Jeszcze chwilę stał nad Żurawiem; kestra'chern miał swoje powody, aby się nie ruszać. Kiedy wreszcie wykonał jakiś ruch, zdusił krańcem materaca płonącą oliwę i wyprostował lampę.
– Poszli sobie? – zapytał spokojnie spomiędzy Skanowych nóg.
– Tak sądzę – odparł gryf, potrząsając głową, aby powrócić do rzeczywistości. Dopiero wtedy usłyszał jęki rannych i Berna wołającego go po imieniu.
– Jesteśmy tutaj! – odpowiedział Żuraw, zapalając lampę od tlącego się rogu materaca. – Chyba nic nam nie jest.
– Innym się niestety nie udało – odparł ponuro zwiadowca, jęcząc i kaszląc. – Możesz wyjść i mi pomóc? Jeśli odwinę ten gałgan z nogi, wykrwawię się na śmierć.
Żuraw zaklął, złapał apteczkę i wypadł przez poszarpaną ścianę namiotu. Skan podążył wolno za im.
Kiedy zapalili latarnie, aby Żuraw mógł opatrzyć rany i zaczęli szukać reszty, odkryli, że Regin i Filix zostali zabici. Zginęli na miejscu. Bursztynowy Żuraw wyciągnął rękę ku zwłokom i napotkał same strzępy. Przynajmniej zginęli szybko. Niewiele z nich zostało. Krew rozlała się wszędzie i trudno było powiedzieć, do kogo należały poszczególne członki.
Skan szybko wyszedł z namiotu, przypominając sobie o ofiarach Hadanelitha.
I Ma'ara…
Powinienem się uodpornić, ale może widziałem zbyt wiele śmierci, zbyt wiele cierpienia. Może nie jestem tak twardy, jak sądziłem, nawet po tylu latach. Myślenie o ograniczeniu strat to jedno, a tracenie ludzi w ten sposób to drugie. Złapano nas nie przygotowanych, mimo mych tak zwanych lekcji doświadczenia.
Bursztynowy Żuraw został w namiocie dłużej, a gdy wyszedł, zaskoczył Skana skupionym wyrazem twarzy. Kiedy dwóch ludzi szybko zawijało szczątki w pozostałości namiotu, odciągnął Skana na bok.
– Czy te stworzenia to zwierzęta, czy nie? – zapytał.
Skan zamrugał.
– Na pewno walczą jak zwierzęta – odparł ostrożnie. – Niezwykle przebiegłe drapieżniki. Nie mają broni, tylko pazury i zęby, i… i szybkość. Nie widziałem czegoś tak szybkiego, odkąd zdechł ostatni makaar. Agresywni drapieżcy; nic dziwnego, że widzieliśmy tu tylko małe zwierzęta. Musieli spustoszyć las przynajmniej ze zwierząt naziemnych. – Potrząsnął głową. – Powinniśmy się tego domyślić i przypuszczać, że zaatakują nas dla pożywienia. Muszą wariować z głodu; na królikach, wężach i robakach długo nie pociągną, nie przy takim wzroście.
Żuraw przytaknął, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.
– W takim razie powiedz mi: dlaczego nie odciągnęły łupu, aby go zjeść? Dlaczego nie próbowały zabić pozostałych?
Skan otworzył dziób, by odpowiedzieć, i zamknął go z łoskotem.
– Może im nie smakujemy? – zasugerował nieśmiało.
– Może. Ale to jakoś nie powstrzymuje lwów przed ludożerstwem, gdy głodują. Shalaman nas tego nauczył, pamiętasz. – Żuraw przygryzł wargę. – Mam przeczucie, że te stworzenia coś planują. I nie zamierzają pozwolić nam się wymknąć. Skan, one są znacznie gorsze, niż się nam wydaje.
– Według mnie są po prostu wygłodzonymi drapieżnikami – parsknął Skan. – Ale wiem, o co ci chodzi.
Nie miał jednak czasu, by o tym myśleć, bo Bern, który objął dowództwo, zarządził, że nie będzie już odpoczynku tej nocy.
Czas do świtu spędzili, siedząc w kręgu plecami do siebie, patrząc na las z bronią w dłoniach.
To była długa, zimna i przerażająca noc. Za każdym razem, gdy z liścia spadała kropla, ktoś podskakiwał. Za każdym razem, gdy cień zdawał się ruszać, byli gotowi walczyć na śmierć i życie. Skan nigdy nie przeżył bardziej przerażającej nocy, nawet w czasie wojny, i modlił się, aby nigdy więcej nie było mu to dane. Przełęcz Stelvi była letnim porankiem w porównaniu z nie kończącym się oczekiwaniem w zimnie i deszczu. Nie wiedział, jak Bursztynowy Żuraw to przetrzymał; wystarczyło, że miał świadomość, iż w razie potrzeby sam ujdzie z życiem, lecąc ku koronom drzew. Nawet podczas walki miał jakieś szansę. Ale Żuraw nie mógł uciec i nie był wojownikiem, a Skan wiedział, że na jego miejscu umarłby ze strachu.
