– Dobrze. – Śnieżna Gwiazda jedyny stał nad stołem i trzymał w dłoni łańcuszek zakończony ciemnym, niedbale oszlifowanym kamieniem w kształcie łzy. – Cis, patrz, jak zachowuje się wahadełko i zaznaczaj na mapie to, co mówiłem. Samotny Jeźdźcu, wybijaj pulsujący rytm. Pozostali, skoncentrujcie się; będę potrzebował waszej energii i wszystkiego, co uda mi się wyciągnąć z lokalnego węzła. Skan, to się odnosi również do ciebie. Siadaj naprzeciw mnie i nie myśl ani o Tadzie, ani o Klindze, tylko o mnie. Zrozumiałeś?
Nie zamierzał się kłócić; zapowiadał się jeden z tych zwariowanych szamańskich rytuałów, do których uciekał się Urtho, gdy zawodziły tradycyjne zaklęcia. Zrobił, co mu kazano, patrząc, jak Śnieżna Gwiazda uważnie zawiesza wahadełko nad mapą w miejscu, skąd po raz ostatni odezwały się dzieci. Samotny Jeździec rozpoczął wybijać jednostajny rytm, hipnotyzujący, ale nie usypiający; wzmagał koncentrację. Skan wolał się nie zastanawiać, jak to osiągnięto.
Długo nic się nie działo. Kamień pozostawał nieruchomy i Skan zaczął się bać, że plan Śnieżnej Gwiazdy spalił na panewce. Ale mag był niewzruszony i powoli zaczął przesuwać wahadełko na północny wschód od ostatniego obozowiska dzieciaków.
I nagle, bez ostrzeżenia, wahadełko wykonało ruch.
Szarpnęło się gwałtownie, uciekając z miejsca, nad które przesuwał je Śnieżna Gwiazda. I zaprzeczając grawitacji, zawisło pod kątem, jakby coś je odpychało.
Śnieżna Gwiazda zamruczał – Skan nie wiedział, z satysfakcją czy nie – a Cis zaznaczył mapę kawałkiem węgla. Śnieżna Gwiazda przesunął dłoń.
Wahadełko opadło, jakby nigdy nie wykazywało odchyleń od normy.
Mag przesunął je znów i raz jeszcze doszedł do miejsca, gdzie powtórzyło się dziwaczne zachowanie. Scena ta rozgrywała się raz za razem, Cis zaznaczał miejsca na mapie, a Śnieżna Gwiazda cofał dłoń.
Minęło wiele godzin, a pot spływał po twarzach magów, gdy Śnieżna Gwiazda upuścił wahadełko i nakazał Samotnemu Jeźdźcowi przestać. Węglowe kropki zaznaczały na mapie nieregularny kształt, teren, którego unikało wahadełko, a który mieli przeciąć Klinga i Tad. Cis połączył kropki.
– Założę się, że gdzieś tam są – powiedział wyczerpany Śnieżna Gwiazda. – To teren, gdzie nie ma magii; ani magii, ani energii magicznej. Wszystko, co jest wydzielane normalnie przez rośliny i zwierzęta, znika, i podejrzewam, że magia wniesiona na ten teren natychmiast uchodzi. Mogę tylko zgadywać, że to właśnie stało się z ich koszykiem, kiedy tam wlecieli.
– Kosz stał się ciężki i nie mogli frunąć? – zaryzykował Cis i gwizdnął, gdy Śnieżna Gwiazda przytaknął. – Niedobrze. Skąd wiedziałeś, czego użyć, aby się tego dowiedzieć?
Śnieżna Gwiazda wzruszył ramionami.
– Gielle podsunął mi pomysł, aby poszukać negacji i przypomniałem sobie szamańskie przepowiednie: można szukać tego, co istnieje, na przykład metalu, albo tego, czego nie ma, na przykład wody. Urtho mnie tego nauczył; używaliśmy tego zaklęcia, aby się upewnić, że nie budujemy posterunków na niestabilnym gruncie. – Spojrzał przez stół na Skanranona, który powtarzał sobie, że to przecież niemożliwe, aby cała magia zaklęta w koszyku zniknęła w jednej chwili. Wolał nie myśleć, co to oznaczało dla Tada, gdy kosz odzyskał swą normalną wagę podczas lotu.
– Zabierz mapę i powiedz Judeth, co znaleźliśmy – nakazał mu adept. – Zajmę się magami, których wysyłam z grupami poszukiwawczymi. Prawdopodobnie możemy się osłonić przeciw temu terenowi. Wątpię, aby to była robota maga. To pewnie wybryk natury, którego nie dostrzegli Haighlei, bo zawsze szukali magii, a nie jej braku.
