Выбрать главу

— Skończyli z Janet i rozebrali Nicka, jego też sprawdzili. Starczy mu mocnych wrażeń na cały rok, jak sądzę. Najpierw patrzył, jak obrabiają Janet, a potem sam musiał się rozłożyć. — Bernstein z trudem skrywał zadowolenie. Mars na czole Barretta pogłębił się, Nick Morris był drobnym facetem o dziewczęcej urodzie i wątpliwym heteroseksualizmie; to przeżycie musiało być dla niego czymś strasznym. — Potem zabrali Janet i Nicka na Foley Square na przesłuchanie. Około wpół do piątej puścili Nicka. Zadzwonił do mnie, a ja zadzwoniłem do ciebie.

— A Janet?

— Zatrzymali ją.

— Nie mieli na nią więcej niż na Nicka. Dlaczego też jej nie puścili?

— Nie umiem ci tego wyjaśnić. Tak czy owak, zatrzymali ją.

Barrett splótł ręce, żeby powstrzymać je od drżenia.

— Gdzie jest Pleyel?

— W Baltimore. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, żeby się nie pokazywał, dopóki się nie uciszy.

— Ale mnie kazałeś wrócić.

— Ktoś musi dowodzić. Ja nie zamierzam, więc zostajesz ty. Nie przejmuj się, nic ci nie grozi. Mój kontakt w ważnym miejscu zajrzał do akt i powiedział, że jedynym celem była Janet. Na wszelki wypadek postawiłem Billa Kleina przy twoim mieszkaniu. Powiedział, że nie wrócili po ciebie, od dwóch godzin panuje spokój. Niebezpieczeństwo minęło.

— Ale Janet jest w więzieniu!

— Zdarza się — odparł Bernstein. — Ryzyko zawodowe.

We wnętrzu wozu rozbrzmiał cichy, ale aż nazbyt dobrze słyszalny suchy chichot. Od wielu miesięcy Bernstein odsuwał się od ruchu, opuszczał zebrania, z żalem odmawiał wykonania zadań poza miastem. Z rezerwą trzymał się na uboczu, wyobcowany, mało zainteresowany podziemiem. Barrett nie rozmawiał z nim od trzech tygodni. Niespodziewanie wrócił do obiegu, podłączył się do sieci łączności ruchu. Dlaczego? Dlaczego rechotał z radości na wieść o aresztowaniu Janet?

Samochód wpadł na Manhattan z prędkością stu dwudziestu mil na godzinę. Bernstein podjął sterowanie ręczne, gdy mijali Ulicę 125, skręcił w stronę tunelu East River i wyjechał przy wiadukcie dla ruchu drogowego. Parę minut później stanęli przed budynkiem, w którym mieszkali Barrett i Janet. Bernstein zadzwonił na górę do człowieka, którego zostawił na oku.

— Droga wolna — powiedział do Barretta po chwili.

Poszli na górę. Mieszkanie wyglądało dokładnie tak, jak w chwili odejścia policji: przygnębiająco. Pracowali bardzo metodycznie. Wysunęli wszystkie szuflady, ściągnęli z półek wszystkie książki, przejrzeli wszystkie taśmy. Oczywiście, nic nie znaleźli, gdyż Barrett surowo przestrzegał zakazu trzymania w domu rewolucyjnych materiałów propagandowych, ale w trakcie przeszukania obmacali brudnymi łapami nawet najmniejszy drobiazg. Barrett poczuł, jak wzruszenie chwyta go za gardło na widok rozrzuconej bielizny Janet, a chwilę później wezbrała w nim wściekłość, gdy zobaczył, że Bernstein łypię zachłannie okiem na te fatałaszki.

Policjanci bez skrupułów obeszli się z ich dobytkiem. Barrett zastanowił się, czego brakuje, ale w tej chwili nie miał odwagi robić inwentaryzacji. Czuł się tak, jakby skalpelem rozcięto mu brzuch, wyciągnięto bebechy, poddano je oględzinom i rozrzucono po kątach.

Podniósł książkę z rozdartym grzbietem, zamknął ją ostrożnie i postawił na półce. Potem trzasnął ręką w półkę i pochylił się, zamykając oczy, czekając na odpływ wściekłości i strachu.

Po chwili powiedział:

— Pogadaj ze swoim ważnym kontaktem, Jack. Musimy ją wyciągnąć.

— Nie mogę nic dla ciebie zrobić. Barrett okręcił się na pięcie. Złapał Bernsteina za wąskie ramiona. Zacisnął palce i poczuł pod nimi ostre kości. Krew odpłynęła tamtemu z twarzy i krosty trądziku wyraźnie odbiły się na tle bladej skóry. Barrett potrząsnął nim wściekle, głowa Bernsteina zakołysała się na chudej szyi.

