Выбрать главу

Barrett, oszołomiony i obolały, stał wciąż w miejscu, gdzie minął go Valdosto. Podszedł do niego Quesada.

— Co się stało? — zapytał Barrett.

— Dawałem mu środek uspokajający, gdy dostał szału. Kołyska była otwarta, wyrwał się z niej i powalił mnie na ziemię. I zaczął uciekać. W kierunku morza… wrzeszczał, że zamierza płynąć do domu…

— Popłynie.

Patrzyli na zmagania na morzu. Hahn, wyczerpany, z uporem ciągnął wiosła w łodzi zbyt ciężkiej dla jednego wioślarza. Valdosto, sięgający do ostatnich rezerw energii, wydostał się za pas wewnętrznych grzywaczy i płynął na otwarte morze. Ale niedaleko przed nim nachylony szelf podnosił się i woda pieniła się na sterczących kamiennych zębach. W czasie maksymalnego przypływu tworzyły się tam wiry. Valdosto wpłynął prosto w największą kipiel. Fale porwały go, rzuciły wysoko, ściągnęły w dół. Niedługo później był tylko kreską na horyzoncie.

Schodzili się inni, przyciągnięci krzykami. Jeden po drugim ustawiali się wzdłuż brzegu albo na kamiennych stopniach. Altman, Rudiger, Latimer, Schultz, chorzy i zdrowi, marzyciele, starzy, zmęczeni, stali bez ruchu, gdy Hahn tłukł morze wiosłami, a Valdosto przebijał się przez fale. Przybysz w końcu zawrócił. Gdy przedarł się przez fale przyboju, Rudiger i paru innych wyrwało się z transu, złapało łódź, wyciągnęło ją na brzeg, przycumowało. Hahn wytoczył się chwiejnie, blady ze zmęczenia. Osunął się na kolana, fale lizały mu buty. Kiedy pozbierał się, niepewnie podszedł do Barretta.

— Starałem się — wysapał. — Łódź nie chciała mnie słuchać. Ale próbowałem go dogonić.

— W porządku — powiedział Barrett łagodnie.

— Nikt nie dokonałby tej sztuki. Morze jest zbyt wzburzone.

— Może gdybym popłynął za nim wpław, zamiast…

— Nie — przerwał mu Doc Quesada. — Valdosto był obłąkany. I niewiarygodnie silny. Pociągnąłby cię na dno, gdyby wpierw nie zrobiły tego fale.

— Gdzie on jest? — zapytał Barrett. — Czy ktoś go widzi?

— Przy skałach — odparł Latimer. — Czy to nie on?

— Zniknął pod wodą trzy, cztery minuty temu. Tak jest lepiej. Dla niego, dla nas, dla wszystkich — powiedział Rudiger.

Barrett odwrócił się od morza. Nikt do niego nie podszedł. Wiedzieli o jego trzydziestoletniej znajomości z Valdostem, o wspólnym mieszkaniu, o dzikich nocach i burzliwych dniach. Niektórzy byli tu tego dnia, nie aż tak dawno temu, gdy Valdosto spadł na Kowadło i Barrett, który nie widział go od ponad dziesięciu lat, krzyknął z radości i zaskoczenia. Przed chwilą pękło jedno z ostatnich ogniw wiążących go z odległą przeszłością, ale, powiedział sobie w duchu, Valdosto odszedł znacznie wcześniej.

Ściemniało się. Barrett zaczął powolną wspinaczkę w górę klifu do stacji. Pół godziny później przyszedł do niego Rudiger.

— Morze jest spokojniejsze. Wyrzuciło Vala na brzeg.

— Gdzie on jest?

— Paru chłopaków niesie go na górę, żeby oddać mu ostatnią posługę. Włożymy go do łodzi i pochowamy.

— W porządku — powiedział Barrett. W Stacji Hawksbilla była tylko jedna forma pochówku, pogrzeb na morzu. Nie mogli kopać grobów w litej skale, żeby pochować zmarłych. Tak więc Valdosta czekał powtórny pogrzeb. Wyrzucony przez fale, znów zostanie zabrany na morze i, odpowiednio obciążony, wysłany do miejsca wiecznego spoczynku. Normalnie odprawiali pogrzeb przy brzegu, ale teraz na mocy milczącego porozumienia poszli na ustępstwo, nie chcąc narażać ułomnego Barretta na kolejną mozolną wspinaczkę po stopniach, i wnieśli Valdosta na samą górę. To targanie w tę i z powrotem martwego ciała wydawało się trochę bezsensowne. Byłoby lepiej, pomyślał Barrett, gdyby morze zabrało Vala za pierwszym razem.

