Hahn niemo wytrzeszczał oczy. Barrett, stojący obok niego w wejściu, też patrzył. Nawet teraz ten widol napawał go zdumieniem. Człowiek nie mógł przywyknąć do tego jakże obcego miejsca, nawet gdy mieszka tutaj od dwudziestu lat, jak on. To była Ziemia, a ze razem nie Ziemia, posępna, pusta i nierealna. Gdzie ludne miasta? Gdzie elektroniczne autostrady? Gdzie hałas, zanieczyszczenia, krzykliwe kolory? Jeszcze się nie narodziły. Ta Ziemia była milcząca, sterylna.
W szarych oceanach oczywiście tętniło życie, ale na tym etapie ewolucji ląd zamieszkiwali wyłączni intruzi ze Stacji Hawksbilla. Stercząca nad morzami powierzchnia planety była surową tarczą nagiej skał jałowej i monotonnej, urozmaiconej jedynie przez skąp łaty mchu na równie skąpych łatach gleby. Nawę karaluchy byłyby mile widziane, ale owady pojawi się dopiero za parę okresów geologicznych. Dla mieszkańców lądu był to świat martwy, świat jeszcze ni narodzony.
Potrząsając głową, Hahn odsunął się od drzwi. Barrett poprowadził go korytarzem do małego, jasno oświetlonego pomieszczenia, które pełniło rolę infirmerii. Czekał na nich Doc Ouesada.
Quesada nie był prawdziwym lekarzem, ale kiedyś pracował jako technik medyczny i to musiało wystarczyć. Był drobnym, ale silnym śniadym mężczyzną o wydatnych kościach policzkowych, z szeroki klinem nosa. W infirmerii czuł się jak u siebie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie stracił zbyt wielu pacjentów. Barrett niejeden raz widział, jak z absolutną pewnością siebie wycina ślepe kiszki, zszywa rany i amputuje kończyny. W lekko wystrzępionym białym kitlu wyglądał wystarczająco profesjonalnie, aby przekonywająco wypełniać swoją rolę.
Barrett powiedział:
— Doc, to Lew Hahn. Jest w szoku temporalny Doprowadź go do porządku.
Quesada posadził nowego w kołysce z siatki piankowej i energicznie rozpiął suwak jego szarej bluzy. Potem sięgnął po apteczkę. Stacja Hawksbilla była dobrze wyposażona w większość medycznych środków pierwszej pomocy. Ludzie Górnoczasu nie przejmowali się zbytnio losem zesłanych tu więźniów, ale nie pragnęli traktować nieludzko tych, którzy już nie mogli im szkodzić, dlatego od czasu do czasu przysyłali różne użyteczne rzeczy, jak środki znieczulające, zaciski chirurgiczne, diagnostaty, lekarstwa i sondy skórne. Barrett pamiętał czasy, gdy nie było tu nic poza pustymi barakami i najmniejsze zranienie urastało do rangi poważnego problemu.
— Już dostał drinka — powiedział Barrett. — Pewnie chciałbyś wiedzieć.
— Widzę — mruknął Quesada. Pogładził krótkie, szczeciniaste, rudawe wąsy. Mały diagnostat w kołysce szybko zabrał się do roboty, wyświetlając informacje o ciśnieniu krwi, poziomie potasu, wskaźniku rozszerzenia, przepływie naczyniowym, prężności pęcherzykowej i tak dalej. Quesada nie miał kłopotów ze zrozumieniem lawiny informacji, które błyskały na ekranie i lądowały na taśmie potwierdzającej. Po chwili odwrócił się do Hahna i powiedział:
— Nie jesteś naprawdę chory, co, stary? Tylko trochę wstrząśnięty. Nie mam ci za złe. Masz — dam ci szybkiego kopa na uspokojenie i wrócisz do normy. Na tyle, na ile w normie jest każdy z nas, jak sądzę.
Przyłożył rurkę do tętnicy szyjnej Hahna i nacisnął spust. Strzykawka subsoniczna zawarczała i wtrysnęła mieszankę uspokajającą do krwiobiegu pacjenta. Hahn zadrżał.
— Niech odpoczywa przez pięć minut. Potem najgorsze będzie miał za sobą.
Zostawili Hahna skulonego w kołysce i wyszli z infirmerii. Na korytarzu Quesada mruknął:
— Jest bardzo młody.
— Zauważyłem. I pierwszy od wielu miesięcy.
— Myślisz, że w Górnoczasie dzieje się coś zabawnego?
