Ale Klinga nie była córką Judeth ani Tad synem Aubriego.
Mimo wszystko wolę już tu być. Przynajmniej wiem, że działam. Zhaneel i Zimowa Łania muszą się czuć tak samo, inaczej nie nalegałyby na udział w wyprawie.
Mgła nie tylko działała mu na nerwy; miał wrażenie, że widzi kręcące się wokół nich cienie. Czuł na sobie spojrzenia i kątem oka widział skradające się kształty. Oczywiście, to była bzdura, wyobraźnia zaczynała pracować ale…
– Żuraw – szepnął ostrożnie Skan. – Jesteśmy śledzeni. Nie wiem przez co, ale coś tam jest. Mogę to wyczuć we mgle i widziałem kilka ruszających się cieni.
– Jesteś pewien? – zapytał Regin, który zasygnalizował postój i podszedł, słysząc szept Skana. – Bern uważa, że też dostrzegł ruch…
– Mnie też dolicz, bo widziałem duże cienie, poruszające się po bokach i za nami – powiedział Żuraw. – Czy to może być to, co zorało ziemię?
– Jeśli tak, nie będę go zachęcał do zaatakowania nas w tej mgle – odparł Regin. – Nie sądzę, aby zaatakowało, dopóki i jesteśmy pewni siebie.
– Większość wielkich drapieżników nie rzuca się na grupy – dodał Bern. – Lubią pojedynczy łup, nie stada.
Żuraw musiał mieć niepewną minę, bo Regin poklepał go po plecach, co prawdopodobnie miało być pocieszeniem, a Żuraw omal się nie zakrztusił.
– Jesteśmy zbyt liczni, by nas atakować – rzekł pewnie Regin. – I nie jesteśmy ranni. Nie obchodzi mnie, że jesteśmy śledzeni, dopóki to stworzenie się na nas nie rzuci, a nie zrobi tego. Jestem pewien.
Bursztynowy Żuraw odzyskał oddech i wzruszył ramionami. – Ty tu dowodzisz – odparł, zachowując dla siebie swoje wątpliwości.
Regin uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: “no właśnie”, ale mądrze nic nie powiedział i nakazał dalszy marsz.
Żuraw nadal czuł na sobie uporczywe spojrzenie i rozmyślał o stworzeniach wielkości konia i proporcjonalnych do wzrostu pazurach, takich, co rozorały ziemię na głębokość dłoni. Czy dla takiego zwierza siedmiu ludzi i gryf wyglądało aż tak groźnie? A jeśli było ich więcej? Sposób, w jaki zryto ziemię, sugerował, że było ich kilka.
– Nie spodoba ci się to – szepnął Skan; szept gryfa był tak subtelny i cichy jak normalny ludzki głos. Gryf rozejrzał się. – Żuraw, wydaje mi się, że jesteśmy otoczeni.
Kark Bursztynowego Żurawia zesztywniał, a on zadrżał. Właśnie przestał ufać pewności Regina.
W tejże chwili Regin zasygnalizował kolejny postój, a Bern szepnął mu coś do ucha.
Dowódca spojrzał na Skana.
– Bern mówi, że jesteśmy otoczeni. Jesteśmy?
– Tak sądzę – odparł Skan bezbarwnie. – I nie sądzę, aby te stworzenia były tylko ciekawskie. I nie sądzę, aby pozwoliły nam iść dalej bez walki.
Twarz Regina pociemniała, jakby Skan rzucił mu wyzwanie, ale zanim odpowiedział, spojrzał na otaczającą ich mgłę.
– Generał zawsze powtarza, że najlepszą obroną jest atak – warknął. – Ale nie ma sensu pakować strzał w coś, czego nie widzimy. Stracimy amunicję i nic nie zyskamy.
– Deszcz się zacznie, gdy tylko podniesie się mgła – rzekł Bern. – Nadal nie będziemy widzieć, co to jest, a z mokrej cięciwy się nie strzeli.
Regin spojrzał na Filixa.
– Czy możesz dowiedzieć się, co nas śledzi? Odstraszyć to? Nie chcę tracić czasu, który możemy przeznaczyć na szukanie Srebrnej Klingi i Tadritha.
Mag wzruszył ramionami.
– Może. Spróbuję. Najlepiej, jeśli spróbuję jednego unieruchomić, abyśmy mogli się mu przyjrzeć. Nie muszę widzieć zwierzęcia, aby je unieruchomić, tylko wiedzieć, gdzie jest.