Hahn i paru innych pojawiło się jakiś czas później, niosąc zwłoki owinięte w płachtę niebieskiego plastiku.

Położyli je na ziemi przed jego barakiem. Wygłaszanie mów pożegnalnych było jednym z obowiązków, które wziął na siebie z własnej woli; miał wrażenie, że wygłosił ich z pięćdziesiąt tylko w ostatnim roku. Przyszło około trzydziestu osób. Pozostali albo nie dbali o zmarłego, albo też obchodził ich na tyle, że nie mogli uczestniczyć w ceremonii.

Barrett nie silił się na wielkie słowa. Opowiedział pokrótce o swojej przyjaźni z Valdostem, o wspólnych dniach na przełomie wieku, o rewolucyjnej działalności. Przypomniał parę z jego bohaterskich czynów. O większości z nich dowiedział się z drugiej ręki, bo w czasie lat chwały Valdosta przebywał w stacji. Między 2006 a 2015 Val niemal w pojedynkę doprowadził rząd do stanu wyczerpania, podkładając bomby i miny, zabijając ludzi Up Frontu.

— Wiedzieli, kim był — powiedział Barrett — ale nie mogli go znaleźć. Polowali na niego przez całe lata i pewnego dnia go dopadli i postawili przed sądem — wiecie, jakim sądem — po czym wysłali go do nas, do Stacji Hawksbilla. I przez wiele lat Val był tutaj przywódcą. Ale nie miał zamiaru być więźniem. Nie potrafił przystosować się do świata, w którym nie mógł walczyć z rządem. Dlatego pękł. Widzieliśmy, jak to się stało, i nie było to dla nas łatwe. Ani dla niego. Niechaj spoczywa w pokoju.

Barrett dał znak. Kilku żałobników dźwignęło ciało i poniosło je ku wschodowi. Inni pociągnęli za nimi. Barrett został. Stał i patrzył, dopóki kondukt nie zaczął schodzić po stopniach, które wiodły do morza; wtedy odwrócił się i wszedł do swojego baraku. Po chwili zapadł w sen.

Niedługo przed północą obudził go szybki tupot przed barakiem. Gdy usiadł, szukając po omacku kontaktu, do środka wtoczył się Ned Altman.

Barrett zamrugał, zdezorientowany.

— O co chodzi, Ned?

— O Hahna! — wysapał Altman. — Znowu kręci się przy Młocie. Przed chwilą widzieliśmy go w budynku.

Barrett otrząsnął się z senności jak foką z wody. Nie zwracając uwagi na uparte tętnienie w lewej nodze, zwlókł się z łóżka i narzucił ubranie. Był bardziej zaniepokojony niż chciał to okazać, dlatego zmusił twarz do zastygnięcia w obojętną maskę. Jeśli Hahn, majstrujący przy mechanizmach temporalnych, przypadkiem albo umyślnie zepsuje Młot, mogą nigdy nie otrzymać sprzętu zamiennego z Górnoczasu. W konsekwencji wszystkie przyszłe dostawy — o ile jakieś będą — wylądują w przypadkowych miejscach i latach. Dlaczego w ogóle Hahn interesował się maszyną?

Gdy Barrett wciągał spodnie, Altman powiedział:

— Latimer ma na niego oko. Nabrał podejrzeń, gdy Hahn nie wrócił do baraku na noc. Przyszedł do mnie i obaj zaczęliśmy poszukiwania. I znaleźliśmy go, węszącego przy Młocie.

— Co robił?

— Nie wiem. Gdy tylko zobaczyliśmy, że wchodzi do budynku, przybiegłem po ciebie. Tak miałem zrobić, prawda?

— Tak — przyznał Barrett. — Idziemy!

Wygramolił się z baraku i co sił w nodze pokuśtykał w kierunku głównego budynku. Ból niczym gorący kwas palił go od pasa w dół. Kula bezlitośnie wbijała się w lewą pachę, gdy wspierał na niej ciężar ciała. Zraniona stopa, zwisającą swobodnie, płonęła zimnym ogniem. Stawy prawej nogi, podtrzymującej większą część ciężaru, poskrzypywały i strzelały. Altman biegł bez tchu u jego boku. Stacja wyglądała nieziemsko w różowawej poświacie Księżyca. O tej porze spowijała ją głucha cisza.