— Co to znaczy, że nie możesz nic zrobić? Możesz ją znaleźć. Możesz ją wyciągnąć!

— Jim… Jim, przestań…

— Ty i twoje kontakty! Niech cię diabli, aresztowali Janet! Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

Bernstein niemrawo złapał go za ręce, próbując oderwać je z ramion. Barrett nagle ochłonął i puścił go. Zasapany, zaczerwieniony Bernstein cofnął się i poprawił ubranie. Osuszył czoło chusteczką. Miał przerażoną minę, ale w jego oczach płonęła ponura pogarda. Cicho powiedział:

— Ty małpo, nigdy nie traktuj mnie w ten sposób.

— Przepraszam, Jack. To przez to napięcie. Być może w tej chwili torturują Janet… bijają… ustawiają się w kolejce do zbiorowego gwałtu, a nawet…

— Nic nie możemy zrobić. Jest w ich rękach. Wnoszenie protestu nic nie da, nie mamy dojścia ani drogą oficjalną, ani nieoficjalną. Przesłuchają ją i może potem wypuszczą, lecz my nie mamy na to żadnego wpływu.

— Nie. Znajdziemy ją i jakoś wyciągniemy.

— Nie przemyślałeś tego, Jim. Każdy członek tej grupy jest potencjalnie spisany na straty. Nie możemy narażać innych w nadziei na uwolnienie Janet. Chyba że uważasz się za kogoś uprzywilejowanego, kto może zaryzykować życie lub wolność swoich towarzyszy dla ocalenia osoby, z którą jest związany emocjonalnie, nawet jeśli jej przydatność dla organizacji dobiegła końca…

— Przyprawiasz mnie o mdłości — warknął Barrett. Ale wiedział, że Bernstein ma rację. Choć dotąd nikt w ich grupie nie został aresztowany, znał ogólny schemat wydarzeń, jakie następowały po aresztowaniu. Myśl o zmuszeniu machiny rządowej do wyplucia więźnia była mrzonką. W tej chwili Janet mogła przebywać w jednym z dziesiątków rozsianych po całym kraju obozów przesłuchań, w Kentucky, w Północnej Dakocie albo w Nevadzie, Bóg wie gdzie, skazana na niewiadome ile lat więzienia na podstawie nieokreślonych zarzutów. Z drugiej strony mogła już być wolna, w drodze do domu. Kaprys jest istotą rządów totalitarnych, a ten rząd był wyjątkowo kapryśny. Janet zniknęła i nic pozą niezbadaną łaską rządu nie mogło tego odczynić.

— Może powinieneś się napić — zasugerował Bernstein. — Trochę ochłonąć. Nie myślisz jasno, Jim…

Barrett pokiwał głową. Podszedł do barku. Trzymali tam skąpe zapasy, parę butelek szkockiej, trochę ginu, jasny rum do daiquiri, które Janet tak bardzo lubiła. Ale barek był pusty. Policjanci go wyczyścili. Przez długą chwilę wpatrywał się w puste półki, bezmyślnie przyglądając się pyłkom kurzu tańczącym w powietrzu.

— Alkohol zniknął — powiedział wreszcie. — Co było do przewidzenia. Chodź, wynośmy się stąd. Nie mogę znieść widoku tego miejsca.

— Dokąd pójdziesz?

— Do biura Pleyela.

— Może być pod obserwacją. Może mają rozkaz aresztować każdego, kto się tam pokaże.

— A niech mnie aresztują. Po co się oszukiwać? Mogą zgarnąć każdego z nas, gdy tylko przyjdzie im ochota. Idziesz ze mną?

Bernstein pokręcił głową.

— Rączej nie. Ty dowodzisz, Jim. Zrobisz, co uznasz za stosowne. Będę w kontakcie.

— Tak.

— I radzę ci panować nad emocjami, jeśli chcesz pozostać na wolności.

Wyszli. Barrett poszedł przez miasto do agencji zatrudnienia, sprawdził budynek od strony ulicy, nie zobaczył nic podejrzanego, wszedł. Biuro było w nienaruszonym stanie. Zamknął się w nim i zaczął dzwonić do szefów komórek w innych okręgach:

Jersey City, Greenwich, Nyack, Suffern. Otrzymane informacje złożyły się na wyraźny wzór. Tego popołudnia dokonano jednoczesnych aresztowań, niekoniecznie topowych przywódców. Zgarnięto po dwóch, trzech członków z każdej komórki. Niektórych przesłuchano i zwolniono, inni zostali w areszcie. Nikt nie miał pojęcia, gdzie przebywają aresztowani, choć Valkenburg z grupy Greenwich dowiedział się z niezidentyfikowanego źródła, że umieszczono ich w czterech obozach na południu i południowym zachodzie. Nie miał wiadomości o Janet. Nikt nie miał. Wszyscy sprawiali wrażenie głęboko wstrząśniętych.