– Właśnie. A ja to wykorzystam. – O to chodziło; Skan się z nim zgadzał. Był to chwyt poniżej pasa, ale lepsze nieczyste zagrywki niż tracenie czasu na przekonywanie kogokolwiek.
– Nie ma sensu wpadać jak wilk do owczarni – ciągnął Żuraw, przekonując siebie i Skana. – Dobrze? Porozmawiajmy o szczegółach. Judeth kazała poprzedniemu patrolowi szukać ich; nie można zrobić więcej w terenie. Musimy się zorganizować, wysłać ludzi i jeśli trzeba, przekonać ich do ponownego użycia Bram. Musimy przekonać Radę, aby popierała wszystkie nasze akcje, a to się nie stanie, jeśli będziemy tu sterczeć i marnować cenny czas, wrzeszcząc jak przerażeni rodzice!
– Jesteśmy przerażonymi rodzicami! – Gryf wyrywał ziemię, orząc wściekle pazurami. – Nie chcę przestrzegać procedury!
Bursztynowy Żuraw oparł pięści na biodrach i pochylił się ku Skanowi.
– Otrzymamy aprobatę Rady wszelkimi możliwymi sposobami.
Nienawidzę tego, ale takie są realia. Jeśli chcemy, aby Srebrzyści podjęli coś więcej niż rutynowe działania, musimy mieć zgodę Rady. I tu możemy użyć szantażu.
Skan znów zawarczał, ale słabiej.
– Do cholery, Żuraw, dlaczego musisz być taki prawy? – parsknął. – W porządku, wrócę i każę Kecharze zwołać członków Rady, aby poparli nasz plan.
Bursztynowy Żuraw chciał dodać: nie przestrasz jej, ale ugryzł się w język. Ze wszystkich w mieście Skan najlepiej wiedział, jak nie denerwować Kechary. Był jej “tatą Skanem”, którego kochała z całego serca, tak wielkiego, jak mały był jej mózg. Gdyby ją przestraszył, równie dobrze mógłby pozwolić Klindze i Tadowi zgnić w jakimś zakątku dżungli.
Ruszył w kierunku ratusza pewien, że jeśli Zimowa Łania i Zhaneel jeszcze tam nie dotarły, na pewno uczynią to po wezwaniu Kechary.
Skan wpadł do ratusza krótko po Żurawiu, a chwilę później zbiegli się inni członkowie Rady. Judeth przyszła pierwsza, zaskoczona, urażona i zła; i chociaż Skan zmierzył ją lodowatym spojrzeniem, odezwał się dość uprzejmie:
– Ja zwołałem zebranie – rzekł. – Ponieważ mamy sytuację kryzysową.
Poczekał, aż zebrało się kworum i wszyscy usiedli, zanim znów przemówił do Judeth.
– Ty jesteś dowódcą Srebrzystych, więc myślę, że najlepiej wytłumaczysz Radzie naturę tego kryzysu – rzucił ostro. Judeth wyglądała tak, jakby miała zamiar powiedzieć mu coś bardzo niemiłego, ale się powstrzymała, co było trafną decyzją.
Bursztynowy Żuraw doskonale wiedział, jakim torem biegły jej myśli. Po pierwsze i najważniejsze, była wojskowym i w innych okolicznościach zniknięcie czy spóźnienie dwojga najmłodszych Srebrzystych nie powinno być uznane za kryzys, którym trzeba kłopotać Radę. Tylko rozhisteryzowany, ale potężny rodzic mógł wymyślić coś takiego.
A Żuraw z dziką rozkoszą udusiłby Judeth, gdyby choć słowem o tym wspomniała.
Udusiłbym ją, a potem ożywił, żebym mógł ją drugi raz udusić. Część jego “ja” była zaskoczona agresywnością; druga część kibicowała radośnie. A potem znów bym ją ożywił, żeby Skan też mógł się zabawić.
Ale najwyraźniej Judeth wiedziała swoje albo groźba, że Żuraw użyje swych wpływów, sprawiła, że starannie dobierała słowa. Spokojnie i chłodno wyjaśniła sytuację, a członkowie Rady słuchali, nie komentując. Skan rzucał w ich kierunku spojrzenia, jakby tylko czekał, aż ktoś się odważy powiedzieć, że Rada nie powinna zawracać sobie głowy takimi “kryzysami”.
Nikt się nie odważył, ale Śnieżna Gwiazda powiedział coś, co nadało całej sytuacji inny wymiar. Bursztynowy Żuraw był mu ogromnie wdzięczny.
– Czy ktoś już tak zaginął? – zapytał, nawet nie patrząc na Skana i Żurawia. – Wiem, że wśród Srebrzystych zdarzyło się kilka wypadków, ale nie przypominam sobie, aby którykolwiek ze Srebrzystych wysłanych na posterunek zaginął. Judeth, odkąd spotkaliśmy Haighlei, nie było żadnych nieszczęśliwych wypadków wśród twoich podwładnych, a poprzednie zdarzyły się podczas wyprawy na wybrzeże. Jeśli to coś nowego, uważam, że to bardzo poważne.
