Выбрать главу

Kiedy dotarł do podnóża schodów, opadł wyczerpany na lizaną przez fale płaską skałę i puścił kulę. Palce lewej ręki miał przykurczone i pokryte odciskami, a całe ciało skąpane w pocie.

Woda oceanu była szara i wydawała się oleista. Barrett nie potrafił wyjaśnić przeważającej bezbarwności świata późnego kambru, z ponurym niebem, ponurym lądem i ponurym morzem. Jego serce tęskniło za widokiem zielonych roślin. Brakowało mu chlorofilu. Tutaj ciemne fale biły o szarą skałę, przesuwając w tę i z powrotem kłębowisko czarnych wodorostów.

Morze nie miało kresu. Barrett nie wiedział, jaka część Europy — o ile w ogóle — sterczy nad wodą w tej konkretnej epoce. W okresie maksymalnego rozwoju lądów większa część planety znajdowała się pod wodą; obecnie, zaledwie paręset milionów lat po wynurzeniu się pierwszych rozgrzanych do białości skał, ocean musiał zajmować całą powierzchnię Ziemi poza rozsianymi tu i ówdzie skrawkami suchego lądu.

Czy Himalaje już się narodziły? Góry Skaliste? Andy? Barrett znał w przybliżeniu zarysy kontynentu Ameryki Północnej w późnym kambrze, ale reszta stanowiła dlań tajemnicę. Niełatwo było uzupełnić luki w wiedzy, gdy połączenie z Górnoczasem ograniczało się do ruchu w jedną stronę. Stacja Hawksbilla była zdana wyłącznie na przypadkowy asortyment materiałów wysyłanych wstecz linii czasu i brak dostępu do informacji zawartych w pierwszym lepszym podręczniku geologii budził głęboką frustrację.

Niespodziewanie wygramolił się z wody wielki trylobit. Należał do rodzaju tych długich na jard, miał lśniący pancerz o barwie owocu oberżyny z tarczą tylną wydłużoną na kształt ogona i z szeregiem smukłych żółtych kolców wzdłuż skrajów. Zdawało się, że na mnóstwo odnóży. Wypełzł na brzeg — bez piasku, bez plaży, po prostu na gołą skalną półkę — i brnął w głąb lądu, aż znalazł się osiem, może dziesięć stóp od fal.

Brawo, pomyślał Barrett. Może ty pierwszy wyszedłeś na ląd, żeby zobaczyć, jak tu wygląda. Pionier. Przecierasz szlaki.

Przyszło mu na myśl, że ten ciekawski trylobit może być przodkiem wszystkich lądowych stworzeń z nadchodzących eonów. Była to bzdura z biologicznego punktu widzenia i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale jego zmęczony umysł wyczarował obraz długiej ewolucyjnej procesji: ryby, płazy, gady, ssaki i człowiek, nieprzerwaną sukcesja wywodzącą się od tego groteskowego opancerzonego robaka, niespokojnie kręcącego się w kółko niedaleko jest stóp.

A gdybym cię zdeptał? — pomyślał.

Szybki skok — chrzęst miażdżonej chityny — dzikie wymachiwanie niezliczonych odnóży… …i pęka pierwsze ogniwo całego łańcucha.

Ewolucja nie spełniona. Nigdy nie powstanie żadne lądowe stworzenie. Jeden brutalny ruch ciężkiej stopy spowoduje natychmiastową przemianę przyszłości, nigdy nie będzie rasy ludzkiej, Stacji Hawksbilla, Jamesa Barretta (1968–?). W jednej chwili zemści się na tych, którzy skazali go na życie w tym jałowym miejscu, poza macierzystą epoką, i w jednej chwili uwolni się od kary.

Nie zrobił nic. Trylobit zakończył powolną wycieczkę na przybrzeżne skały i nietknięty wrócił do morza. Wtedy rozległ się cichy głos Dona Latimera:

— Zobaczyłem, jak tu siedzisz, Jim. Mogę do ciebie dołączyć?

Barrett aż podskoczył. Odwrócił się szybko, czując w dołku skurcz zaskoczenia. Latimer zszedł od swojego baraku na szczycie urwiska tak cicho, że nic nie usłyszał. Odzyskał zimną krew, uśmiechnął się szeroko i wskazał mu miejsce na sąsiednim głazie.

— Łowisz? — zapytał Latimer.

— Tylko siedzę. Wygrzewam stare kości.

— Do licha, zlazłeś taki szmat drogi, żeby się powygrzewać? — zaśmiał się Latimer. — Daj spokój! Potrzebujesz chwili spokoju i pewnie nie masz ochoty na towarzystwo, ale jesteś zbyt dobrze wychowany, żeby kazać mi odejść. Przepraszam. Pójdę, jeśli…

— Nie, zostań. Pogadajmy, Don.

