Następnie poddali go umiarkowanym torturom. Wytrzymał.
Później Bernstein próbował być przyjacielski. Częstował papierosami, kazał zdjąć pole ograniczające, wspominał dawne czasy. Dyskutowali o ideologii, rozpatrując różne kwestie ze wszystkich możliwych punktów widzenia. Śmiali się. Żartowali.
— Pomożesz mi teraz, Jim? — zapytał Bernstein.
— Odpowiedz na parę pytań.
— Nie potrzebujesz informacji, jakie mógłbym ci podać. Wszystko jest w aktach. Zależy ci wyłącznie na symbolicznej kapitulacji. Cóż, nie zamierzam skapitulować. Równie dobrze możesz zrezygnować i postawić mnie przed sądem.
— Nie dojdzie do procesu, dopóki nie podpiszesz zeznania.
— W takim razie będziesz musiał kontynuować przesłuchanie.
Ale w końcu nuda zwyciężyła. Barrett był zmęczony kąpielami w zbiorniku, zmęczony jaskrawym światłem, elektronicznymi sondami, podskórnymi wstrząsami, lawiną pytań, miał dość widoku wymizerowanej twarzy Bernsteina. Proces wydawał się jedynym wyjściem. Barrett podpisał zeznanie. Podyktował listę nazwisk przywódców Kontynentalnego Frontu Wyzwolenia. Nazwiska były wymyślone i Bernstein o tym wiedział, ale był zadowolony. Były to pozory kapitulacji, na jakich mu zależało.
— Zostaniesz osądzony w przyszłym tygodniu — poinformował więźnia.
— Gratuluję — rzekł Barrett. — Wykonałeś mistrzowską robotę, łamiąc mojego ducha. Jestem zdruzgotany. Moja wola leży w gruzach. Poddałem się na każdym froncie. Jesteś chlubą swojego zawodu… Jack.
Spojrzenie, jakim obrzucił go Jacob Bernstein, ociekało kwasem.
Proces odbył się w swoim czasie: bez sędziów, bez prawników, tylko funkcjonariusz rządowy siedzący przed szeregiem komputerów i konsol łączności. Zeznanie Barretta zostało dołączone do akt. Sam Barrett złożył ustne oświadczenie. Przedstawiono raport śledczego. Wszystkie te dokumenty należało opatrzyć datą, więc Barrett dowiedział się, że jest lato 2008. Spędził w obozie przesłuchań dwadzieścia miesięcy.
— Uznajemy oskarżonego Jamesa Edwarda Baretta winnym zarzucanych mu czynów. Skazany na dożywocie, zostanie osadzony w Stacji Hawksbilla.
— Gdzie?
Bez odpowiedzi. Wyprowadzili go.
Stacja Hawksbilla? Co to takiego? Czy ma to coś wspólnego z maszyną czasu?
Niebawem Barrett poznał odpowiedzi.
Wprowadzono go do przestronnego pomieszczenia z nieprawdopodobną maszynerią. Na środku błyszczała metalicznie płyta o średnicy dwudziestu stóp. Ponad nią wisiał skomplikowany aparat ważący wiele ton, zestaw kolosalnych tłoków i rdzeni zasilających, który wyglądał jak prehistoryczny potwór gotów do zadania ciosu… albo może gigantyczny młot. Wokół urządzenia kręcili się technicy o twardych oczach, zajęci obsługą tarcz i monitorów. Żaden nie odezwał się do Barretta bodaj słowem. Wrzucono go na wielką, podobną do kowadła płytę pod monstrualnym młotem. Całe pomieszczenie tętniło aktywnością. Sporo zachodu, pomyślał, jak dla jednego zmęczonego więźnia politycznego. Czy zamierzali wysłać go do Stacji Hawksbilla?
Pomieszczenie zalał czerwony blask.
Ale przez dłuższy czas nic się nie działo. Barrett stał cierpliwie, czując się trochę niedorzecznie. Gdzieś w tle rozbrzmiał głos:
— Co z kalibracją?
— W porządku. Rzucimy go dokładnie miliard lat wstecz.