— Nie mam pojęcia. Ale pogadam z Hahnem, kiedy wrócą mu siły. — Barrett popatrzył na małego medyka:
— Chciałem zapytać cię o to wcześniej. Jaki jest stan Valdosta?
Valdosto załamał się parę tygodni wcześniej. Quesada faszerował go lekami i powoli próbował nakłonić do zaakceptowania rzeczywistości Stacji Hawksbilla. Wzruszył ramionami.
— Bez zmian. Dziś rano odstawiłem go od soczku nasennego i nic się nie zmieniło.
— Nie wierzysz, że z tego wyjdzie?
— Wątpię. Pękł na zawsze. W Górnoczasie mogliby go posklejać, ale…
— Tak — mruknął Barrett. — Gdyby mógł znaleźć się w Up Front, to by nie pękł. Dopilnuj, żeby nie miał powodów do narzekań. Skoro już nigdy nie będzie zdrów na umyśle, niech przynajmniej będzie szczęśliwy.
— Choroba Valdosta naprawdę sprawia ci ból, prawda, Jim?
— A jak myślisz? — Oczy Barretta rozbłysły na chwilę.
— Trzymaliśmy się razem prawie od początku, kiedy partia się organizowała, kiedy byliśmy pełni energii i ideałów. Ja byłem koordynatorem, on podkładał bomby. Był tak zaangażowany w walkę o prawa człowieka, że gotów był zabić każdego, kto stał po niewłaściwej stronie liberalnej linii. Stale musiałem go hamować. Wiesz, kiedy byliśmy szczeniakami, mieszkaliśmy razem w Nowym Jorku…
— Jesteś sporo starszy od niego — przypomniał mu Quesada.
— Fakt. On miał może osiemnaście lat, a ja prawie trzydzieści. Ale zawsze wydawał się starszy nad swój wiek. Mieszkaliśmy razem, nas dwóch… i dziewczyny. Dziewczyny na okrągło, przychodzące i odchodzące, czasami mieszkające z nami przez parę tygodni. Val zawsze mówił, że prawdziwy rewolucjonista potrzebuje dużo seksu. Hawksbill też zaglądał, sukinkot, tylko że wtedy nie wiedzieliśmy, że pracuje nad czymś, co załatwi nas wszystkich. I Bernstein. Siedzieliśmy do białego świtu, popijając tani nitrowany rum, Valdosto planował zamachy terrorystyczne, my go uciszaliśmy, i… — Barrett zasępił się. — Do diabła z tym. Przeszłość nie żyję. Pewnie będzie lepiej, jak Val też umrze.
— Jim…
— Zmieńmy temat. Co z Altmanem? Nadal ma drżączkę?
— Buduje kobietę.
— Charley Norton mi mówił. Z czego? Szmaty, kości…
— Dałem mu do zabawy trochę zbywających chemikaliów, wybranych głównie z uwagi na barwę. Ma trochę śmierdzących zielonych związków miedzi, odrobinę alkoholu etylowego, nieco siarczanu cynkowego i sześć czy siedem innych rzeczy. Zebrał trochę gleby, dorzucił mnóstwo martwych skorupiaków i wyrzeźbił z tego coś, co, jak twierdzi, jest kobietą. Teraz czeka na błyskawicę, żeby uderzyła i ożywiła jego dzieło.
— Innymi słowy — wtrącił Barrett — odbiło mu.
— Myślę, że śmiało można zgodzić się z twoją tezą. Ale przynajmniej nie molestuje już swoich kolegów. O ile pamiętam, nie sądziłeś, by homoseksualna faza Altmana potrwała zbyt długo.
— Nie, ale nie sądziłem, że totalnie mu odbije, Doc. Jeśli mężczyzna potrzebuje seksu i znajduje paru chętnych do zabawy, nie mam nic przeciwko, dopóki nikomu nie przeszkadzają. Ale kiedy zaczyna lepić kobietę z ziemi i zgniłych ramienionogów, to znaczy, że jest stracony na zawsze. Paskudnie.
Ciemne oczy Quesady spochmurniały.
— Wszystkich nas to czeka, Jim, prędzej czy później.
— Ja jeszcze nie pękam. Ty nie pękasz.
— Daj nam jeszcze trochę czasu. Jestem tu tylko jedenaście lat.
— Altman tylko osiem. Valdosto jeszcze mniej.
— Niektóre skorupy pękają prędzej od innych — powiedział Quesada. — Ha, oto nasz nowy przyjaciel.
Hahn wyszedł z izby chorych i dołączył do nich. Nadal był blady i roztrzęsiony, ale strach zniknął z jego oczu. Zaczyna, pomyślał Barrett, godzić się z niewyobrażalnym.