— Jeśli wolisz zostać sam, wal bez ogródek.

— Nie wolę. Poza tym i tak chciałem się z tobą zobaczyć. Jak dogadujesz się ze swoim współlokatorem, Hahnem?

Bruzdy pocięły wysokie czoło Latimera.

— Dziwna sprawa. Między innymi dlatego tu zszedłem, gdy cię zobaczyłem. — Pochylił się i spojrzał mu badawczo w oczy. — Jim, powiedz mi szczerze: czy myślisz, że jestem wariatem?

— Czemu miałbym tak myśleć?

— No wiesz, przez to całe ESP. Moje próby przedarcia się do innego królestwa świadomości. Wiem, że jesteś bezkompromisowy i sceptyczny wobec wszystkiego, czego nie możesz złapać, zmierzyć i ścisnąć. Pewnie uważasz, że postrzeganie pozazmysłowe to jedna wielka bzdura.

Barrett wzruszył ramionami.

— Szczerze? Tak. Ani trochę nie wierzę, że dokądś nas zaprowadzisz, Don. Nazwij mnie materialistą, jeśli chcesz, ą ją przyznam, że nie odrobiłem prący domowej na ten temat, lecz ESP to dla mnie czysta czarna magia, a nigdy nie słyszałem o magii, która byłaby warta bodaj funta kłaków. Myślę, że wysiadywanie całymi godzinami w celu wykorzystania mocy psionicznych czy jak to tam zwiesz, jest kompletną stratą czasu i energii. Ale nie, nie uważam cię za wariata. Masz prawo do swojej obsesji i z gruntu bezsensowną rzecz robisz we względnie sensowny sposób. Brzmi dość rozsądnie?

— Bardziej niż rozsądnie. Nie proszę cię, żebyś uwierzył w założenia moich badań, ale też nie chcę, abyś spisał mnie jako kompletnego świra tylko dlatego, że próbuję znaleźć psioniczną drogę ucieczki z tego miejsca. To ważne, żebyś uważał mnie za faceta przy zdrowych zmysłach, bo inaczej to, co powiem ci Hahnie, nie będzie miało dla ciebie żadnej wartości.

— Nie widzę związku.

— Ale związek istnieje — odparł Latimer. — Na podstawie trwającej jeden wieczór znajomości wyrobiłem sobie zdanie na temat Hahna. Jest to opinia z rodzaju tych, które mogą wylęgnąć się w głowie pierwszego lepszego paranoika i jeśli uważasz mnie za świra, prawdopodobnie nie przyjmiesz jej do wiadomości. Dlatego przed podzieleniem się z tobą swoimi odczuciami chcę ustalić, czy myślisz, że jestem przy zdrowych zmysłach.

— Nie uważam cię za świra. Co masz do powiedzenia?

— Że on nas szpieguje.

Barrett z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, co, jak wiedział, strzaskałoby kruche poczucie wartości własnej Latimera.

— Szpieguje? — powtórzył. — Don, chyba nie mówisz poważnie. Jak tu można kogoś szpiegować?! Pewnie, można, ale gdyby tak było, w jaki sposób szpieg przekazałby zebrane informacje?

— Nie wiem. Ale zeszłej nocy zadał mi milion pytań. Pytał o ciebie, o Quesadę, o paru chorych, jak Valdosto. Chciał wiedzieć wszystko.

— I co z tego? Normalna ciekawość nowego, próbującego poznać swoje otoczenie.

— Jim, on sporządzał notatki. Widziałem, jak to robił, gdy myślał, że śpię. Siedział przez dwie godziny, spisując moje odpowiedzi w małym notesie. Barrett zmarszczył brwi.

— Może chce napisać powieść.

— Mówię serio — powiedział Latimer. Jego ręka nerwowo podniosła się do ucha. — Pytania — notatki. I jest cwany. Spróbuj go zmusić do mówienia o sobie!

— Spróbowałem. Niewiele się dowiedziałem.

— Wiesz, dlaczego został zesłany?

— Nie.

— Ja też nie. Przestępstwa polityczne, powiedział, ale poprzestał na ogólnikach. Ten facet praktycznie nie wie, jaki jest obecny rząd i nie ma własnego zdania na temat władzy. Nie doszukałem się u niego nawet cienia przekonań filozoficznych. Wiesz równie dobrze jak ja, że Stacja Hawksbilla jest wysypiskiem, na które trafiają rewolucjoniści, agitatorzy, wywrotowcy i tym podobne śmieci, ale nigdy nie mieliśmy tu więźnia innego rodzaju.