Kaled'a'in znajdowali się bliżej epicentrum wybuchu niż ziemie Czarnych Królów i najbliżej w czasie najgorszych burz. Wiele innych subtelnych zmian zaszło w czasie ich wędrówki, mniej zauważalnych niż nadmiar niemowląt płci męskiej.
Wystarczy wspomnieć o zmianach, które wpłynęły na magów. Zabraliśmy ze sobą ponad połowę magów służących w armii Urtho. Nikt by się tego teraz nie domyślił.
Burze niezwykle utrudniały praktykowanie magii, bo siła zaklęć zmieniała się właściwie przy każdej nowej burzy. Ale kiedy już skończyła się ostatnia z nich, oczywistym się stało, że wpłynęły nie tylko na magię, ale również na magów. Niektórzy, niegdyś potężni, utracili większość zdolności; jeden czy dwóch, którzy przed burzami potrafili ledwie rozpalić ogień, teraz stało się mistrzami. U innych znów nastąpiły zmiany osobowości tak subtelne, że przez miesiące i lata nie można było ich dostrzec; ludzie ci dziwaczeli i odsuwali się od życia towarzyskiego, a w końcu pakowali swe rzeczy i samotnie odchodzili w puszczę. Jeden z nich, nim odszedł, sprawił, że wielu ludzi ucierpiało fizycznie oraz duchowo.
Nie był nim Hadanelith, chociaż ten też pozostawił po sobie sporo urazów psychicznych. Ale zakładano jednak, że Hadanelith nie został ukształtowany przez burze magiczne. Wszystkie dowody wskazywały na to, że zawsze był stuknięty i niebezpieczny.
O ile wiedzieli, tylko magów k'Leshya dotykały te zmiany.
Może nawet bezimienny brat Shalamana został zmieniony przez burze. Nigdy nie będziemy wiedzieć na pewno.
W każdym razie kiedy już liczba dziewczynek przychodzących na świat dorównała liczbie chłopców, przyszłe pokolenie nie będzie miało trudności w kojarzeniu małżeństw. Problemy obecnego rozwiązało dopiero przybycie ciekawskich kobiet Haighlei!
Ikala intrygował Klingę również dlatego, że tak bardzo różnił się od innych Haighlei przybywających do miasta. Trzymał się na uboczu i kilka tygodni po prostu wszystko obserwował, mieszkając w zajeździe dla gości. Nie krył swego pochodzenia, ale nie używał go jako karty atutowej. Chodził po mieście, spokojnie obserwując wszystko i wszystkich – a Srebrzyści obserwowali jego jak wszystkich przybyszów. A potem, pewnego dnia, pojawił się u Judeth i poprosił o przyjęcie do Srebrzystych na szkolenie.
Czy zdecydował, że chciał zostać? Czy też od początku wiedział, że zostanie i szukał miejsca, w którym mógłby się zaczepić? Nawet Klinga tego, nie wiedziała – chyba że powiedział Judeth, co było możliwe – a przecież spędzał z nią znacznie więcej czasu na rozmowach niż z kim innym.
Faktem było, że zadawała sobie wiele trudu, aby ukryć przed swą kochającą rodziną rosnące uczucie do niego. Jeszcze nie była pewna, co z tym pocznie. Jak wiele innych spraw, ta też musiała poczekać do jej powrotu z posterunku.
Ale Ikala jako Srebrzysty związany z innym niż Shalamana dworem przyczyniłby się do tego, że Biały Gryf mógłby otworzyć drugą ambasadę, w Nbubi. Ikala okazałby się tam nieoceniony jako ekspert od zaplecza, doradzający ambasadorowi tak, jak Srebrny Tren doradzała Bursztynowemu Żurawiowi u Shalamana. Byłoby to dobre miejsce dla Klingi i Tadritha, a może nawet dla Keetha.
Oczywiście, gdyby Bursztynowy Żuraw nie został tam ambasadorem, on lub Zimowa Łania…
Nie. Nie, to się nie może zdarzyć - zapewniła samą siebie. Ojca za bardzo tu potrzebują. Matka nie pojechałaby bez niego, nie po skandalu, którego ledwo uniknięto ostatnim razem. A on wie, że tutaj nie ma nikogo, kto mógłby go zastąpić.
Oczywiście, zawsze mógł wyszkolić zastępcę…
Och, dlaczego wymyślam te idiotyczne scenariusze, skoro nawet jeszcze nie wiem, co będę robić po tym zadaniu ani czy Ikala i ja staniemy się kimś więcej niż tylko bliskimi przyjaciółmi, ani czy Judeth rozważała posłanie mnie i Tada do ambasady! Uświadomiła sobie, że przejmuje się mglistymi planami!
