Mimo tych trudności władzom planującym skoki w czasie udało się przesłać do temporalnego punktu docelowego tyle komponentów, że wreszcie skonstruowanie stacji odbiorczej stało się możliwe. Budowa przypominała nawlekanie igły przy użyciu zdalnie sterowanych, długich na milę manipulatorów, ale zakończyła się sukcesem. W tym okresie stacja nie była zasiedlona; rząd nie chciał tracić inżynierów przez wysyłanie ich tam, skąd nie było powrotu. Wreszcie nadszedł czas na pierwszych więźniów — politycznych, naturalnie, ale wybranych z uwagi na wykształcenie techniczne. Przed wysłaniem poinstruowano ich, jak złożyć części Młota i Kowadła.
Oczywiście, gdy tylko znaleźli się w stacji, mogli odmówić współpracy. Byli poza zasięgiem władzy. Ale złożenie aparatury odbiorczej leżało w ich interesie, gdyż umożliwiało odbiór materiałów i zapasów z Górnoczasu. Wykonali robotę. Od tego momentu zaopatrywanie Stacji Hawksbilla nie przedstawiało trudności.
Teraz Młot jarzył się, co znaczyło, że uaktywniono pole Hawksbilla na końcu nadawczym, około roku 2028 lub 2030. Nadawanie odbywało się tam. Przyjmowanie odbywało się tutaj. Podróże w czasie w drugą stronę nie były możliwe. Nikt naprawdę nie umiał wyjaśnić przyczyny, choć dużo się mówiło o prawach entropii i nieskończonym pędzie czasowym, który prawdopodobnie uzyskałby obiekt, gdyby spróbowano nadać mu przyspieszenie wzdłuż normalnej osi biegu czasu, czyli od przeszłości w przyszłość.
Uszy zabolały od zawodzenia i syku, gdy powietrze zaczęło jonizować się na skrajach pola Hawksbilla. Potem nastąpił spodziewany grzmot implozji, spowodowany przez niedokładne pokrywanie się ilości powietrza odjętego z tej epoki i wtłoczonego z przyszłości.
Nagle z Młota wypadł człowiek. Spoczął, oszołomiony i bezwładny, na błyszczącym Kowadle.
Był bardzo młody, co wielce zdziwiło Barretta. Wyglądał na dwadzieścia parę lat. Generalnie na wygnanie do Stacji Hawksbilla skazywano tylko mężczyzn w średnim wieku. Ludzi, którzy nie rokowali nadziei na resocjalizację, których należało odseparować od ludzkości dla dobra ogółu. Najmłodszy więzień, gdy zjawił się w stacji, dobijał do czterdziestki. Paru mężczyzn syknęło na widok tego szczupłego, zgrabnego chłopaka. Barrett rozumiał konstelacje emocji, które sprawiały im ból.
Nowy usiadł. Poruszał się jak dziecko budzące się z długiego, głębokiego snu. Rozejrzał się, wciąż oszołomiony.
Był ubrany w prostą szarą bluzę z opalizującymi nitkami. Twarz miał trójkątną, zwężającą się ku ostremu podbródkowi, w tej chwili bardzo bladą, cienkie, jakby bezkrwiste wargi, niebieskie oczy. Zamrugał szybko. Potarł brwi, jasne, niemal niewidoczne. Poruszył szczęką, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie potrafił znaleźć słów.
Podróż w czasie nie była fizjologicznie szkodliwa, ale mogła spowodować poważny wstrząs psychiczny. Moment przed opadnięciem Młota przypominał ostatnią chwilę na gilotynie, i nic dziwnego, bo przecież zesłanie do Stacji Hawksbilla równało się karze śmierci. Więzień rzucał ostatnie spojrzenie na świat komunikacji rakietowej, sztucznych narządów i wideofonów, na świat, w którym żył, kochał i agitował w imię świętej sprawy politycznej, a potem Młot opadał i w jednej chwili przenosił go w niewyobrażalnie odległy punkt na linii czasu. Było to wstrząsające doświadczenie i nic dziwnego, że nowi przybywali w stanie emocjonalnego szoku.
Barrett przepchnął się przez tłum w kierunku maszyny. Więźniowie machinalnie robili mu przejście. Dotarł do krawędzi Kowadła i pochylił się nad nim, wyciągając rękę do nowego. Uśmiechnął się szeroko, patrząc w szkliste, półprzytomne oczy.
— Jestem Jim Barrett. Witaj w Stacji Hawksbilla.