— Chwileczkę! — wrzasnął Barrett. — Miliard lat… Zignorowali go. Nie mógł się ruszyć. Rozległo się wysokie wycie, w powietrzu pojawił się dziwny zapach. A potem poczuł ból, ogromny, najstraszliwszy ból, jakiego w życiu doświadczył. Czyżby młot opadł i rozgniótł go na miazgę? Nic nie widział. Był nigdzie. Był…
…spadał…
…lądował…
…siedział, oszołomiony, zlany potem, zdezorientowany. Znajdował się w innym pomieszczeniu, otaczał go podobny sprzęt, ale twarze nie należały do bezosobowych techników. Te twarze znał. Członkowie Kontynentalnego Frontu Wyzwolenia… ludzie, których nie widział od lat, ludzie, którzy zostali aresztowani, ludzie, o których słuch zaginał.
Był wśród nich Norman Pleyel, ze łzami w łagodnych oczach.
— Jim… Jim Barrett… więc wreszcie ciebie też tu przysłali, Jim! Nie wstawaj. Jesteś w szoku temporalnym, ale to szybko minie, Barrett wychrypiał:
— Czy to Stacja Hawksbilla?
— To Stacja Hawksbilla. W całej okazałości.
— Gdzie jestem?
— Nie gdzie, Jim. Kiedy. Jesteśmy miliard lat w przeszłości.
— Nie. Nie. — Potrząsnął otumanioną głową. Więc maszyna Hawksbilla działała, pogłoski mówiły prawdę, to tutaj zsyłali wichrzycieli. Czy Janet też tu była? Zapytał. Nie, oparł Pleyel. Tutaj przebywali wyłącznie mężczyźni. Dwudziestu czy trzydziestu więźniów, starających się przeżyć.
Barrett nie chciał dać temu wiary. Ale potem pomogli mu zejść z Kowadła i zabrali go na zewnątrz, żeby zobaczył tutejszy świat, i gdy patrzył z powoli narastającym zdumieniem na krzywiznę nagiej skały opadającej ku szaremu morzu, na puste wybrzeże bez śladu życia, zrozumienie rodziło się w nim z bólem większym od tego zadanego przez Młot.
CZTERNASTY
W ciemności Hahn nie od razu spostrzegł Barretta. Usiadł powoli, wstrząsany dreszczami, które były skutkiem podróży w czasie. Po paru sekundach przesunął się na skraj Kowadła i spuścił nogi. Zakołysał nimi, żeby przywrócić krążenie. Odetchnął głęboko parę razy. Wreszcie zsunął się na podłogę. Żar pola zgasł w chwili jego przybycia, więc poruszał się w ciemności, ostrożnie, jakby nie chciał narobić hałasu.
Nagle Barrett zapalił światło i powiedział:
— Co ty kombinujesz, Hahn?
Mężczyzna skurczył się, jakby dostał pięścią w brzuch. Sapnął, odskoczył parę kroków i poderwał ręce w obronnym geście.
— Odpowiedz! — zażądał Barrett. Hahn odzyskał zimną krew. Rzucił okiem na drzwi zatarasowane przez barczystą sylwetkę Barretta i powiedział:
— Wypuścisz mnie, prawda? Teraz nie mogę wyjaśnić.
— Lepiej wyjaśnij teraz.
— Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli tego nie zrobię. Proszę, pozwól mi przejść.
Barrett nadal tarasował wyjście.
— Chcę wiedzieć, gdzie byłeś dziś wieczorem. I co zrobiłeś z Młotem.
— Nic. Tylko go obejrzałem.
— Nie było cię tutaj minutę temu. Potem pojawiłeś się znikąd. Skąd się wziąłeś, Hahn?
— Mylisz się. Stałem zaraz za Młotem. Nie…
— Widziałem, jak spadłeś na Kowadło. Odbyłeś podróż w czasie, prawda?
— Nie.
— Nie łżyj! Nie wiem, jakim sposobem, ale przenosisz się w przyszłość, prawda? Szpiegowałeś nas i udałeś się dokądś — w przyszłość — żeby złożyć raport, a teraz wróciłeś.
Blade czoło Hahna błyszczało od potu.
— Ostrzegam, Barrett, nie zadawaj zbyt wielu pytań — wycedził. — Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Jeszcze nie pora. Proszę, pozwól mi przejść.
— Najpierw odpowiedzi — warknął Barrett.
Zdał sobie sprawę, że drży. Już znał odpowiedzi i to one wstrząsnęły nim do głębi duszy. Wiedział, gdzie był Hahn.
Ale Hahn musiał sam to powiedzieć.
Przybysz nic nie mówił. Zrobił parę niepewnych kroków w stronę wyjścia. Barrett nie poruszył się. Zdawało się, że Hahn przygotowuje się do szturmu na drzwi.