Hawksbill chłonął filtrowany rum jak gąbka i dowodził, dlaczego Kontynentalny Front Wyzwolenia skazany jest na porażkę. Takt nigdy nie był jego mocną stroną, a teraz bez najmniejszych zahamowań wyłuszczał i piętnował wady podziemia. Przez pewien czas Barrett myślał, że być może popełnił błąd, przedstawiając mu niedoświadczonych rewolucjonistów, bo przecież jego zjadliwy pesymizm mógł ich przerazić albo na stałe zniechęcić. Później spostrzegł, że młodzi wielbiciela Hawksbilla nie biorą na poważnie jego bezpardonowych oskarżeń. Wielbili go za matematyczną błyskotliwość i uważali jego pesymizm za element ogólnej ekscentryczności, obok niechlujstwa, otyłości i ogólnej sflaczałości. Może więc warto było zadawać się z Hawksbillem i słuchać jego długich, bezdźwięcznych tyrad w nadziei, że uda się zwabić go z powrotem do ruchu.
W sposobnej chwili, gdy Hawksbill był opity rumem do granic pojemności, Barrett wypytał go o tajne badania dla rządu.
— Buduję transporter umożliwiający przenoszenie się w czasie — wyznał matematyk.
— W dalszym ciągu? — zdumiał się Barrett. — Myślałem, że zrezygnowałeś dawno temu.
— Czemu miałbym to robić? Pierwsze równania z 1983 są poprawne, Jim. Moją praca była atakowana przez całe pokolenie i nikt nie doszukał się ani jednego słabego punktu. Pozostaje tylko kwestia przełożenia teorii na praktykę.
— Zawszę patrzyłeś z góry na pracę eksperymentalną. Byłeś czystym teoretykiem.
— Zmieniłem się — odparł Hawksbill. — Ciągnąłem teorię jak długo się dało. — Pochylił się i niezgrabnie splótł na brzuchu palce, pękate i różowe. — Na poziomie subatomowym odwrócenie czasu jest faktem dokonanym, Jim. Rosjanie wskazali nam drogę co najmniej czterdzieści lat temu. Moje równania potwierdziły tę fantastyczną koncepcję. W warunkach laboratoryjnych stało się możliwe odwrócenie wektora czasu elektronu i cofnięcie go w czasie prawie o sekundę.
— Mówisz serio?
— To starocie. Po zmianie spinu elektron zmienia ; ładunek i staje się pozytronem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pozytron ma tendencje do szukania elektronu poruszającego się w przeciwną stronę, a wówczas dochodzi do anihilacji.
— Powodującej wybuch atomowy?
— Raczej nie. — Hawksbill uśmiechnął się. — Następuje uwolnienie energii, ale tylko w postaci promieniowania gamma. Cóż, przynajmniej udało nam się przedłużyć życie naszego podróżującego wstecz pozytronu około miliard razy, ale nadal daje to mniej niż sekundę. Jednakże cofnięcie jednego elektronu o jedną sekundę świadczy, że nie ma teoretycznych przeszkód w cofnięciu słonia o trylion lat. Są tylko trudności natury technicznej. Musimy nauczyć się zwiększać masę transmisji. Musimy obejść odwrócenie ładunku, bo inaczej będziemy wysyłać w przeszłość bomby antymaterii i niszczyć własne laboratoria. Musimy też zbadać, jak zmiana ładunków wpływa na żywą istotę. Ale to drobiazgi. Pięć, dziesięć, dwadzieścia lat, a znajdziemy rozwiązanie. Liczy się teoria. A teoria jest poprawna. — Hawksbill beknął głośno. — Znowu mam puste szkło, Jim.
Barrett nalał mu drinka.
— Dlaczego rząd chce sponsorować twoje badania nad maszyną czasu?
— Kto wie? Mnie to obchodzi tylko to, że autoryzują moje wydatki. Nie obchodzi mnie, dlaczego. Robię swoje imam nadzieję na sukces.
— Niewiarygodne — mruknął Barrett cicho.