— Ja… to…
— Słuchaj, złaź stąd, zanim wyląduje na tobie ładunek artykułów spożywczych. Być może nie skończyli nadawać.
Barrett skrzywił się, wspierając ciężar ciała na chorej nodze, ale ściągnął nowego z Kowadła. Istniało niebezpieczeństwo, że ci idioci w Górnoczasie wystrzelą następną przesyłkę w minutę po wysłaniu człowieka, nie przejmując się, czy człowiek będzie miął czas zejść z Kowadła. Kiedy chodziło o więźniów, Górnoczas daleki był od delikatności.
Barrett skinął na Mela Rudigera, pulchnego, piegowatego anarchistę o delikatnej różowej twarzy. Rudiger podał nowemu kapsułkę z alkoholem. Nowy wziął ją bez słowa i przycisnął do ramienia. Oczy mu pojaśniały.
— Masz batonika — powiedział Charley Norton. — Piorunem podniesie ci poziom cukru.
Nowy odtrącił poczęstunek, poruszając głową tak, jakby znajdowała się w płynnej atmosferze. Wyglądał na wstawionego — poważny przypadek szoku temporalnego, pomyślał Barrett, zapewne najgorszy, jaki dotąd widział. Praktycznie nowy jeszcze się nie odezwał. Czy efekt naprawdę mógł być taki krańcowy? Może w przypadku młodego człowieka szok związany z wydarciem z właściwego mu czasu był silniejszy?
Barrett przemówił cicho:
— Zabierzemy cię do izby chorych i zbadamy, zgoda? Potem przydzielę ci kwaterę. Później będziesz miał czas, żeby się rozejrzeć i poznać wszystkich. Jak się nazywasz?
— Hahn. Lew Hahn. Głos był zgrzytliwym szeptem.
— Nie słyszę — powiedział Barrett.
— Hahn — powtórzył mężczyzna, nadal ledwo słyszalnie.
— Z którego roku jesteś, Lew?
— Z 2029.
— Źle się czujesz?
— Okropnie. Nie wierzę, że to mnie spotkało. Tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak Stacja Hawksbilla, prawda?
— Obawiam się, że istnieje. Przynajmniej dla większości z nas. Paru chłopaków myśli, że to iluzja wywołana narkotykami, że naprawdę nadal jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku. Ja mam co do tego wątpliwości. Jeśli to iluzją, to cholernie dobrą. Patrz!
Objął Hahna za ramiona i wyprowadził go przez tłum z komory Młota na korytarz. Ruszyli w kierunku niedalekiej infirmerii. Choć Hahn sprawiał wrażenie chudego, nawet kruchego, Barrett z zaskoczeniem wyczuł pod ręką prężne stalowe mięśnie. Podejrzewał, że ten człowiek jest znacznie mniej bezradny i słaby niż mogło się wydawać. Musiał taki być, bo inaczej nie zasłużyłby sobie na wygnanie do Stacji Hawksbilla. Przerzucenie człowieka w odległą przeszłość wiązało się z dużymi kosztami i nie przysyłano tutaj byle kogo.
Zbliżyli się do otwartych drzwi budynku.
— Popatrz — polecił Barrett.
Hahn spojrzał. Przeciągnął ręką po oczach, jakby usuwał niewidzialną pajęczynę, i spojrzał jeszcze raz.
— Krajobraz późnego kambru — rzekł cicho Barrett — Marzenie geologa, tylko że geolodzy, jak się zdaje, nie zostają więźniami politycznymi. Przed sobą widzisz coś, co nazywają Appalachią. To pas skalny szeroki na paręset mil i długi na parę tysięcy, biegnący od zatoki Meksykańskiej do Nowej Funlandii. Na wschodzie mamy Ocean Atlantycki. Niedaleko stąd na zachód leży coś, co nazywa się geosynkliną Appalachów, szeroki na pięćset mil rów pełen wody. Jakieś dwa tysiące mil na zachód jest następny rów, geosynkliną Kordylierów. Też jest pełen wody. Na tym etapie historii geologicznej pas lądu między geosynklinami zalega poniżę, poziomu morza, dlatego tam, gdzie kończy się Appalachia, rozciąga się obecnie Morze Wewnętrzne. Na zachód od niego piętrzy się wąski pas lądu zorientowany na osi północ-południe, zwany Cascadią, który pewnego dnia stanie się Kalifornią, Oregonem i Waszyngtonem. Nie czekaj ze wstrzymanym oddechu dopóki to nie nastąpi. Mam nadzieję, że lubisz owoce morza, Lew.