Skan przytaknął, a Cis pokrył mapę szybkoschnącym werniksem, aby utrwalić węgiel. Opary wymieszały się z dymem kadzidła, dając nieprzyjemny zapach, a gdy mapa wyschła, młody mag wręczył ją Czarnemu Gryfowi. Skan nie czekał, aby zobaczyć, co zrobi reszta; zabrał zwój i po raz drugi wyfrunął przez drzwi.
Tym razem ruszył prosto do sali narad, którą Judeth z przyzwyczajenia nazywała Salą Wojny. I wydawało się, że planują strategię: kiedy Skan wszedł, Judeth rozpostarła na stole mapę, z której wystawały szpilki, a Aubri stał na tylnych łapach, zaznaczając linię pazurem.
– Śnieżna Gwiazda uważa, że wyznaczył teren – powiedział Skan, gdy zapadła cisza, a wszyscy prócz Judeth obrócili głowy w jego kierunku. – Dlatego potrzebował mapy. Proszę.
Wręczył mapę najbliższej osobie, która rozłożyła ją na stole.
– Co to jest? – spytała Judeth, wskazując plamę.
– Teren, na którym nie ma magii – odparł Skan. Powtórzył, co powiedział mu Śnieżna Gwiazda, nie wspominając o szamańskich przepowiedniach. – Pewnie dlatego nie mogą uruchomić telesonu. Śnieżna Gwiazda uważa, że na tym terenie magia zostaje wyssana ze wszystkich przedmiotów.
– I jeśli zaklęcie zmieniające kosz w coś, co Tad mógł udźwignąć, zawiodło… – Judeth przygryzła dolną wargę, a ktoś zakaszlał. – Nieważne, jak wylądowali: utknęli. Ani telesonu, ani magii: muszą się okopać i czekać na ratunek.
Aubri przez moment studiował mapę.
– Jedynymi zespołami, jakie tam wysyłaliśmy, były pary gryfów, z jednym wyjątkiem – stwierdził. – Ty i ja, Judeth. Mieliśmy kosz i lecieliśmy nad tym terenem. Nic nam się nie stało, więc skąd to się wzięło?
– Może obszar się powiększa? – zasugerowała jedna z adiutantów. – Im więcej pochłania, tym bardziej rośnie.
– Cóż za radosna perspektywa – parsknęła Judeth i poklepała dziewczynę po ramieniu, gdy ta zaczerwieniła się po uszy. – Masz rację i przekonamy się, co jest powodem zaburzeń. Jeśli ten obszar się powiększa, dosięgnie nas prędzej czy później. Wystarczająco długo obywałam się bez magii i nie mam ochoty tego powtarzać.
– To duży teren – stwierdził Aubri. – Mogą być wszędzie, w zależności od tego, ile ulecieli, zanim musieli lądować.
Lądować. Albo spaść. Wyobraźnia Skana działała aż za dobrze, podsuwając mu obrazy kosza spadającego z nieba…
– Prawdopodobnie możemy go przeszukać, używając czterech zespołów i zakładając jeden obóz – powiedziała w końcu Judeth. – Ale sądzę, że trzeba będzie przeczesywać to miejsce. Drzewa są większe, niż się spodziewamy; moglibyście zgubić tam Wieżę Urtho. Gryfy nam nie pomogą.
– Mogą wypatrywać sygnałów dymnych – sprzeciwił się Aubri.
Judeth nie odpowiedziała, ale Skan wiedział, że się zastanawiała nad tym, o czym on wolał nie myśleć. Dzieciaki mogły być ranne tak poważnie, że nie były w stanie rozpalić ognia.
– Dobrze, niech dwójka, która już tam jest, szuka dymu – rzekła. – Ściągnę tu maga, aby postawił Bramę i poszukam ochotników do czterech oddziałów, którzy powierzą swoje tyłki Bramie…
– Ja pójdę – powiedział głęboki głos od drzwi.
Skan obrócił głowę, gdy Ikala wszedł cicho do sali.
– Z całym szacunkiem, komendancie, musi mnie pani wysłać. Znam ten las, wasi ludzie nie. Zapomnijcie o mojej randze i pochodzeniu; mój ojciec nakazałby to w podobnej sytuacji. Tych dwoje to moi przyjaciele i towarzysze, pomóc im to dla mnie obowiązek i zaszczyt.
– Będziesz więc niezastąpiony. Ja też idę, możecie na mnie liczyć – powiedział Skan natychmiast. – Żuraw pewnie też będzie chciał. Judeth, masz więc, oprócz wojownika, także maga i uzdrowiciela.
Judeth westchnęła, ale się nie sprzeciwiała, zapewne wiedząc, że jej protest nic nie da.