— Podróże w czasie? Nie do końca. Jeśli przestudiujesz moje równania…
— Nie mówiłem o podróżach w czasie, Ed. Niewiarygodne dla mnie jest to, że pozwalasz, aby rząd trzymał na tym łapę. Nie rozumiesz, jaką to da im władzę? Wędrowanie w czasie w przód i w tył wedle uznania, wykańczanie dziadków ludzi, którzy sprawiają im kłopoty? Przeredagowanie przeszłości…
— Och, nikt nie będzie mógł przemieszczać się w czasie w tę i z powrotem. Równania dotyczą wyłącznie ruchu wstecz. W ogóle nie brałem pod uwagę ruchu do przodu. Nie wierzę, aby było to możliwe. Entropia jest entropią i nie może zostać odwrócona, nie w sensie, w jaki ja to rozumiem. Podróże w czasie będą możliwe wyłącznie w jedną stronę, tak samo jak ma to miejsce dziś w przypadku wszystkich biednych śmiertelników. Różne kierunki, to wszystko.
Dla Barretta większość z tego, co Hawksbill powiedział o maszynie czasu, była niezrozumiała, a cała reszta doprowadzała go do wściekłości swoim samozadowoleniem. Mimo to odnosił nieprzyjemne wrażenie, że matematyk jest bliski sukcesu i że za parę lat proces odwracania biegu czasu zostanie udoskonalony i znajdzie się w rękach rządu. Cóż, pomyślał, świąt przeżył Alberta Einsteina. Przeżył Jacoba Roberta Oppenheimera. Jakoś przeżyje Edmonda Hawksbilla.
Chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o badaniach, ale właśnie wtedy przybył Jack Bernstein. Hawksbill poniewczasie przypomniał sobie, że jest zobowiązany do milczenia i szybko zmienił temat.
Bernstein, jak Hawksbill, w ostatnich latach odsunął się od ruchu podziemia, a dokładniej zrobił to po fali aresztowań w lecie 1994. W ciągu czterech kolejnych lat Barrett widział go może z tuzin razy. Ich spotkania były chłodne, pełne rezerwy. Barrett zaczął dochodzić do przekonania, że wymyślił sobie te popołudnia, kiedy obaj mieli po piętnaście lat i zawzięcie dyskutowali na wszelkie intelektualne tematy w małej, zawalonej książkami sypialni Jacka. Długie spacery po śniegu, odrabianie szkolnych prac domowych, wczesne dni w podziemiu — czy to naprawdę miało miejsce? Dla niego przeszłość pękała i złuszczała się jak martwa skóra, a dziecięca przyjaźń z Jackiem Bernsteinem odpadła jako pierwsza.
Bernstein, twardy i zimny, równie dobrze mógłby być wycięty z kamienia. Nigdy się nie ożenił. Po odejściu z podziemia zajął się praktyką prawniczą; miał mieszkanie gdzieś na przedmieściach i większość czasu spędzał na podróżach w interesach. Barrett nie rozumiał, dlaczego znów zaczął do niego zaglądać. Nie z sentymentu, to pewne. Nie okazywał też żądnego zainteresowania spazmatyczną działalnością Kontynentalnego Frontu Wyzwolenia. Może przyciąga go osoba Hawksbilla, pomyślał Barrett. Lodowaty, pełen rezerwy Jack nie przystawał do roli wielbiciela, ale może nigdy nie wyrósł z młodzieńczego podziwu dla matematyka.
Przychodził, siadał, pił, od czasu do czasu wdawał się w rozmowę. Mówił tak, jakby za każde słowo płacił funtem ciała. Jego usta ucinały każdą sylabę jak nożyce. Oczy, małe i podkrążone, mrugały jakby z tłumionego bólu. W jego obecności Barrett czuł się nieswojo. Zawsze uważał Jacka za człowieka nękanego przez demony, ale teraz miał wrażenie, że demony te wydzierają się na zewnątrz, gotowe rozszarpać niewinnych widzów. Barrett słyszał jego bezgłośny, drwiący śmiech.
Bernstein, były rewolucjonista, zdawał się podzielać pogląd Hawksbilla, że Front jest skazany na porażkę, a jego członkowie oszukują samych siebie. Bez słów, tylko z pomocą skąpych uśmieszków, wydawał osąd o grupie, której poświęcił tyle lat życia. Tylko raz pozwolił sobie na jawne okazanie pogardy, gdy do pokoju wszedł Pleyel — senna postać ze zwiewną białą brodą, zatracona w rozważaniach o nadchodzącym milenium — i przywitał go zdawkowym ukłonem, jakby go nie poznał.