Kiedy tylko pod drzewami zrobiło się jasno, Bern nakazał wymarsz ku rzece, którą słyszeli całą noc. Ku rzece grożącej wylaniem, ryczącej u ich stóp, na której drugim brzegu było tylko urwisko i skrawek ścieżki.
– Wy dwaj nie jesteście żołnierzami, więc przeprawcie się przez rzekę i przygotujcie przeprawę dla nas – rozkazał Bern Skanowi i Żurawiowi. Skan popatrzył na wezbrane, grzmiące wody i zaczął poważnie myśleć o tym, żeby się zbuntować.
Ale Bursztynowy Żuraw wziął zwój liny ze szczątków obozu i kazał mu iść za sobą ku nadbrzeżnym skałom. Tam zadzierzgnął prowizoryczną uprząż, a Bern i reszta wpatrywali się nerwowo w las, dzierżąc łuki i noże. Niedługo podniesie się mgła i gdy napastnicy powrócą, oblężeni ratownicy nie dostrzegą ich, dopóki nie będzie za późno.
Żuraw, ekspert od lin i węzłów, ruszał się znacznie szybciej, niż Skan uznał za możliwe w tych okolicznościach. Jego palce tylko śmigały, wiążąc uprząż, z której nie można było się wyplątać, nie niszcząc połowy węzłów. Czterem rannym wojownikom musiało się jednak wydawać, że robił to wolno jak żółw. Upewnił się nawet, że uprząż pasowała na jego plecak – bezcenny plecak, w którym ukrył resztki apteczki, olej i lampkę.
– Pośpiesz się! – krzyknął Bern rozdrażnionym tonem. Żuraw go zignorował i obrócił się do Skana.
– Nie możesz mnie przenieść, ale możesz przeciągnąć mnie przez wodę – rzekł. – Z tych pasów się nie wyślizgnę.
Przywiązał koniec liny do drzewa na brzegu, nie mówiąc nic więcej, ale jego plan był dla Skana jasny. Żuraw mógł swobodnie pływać w uprzęży, ale mógł też zostać przeniesiony, co miał zrobić Skan, przefruwając nad rzeką. Gdy już dostaną się na drugi brzeg, kestra'chern przywiąże linę do głazu czy skały, a reszta zanurkuje i przeprawi się do niego.
O ile, oczywiście, na drugiej stronie nie było więcej tych stworzeń, czekających na nich.
Jeśli Żurawiowi przeszło to przez myśl, nie wahał się; gdy tylko zawiązał linę, skoczył do rzeki, zanim jeszcze Skan uchwycił koniec przytwierdzony do uprzęży. Wybity z równowagi, zmagał się przez moment z prądem, a potem wzbił się w powietrze.
Bursztynowy Żuraw zanurzył się raz, a potem złapał rytm.
– W lesie jest bardziej mokro, niż tutaj! – zawołał.
Skan był bardzo szczęśliwy, że Żuraw dobrze pływa i zaśmiał się nawet z jego dowcipu. Jego przyjaciel trzymał głowę nad wodą, więc jedynym zadaniem Skana było przeciągnięcie go na drugi brzeg.
Jedynym! To jak przeciąganie liny z tabunem perszeronów!
W kilka chwil stało się jasne, że zadanie było znacznie trudniejsze, niż się wydawało. Nie byli nawet jard od brzegu, a Skan już chciał zrezygnować.
Mozolnie uderzał skrzydłami, mięśnie pleców i klatki piersiowej paliły z bólu, gdy mierzył się z prądem i ciężarem Żurawia. W dole Bursztynowy Żuraw walczył z prądem, który chciał go znieść i od czasu do czasu przegrywał. Ale doskonalił umiejętności pływackie w oceanie u stóp Białego Gryfa, więc połączonymi siłami swymi i Skana zawsze zdołał wystawić głowę na powierzchnię i zaczerpnąć powietrza. Dziesięć uderzeń serca później już byli spóźnieni.
– Szybciej! – ryknął Bern głosem wysokim ze strachu. – Nadchodzą!
Skan zignorował go, wkładając całą siłę w machanie skrzydłami. Żuraw nie za dobrze sobie radził; podstępny prąd ciągnął go w dół, a wynurzanie się zajmowało mu coraz więcej czasu.
Byli w połowie rzeki, gdy za nimi rozległy się odgłosy walki; urywane okrzyki i wrzaski poniosły się po rzece. Postarał się je też zignorować.