Aubri otworzył dziób, a potem zaskoczony spojrzał na Judeth. Ona odpowiedziała.
– Właściwie masz rację – rzekła, równie zaskoczona jak Aubri. – Śmiertelne wypadki od założenia miasta zdarzały się tylko wśród myśliwych, nie Srebrzystych, a obrażenia Srebrzystych spowodowane były zazwyczaj złą pogodą, nikt nawet nie zginął w jakiejś burdzie. Do dziś żaden z patroli wysłanych na posterunki nie zaginął. Łamali sobie nogi, chorowali, musieliśmy im wysyłać pomoc, a para ludzi się kiedyś zgubiła, ale mieli teleson i wiedzieliśmy, że nic im nie jest, po prostu na chwilę straciliśmy ich z oczu. Nikt wcześniej tak po prostu nie zniknął…
Tylko wyraz jej oczu świadczył, jak bardzo się zdenerwowała, ale Bursztynowemu Żurawiowi sprawiło dziką satysfakcję, gdy zobaczył to stalowe spojrzenie. Stała się na powrót generałem Judeth, spotykającą śmiertelnego wroga tam, gdzie miała być łąka i strumyki.
– Myślałem, że to ryzyko zawodowe, ale zapomniałem, że już nie ma wojny – mruknął Aubri, tak zawstydzony, że jego nozdrza były purpurowe. – Śnieżna Gwiazdo, masz rację! Nie straciliśmy Srebrzystego odkąd… odkąd sprzymierzyliśmy się z Haighlei!
A wasza dwójka popełniła błąd, uznając Srebrzystych za przedłużenie dawnej armii, którym nie są, a nasza sytuacja jest zupełnie inna niż przed wojną. Jak mogłem być tak ślepy i nie dostrzec waszej ślepoty?
– W takim razie uważam, że sytuacja rzeczywiście zalicza, się do kryzysowych – powiedział Śnieżna Gwiazda. – Kiedy dwoje świetnie wyszkolonych ludzi znika nagle bez śladu, bez powodu i bez ostrzeżenia, wydaje mi się, że nie tylko oni znajdują się w niebezpieczeństwie, ale całe miasto. A jeśli sprzątnięto ich, zanim zdążyli nas powiadomić, że zmierza ku nam wróg? Jak się dowiemy, jeśli nie zaczniemy ich ratować?
Wszyscy przytakiwali, a Bursztynowy Żuraw i Zimowa Łania, która właśnie weszła, wymienili przerażone spojrzenia. Jemu zrobiło się zimno, ona pobladła. Nie musiał tego słuchać. Jasne, cieszył się, że Śnieżna Gwiazda to powiedział, bo przekonał nawet największych sceptyków, ale mimo wszystko lepiej by mu było, gdyby tego nie usłyszał.
Albo Śnieżna Gwiazda naprawdę w to wierzy, albo pozbawiony talentów dyplomatycznych mag właśnie zamydlił wszystkim oczy. Albo jedno i drugie.
W sali obrad zapadła ciężka, złowieszcza cisza i nikt się nie kwapił, by ją przerwać. Skan zamarł jak posąg, a Zhaneel u jego boku była w zbyt wielkim szoku, aby logicznie myśleć. ZimowaŁania stała przy swoim krześle, ściskając jego oparcie, niezdolna, by usiąść; jej kłykcie były białe jak śnieg. Bursztynowy Żuraw nie mógł się poruszyć; ciało miał jak z ołowiu.
Judeth chrząknęła: wszyscy podskoczyli.
– Dobrze – powiedziała ostro. – Poprzedni patrol ruszył na poszukiwania; zbieramy drużyny ratownicze. Czy ktoś ma inne sugestie?
Skan otworzył dziób, ale ubiegł go Śnieżna Gwiazda.
– Zbiorę magów i zacznę badanie na odległość – rzekł. – Prawdopodobnie jesteśmy zbyt daleko, ale ci, którzy mogą ich odnaleźć, powinni przynajmniej spróbować. Będziemy szukać śladu magii we wszystkich przedmiotach, które ze sobą mieli; nawet jeśli się rozbili, magia nadal w nich będzie. Wybiorę magów do grup poszukiwawczych.
Skan raz jeszcze otworzył dziób, a potem potoczył spojrzeniem wokół, upewniając się, że tym razem nikt mu nie przeszkodzi.
– Powinniśmy wysłać wiadomość do Shalamana – rzekł wojowniczo. – Jego poddani znają dżunglę lepiej od nas. Powinniśmy go zmusić, znaczy, poprosić, aby wysłał swoich myśliwych.