Dowódca rozłożył ręce, udzielając zgody.
– Ty jesteś magiem. Spróbuj, zobaczymy, co się stanie.
Bursztynowy Żuraw otworzył usta, aby się sprzeciwić, ale zaraz je zamknął; w końcu co on wiedział? Nic o drapieżcach czy polowaniu. Jeśli ich prześladowcy byli tylko ciekawscy, oszołomienie jednego nie zaszkodzi; jeśli zamierzali zjeść ratowników na obiad, nagłe powalenie jednego z nich mogło ich odstraszyć. Przynajmniej tak mu się wydawało. A gdy łowcy odzyskają odwagę, ratownicy będą już daleko.
Skan otworzył dziób, a Żuraw pomyślał, że gryf się sprzeciwi, jednak było już za późno. Filix coś dojrzał, albo tak mu się zdawało, i wypuścił zaklęcie.
Ale nie takiego rezultatu się spodziewali.
Ciemny kształt we mgle zapłonął nagle – Bursztynowy Żuraw poczuł dziwne mdłości – a Skan i Filix zaczęli kląć jak szewcy.
– Co? – przeciął Regin, spoglądając na nich. – Co?
– Pochłonęło moje zaklęcie – zaczął Filix, ale Skan mu przerwał, powiewając telesonem, który zwisał mu z szyi.
– Zeżarło teleson! – ryknął. – Cholera! To coś strąciło Klingę i Tada, a wy właśnie daliście mu to, czego chciało!
Skan był zadowolony, że zawiadomili inne grupy o znalezieniu śladów dzieci, zanim teleson stał się zwykłym kawałkiem złomu. Gdy rozbijali obóz, jasne było, że stworzenia nie tylko wchłonięty teleson, pozbawiając go energii magicznej, ale też wyssały energię ze wszystkich magicznych przedmiotów, jakie grupa posiadała.
Dlaczego czekały tak długo, stało się przedmiotem sporu. Może zbierały się na odwagę; może czekały, aż przyłączą się do nich inne. Może stworzenia nie pokazywały się, dopóki czymś ich nie sprowokowano.
– To nie była moja wina! – powtarzał Filix. – Skąd miałem wiedzieć?
Nie mógł wiedzieć, że przyczyną kłopotów były jakieś dziwaczne zwierzęta, ale skoro wiedział, że coś na tym terenie zjadało magię, Skanowi wydawało się, że rzucanie wokół zaklęciami było zdecydowanie złym pomysłem. Właśnie miał zamiar to powiedzieć, kiedy Filix użył pierwszego.
A teraz grupa poszukiwawcza musiała sobie radzić z jego efektami. Krótko mówiąc, stawiać namioty, używając wyciętych masztów i lin; rozpalać ogień hubką i krzesiwem, a poza tym nagle pojawiły się inne problemy, prawdopodobnie zagrażające życiu i zdrowiu.
Skoro dziwne i przypuszczalnie wrogie stwory, które ich śledziły, już nabrały apetytu, mogą zrobić sobie z nich posiłek.
Namioty chroniły przed deszczem, ale nie były już suche. I nie odstraszały robaków. Skan zastanawiał się, ile czasu zajmie Reginowi domyślenie się, że wodoodporność i owadobójczość też były uwarunkowane magicznie. Na pewno niewiele, domyśli się tego po pierwszym posiłku złożonym z przemoczonego zapluskwionego chleba!
Dwa namioty miały wspólny płócienny przedsionek: brakowało mu podłogi i jednej ściany, ale chronił ogień. Usiedli w namiotach wokół ognia, odrzucając klapy. Regin zwołał naradę o zmroku. Deszcz walił w płótno, ale Regin zdołał go przekrzyczeć.
– Idzie nam dobrze – oznajmił, gdy wszyscy zgromadzili się w czteroosobowych namiotach; przynajmniej nie kapało im na głowy. – Nie mamy się czym martwić. Płótno chroni nas przed deszczem, ogień się pali, mamy też kompas, który, dzięki bogom, nie jest magiczny. Znaleźliśmy rzekę i tylko kwestią czasu jest, kiedy my lub inna grupa natknie się na zaginionych Srebrzystych. Jeśli odnajdą ich inni, spróbują nas powiadomić, zrozumieją, co się stało, gdy nie połączą się z naszym telesonem, i będą nas szukać. Jeśli my ich znajdziemy, ruszymy wzdłuż rzeki, aż wpadniemy na resztę i wrócimy do bazy. Nie ma problemu.