Wszystko idzie zbyt dobrze, skoro zastanawiam się nad przeszkodą, która nie istnieje, i problemami, które nawet się jeszcze nie zaczęły!
I wtedy przemówił do niej Tadrith.
– Nic więcej nie przychodzi mi do głowy – stwierdził. – A tobie?
– Nie miałam żadnych wspaniałych pomysłów dotyczących listy dostaw, ale właściwie jeszcze o tym nie myślałam – przyznała i zmarszczyła czoło, patrząc na zabazgrany papier, który trzymała w dłoniach. – Wiesz co, pogadajmy z Judeth i Aubrim, może będą mieć jakieś pomysły.
Tadrith w zamyśleniu kłapnął dziobem.
– Czy to rozsądne? – zapytał. – Czy nie sprawi to wrażenia, że sami nie umiemy myśleć?
– To sprawi wrażenie, że nie jesteśmy zbyt pewni siebie i dlatego przyjmujemy rady starszych i mądrzejszych od nas, a jeśli im to powiemy, będą nas uwielbiać – odparła i wstała, tupiąc, aby pozbyć się mrowienia. – Chodź, ptaku. Pokażmy starym psom, że szczeniaki nie zawsze są idiotami.
– Nie zawsze – mruknął Tadrith, ale wstał. – Zazwyczaj.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Piąty Posterunek, co? – Aubri wyprostował obie tylne łapy, jedną po drugiej, spoglądając posępnie na stępione hebanowe pazury. Wiatr delikatnie poruszał drewnianymi dzwoneczkami zawieszonymi w oknie za jego plecami i Tad obserwował drobiny złotego pyłu tańczące w świetle słonecznym, rozlewającym się w kałużę na podłodze obok starego gryfa. – Zaraz, czy ja pamiętam cokolwiek na temat Piątego Posterunku?
Tad westchnął, gdy Aubri, udając roztargnienie, rozpoczął swe sarkastyczne, złośliwe, rutynowe przedstawienie, najpierw drapiąc się z namaszczeniem po rudych piórach na twarzy, co sprawiło, że więcej pyłu zatańczyło w słońcu, potem gapiąc się w sufit jaskini, którą dzielił z Judeth. Po długiej chwili jego głowa poruszyła się znów i Tad miał nadzieję, że Aubri wreszcie coś powie. Ale nie – spojrzał tylko na błyszczącą podłogę tarasową, której kremowe i brązowe płytki układały się w geometryczny wzór, najwidoczniej go fascynował. To znaczy, wydawał się gapić w te miejsca; jak każdy drapieżca, tak i gryf kątem oka widział równie dobrze, jak patrząc na wprost i Tad doskonale wiedział, że Aubri przypatrywał im się – cóż – jak jastrząb.
– Piąty Posterunek – zamruczał starszy gryf, potrząsając głową; fragmenty piór, które sobie wcześniej wydrapał, fruwały we wszystkich kierunkach. Jedno pióro w brązowe i kremowe pręgi, wielkie jak ludzka dłoń, opadło ku stopom gryfa stojącego w kręgu światła. Słońce zarysowało jego krawędzie, a biały puch zalśnił w aureoli odbitego blasku. – Piąty Posterunek… dlaczego ta nazwa brzmi znajomo?
To mogło trwać jeszcze jakiś czas, gdyby Tad nie przerwał. Rzucił Aubriemu spojrzenie mówiące: Doskonale wiem, co robisz i nie dam się na to nabrać. Tonem najgłębszego szacunku odpowiedział przełożonemu:
– Pan i komandor Judeth objęliście Piąty Posterunek trzy lata temu, kiedy po raz pierwszy przejęliśmy nadzór nad nim od Haighlei. Mówił pan, że przydział był wakacjami od kadetów, którzy nie potrafili się pierzyć bez szczegółowych rozkazów na piśmie.
Aubri zamrugał lekko, ale jego wielkie złote oczy błyszczały od skrywanego rozbawienia.
– Tak mówiłem? Jestem dowcipniejszy, niż myślałem. Tak, no cóż, chyba przypominam sobie Piąty Posterunek, skoro już o nim wspomniałeś. Niezłe odludzie; trudno jest znaleźć ochotników, aby go obsadzić. Dobre miejsce na wakacje, jeśli masz ochotę na burze każdego wieczora, mgłę każdego poranka i słońce, które tylko udaje, że istnieje. Jest powód, dla którego Haighlei nazywają taki teren “lasem deszczowym”. Jest bardziej mokry, niż pływający kyree.