na tym, że Skandranon prędzej czy później dowiadywał się o dosłownie wszystkim, co syn zrobił czy powiedział. Nie żeby Skan celowo szpiegował swych synów albo nawet otwarcie ich doglądał…
No, w każdym razie nie bardzo. I nie otwarcie.
…tylko każdy mówił Czarnemu Gryfowi o wszystkim, co działo się w tym mieście. Mysz nie mogła kichnąć, żeby Skandranon się o tym w końcu nie dowiedział.
My też nie – tyle tylko, że kiedy my kichamy, ktoś gna do ojca z wiadomością. A oprócz tego złoży mu raport, w którym wyszczególni kiedy, gdzie i jak głośno kichnęliśmy.
Nie było to plotkowanie, bo ludzie starali się powtarzać Skandranonowi jak najpochlebniejsze opinie. Skan był bardzo dumny ze swych synów.
Nigdy nie ma dosyć słuchania, jakie to wspaniałe rzeczy robimy Keeth i ja, szczególnie teraz, kiedy nie mieszkamy w rodzinnym gnieździe i nie może nas zmusić do meldowania o naszych poczynaniach. Problem polega na tym, że jest w stanie najmniejsze osiągnięcie rozdmuchać do rozmiarów wspanialej strategii wojennej czy aktu heroizmu.
Było to co najmniej zawstydzające.
I oczywiście każdy, kto chciał się podlizać Czarnemu Gryfowi, wiedział, że najkrótszą drogą do jego serca było wychwalanie synów. Skan zmieniłby swój rozkład zajęć, aby dopilnować, czy pochlebca został wysłuchany, a jego sprawa odpowiednio rozpatrzona. Tylko tyle mógł zrobić, ale często to wystarczało.
Keeth nadal wyglądał na zranionego i trochę zazdrosnego, więc Tadrith współczująco potarmosił jego krótkie pędzelki na uszach.
– Szkoda, że nie można cię odesłać z miasta na szkolenie trondi'irn, bliźniaku – zamruczał.
Keenath westchnął.
– Ja też żałuję. Kiedy wszyscy wybieraliśmy przedmiot, który chcieliśmy studiować, próbowałem wymyślić jakąś dyscyplinę, która będzie mnie zadowalać i jednocześnie zagwarantuje mi wyjazd z miasta, ale nie potrafiłem niczego wymyślić. Wiem, że w tym, co robię, będę kiedyś dobry, bo to mi odpowiada, ale oznacza to również, że utknąłem w mieście.
Klinga miała równie współczujący wyraz twarzy jak Tadrith.
– Pamiętaj, Keeth – powiedział gryf do bliźniaka. – Możesz kontynuować to, co robisz i zapracujesz na to, aby uważano cię za wyjątkowego fachowca. Tworzysz własną definicję trondi'irn. Nie musisz stać i rumienić się po uszy z zakłopotania, kiedy podchodzi do ciebie ktoś zachowujący się tak, jakby zaliczenie toru przeszkód było równoznaczne z wykradzeniem jednej z magicznych broni Ma'ara.
Keenath potarł pióra na karku i trzasnął dziobem.
– W pewnym stopniu to prawda, ale jest inny szkopuł. Ojciec mnie zupełnie nie rozumie. Nie mamy ze sobą absolutnie nic wspólnego. Kiedy opowiadam o tym, co robię, przybiera dziwny wyraz twarzy, jakbym mówił w obcym języku. – Zaśmiał się słabo. – Podejrzewam, że rzeczywiście tak jest. Cóż, w końcu doczekam się swojej szansy.
– Doczekasz się – obiecała Klinga, ale nie miała zamiaru wstać. – Będę musiała zanieść wiadomość moim rodzicom, zakładając, że jeszcze nie wiedzą, co jest bardzo prawdopodobne. Tad, pomyśl lepiej, co powiesz swoim.
– Dowiedzą się – odparł zrezygnowany Tadrith. – Ojciec pewnie już opowiada każdemu, kto w jego mniemaniu chce słuchać, że jeszcze nigdy nikogo tak młodego jak ja nie wysłano tak daleko na pierwsze zadanie.
Klinga zaśmiała się gorzko.
– Pewnie masz rację. Mój chyba robi to samo, tylko…
Nie skończyła zdania, a Tadrith znał ją na tyle dobrze, aby jej do tego nie zmuszać. Każde z nich miało własne problemy, których rozmowa nie mogła rozwiązać.
Tylko czas.
Taką miał nadzieję.
Srebrna Klinga przysiadła na piętach, kiedy bracia zaczęli się kłócić, co Tadrith powinien spakować. Nie za bardzo spieszyła się do domu; ponieważ nadal mieszkała z rodzicami, nie miała nawet iluzji prywatności, jaką zapewniało własne gniazdo. W chwili, gdy przekroczy próg, zaczną się pytania i gratulacje, podszyte ledwie skrywanym niepokojem, a w tej chwili nie miała siły, by stawić im czoło.
Wdychała zapach soli i skały nagrzanej słońcem, przymykając oczy. Uwielbiam to miejsce. Jedynymi sąsiadami są inne gryfy, na tyle ciche, aby fale zagłuszały wydawane przez nie dźwięki. Jest cudowne, bo nie ma w pobliżu ludzi, tylko tervardi, gryfy i kilka kyree.
Jakże zazdrościła Tadowi wolności! Naprawdę nie miał pojęcia, jak łatwo było sobie radzić ze Skanem-rodzicem. Czarny Gryf posiadał silne, choć instynktowne i nie zawsze działające wyczucie, kiedy powinien zamknąć dziób i pozwolić Tadowi działać po swojemu. Próbował też powstrzymać swój entuzjazm dla osiągnięć bliźniaków, choć było to dla niego trudne. Ale przynajmniej okazywał aprobatę; Bursztynowy Żuraw nigdy nie był szczęśliwy, że jego córka wybrała taką drogę życiową i chociaż starał się, aby dezaprobata nie wpływała na ich związek, i tak ją czasami okazywał. Jakżeby inaczej?
Być może “dezaprobata” była za mocnym słowem. Bursztynowy Żuraw rozumiał wojowników; pracował z nimi przez większość życia. Głęboko ich szanował. Lubił ich i nawet rozumiał motywy, które kierowały ich czynami.