Выбрать главу

— Pewnie. Jest obóz dla kobiet, ale parę milionów w górę linii czasu, w późnym sylurze, i nigdy się z nimi nie spotkamy. Dlatego Ned Altman lepi sobie kobietę z ziemi i śmieci.

— Bóg potrzebował mniej, by stworzyć Adama.

— Ned Altman nie jest Bogiem — zaznaczył Barrett. — To sedno całego problemu. Patrz, Hahn, to barak, w którym zamieszkasz. Ulokuję cię z Donem Latimerem. Jest wrażliwym, interesującym, sympatycznym człowiekiem. Był fizykiem, zanim zajął się polityką, przebywa tutaj od dwunastu lat. Powinienem cię uprzedzić, że ostatnio odbija mu na punkcie nieco zwariowanego mistycyzmu. Facet, z którym mieszkał, w zeszłym roku odebrał sobie życie i od tej pory Don próbuje znaleźć wyjście ze stacji z wykorzystaniem sił pozazmysłowych.

— Podchodzi do tego na poważnie?

— Obawiam się, że tak. I my staramy się brać go na poważnie. W Stacji Hawksbilla pobłażamy cudzym dziwactwom; to jedyny sposób na uniknięcie epidemii masowej psychozy. Latimer zapewne będzie próbował nakłonić cię do współpracy nad swoim projektem psi. Jeśli nie dasz rady z nim wytrzymać, załatwię ci przeniesienie. Ale jestem ciekaw, jak Latimer zareaguje na kogoś, kto jest nowy w stacji. Chciałbym, żebyś dał mu szansę.

— Może nawet pomogę mu znaleźć tę psioniczną bramę, której szuka.

— Jeśli tak, zabierzcie mnie z sobą — powiedział Barrett.

Roześmieli się. Barrett zapukał do drzwi Latimera. Nie doczekali się odpowiedzi, więc po chwili pchnął drzwi. Stacją Hawksbilla obywała się bez zamków.

Latimer siedział na środku gołej kamiennej podłogi, ze skrzyżowanymi nogami, pogrążony w medytacji. Był smukłym człowiekiem o łagodnej twarzy, pergaminowej skórze i ponurych, wykrzywionych w dół ustach. Wiek zaczynał dawać mu się we znaki. Wydawało się, że w tej chwili przebywa co najmniej milion mil dalej — zupełnie nie zwracał uwagi na przybyszów. Barrett przyłożył palec do ust. Czekali w milczeniu przez parę minut, wreszcie Latimer zaczął wychodzić z transu.

Podniósł się jednym płynnym ruchem, nie używając rąk. Niskim, uprzejmym głosem zapytał:

— Przybyłeś niedawno?

— Niecałą godzinę temu. Jestem Lew Hahn.

— Donald Latimer. — Nie wyciągnął ręki. — Żałuję, że poznajemy się w takich okolicznościach. Ale być może nie będziemy zbyt długo znosić tego stanu bezprawnego uwięzienia.

Barrett powiedział: — Don, Lew będzie z tobą mieszkać. Myślę, że się dogadacie. Był ekonomistą w 2029, dopóki nie rzucili go pod Młot.

Oczy Latimera rozbłysły.

— Gdzie mieszkałeś?

— W San Francisco. Blask przygasł, a Latimer zapytał:

— Byłeś kiedyś w Toronto?

— W Toronto? Nie.

— Jestem stamtąd. Miałem córkę… teraz ma dwadzieścia trzy lata, Nella Latimer… byłem ciekaw, czyją j znasz… czy może ją znałeś…

— Nie. Przykro mi. Latimer westchnął.

— Mało prawdopodobne, byś ją znał. Ale chciałbym wiedzieć, na jaką kobietę wyrosła. Była małą dziewczynką, gdy widziałem ją po raz ostatni. Miała… czekajcie… skończyła dziesięć lat, weszła w jedenasty. Pewnie wyszła za mąż. Może mam wnuki. Albo może zesłali ją do drugiej stacji. Może wdała się w politykę i… — Latimer urwał. — Nella Latimer — jesteś pewien, że jej nie znałeś?

Barrett zostawił ich samych, Hahna zatroskanego i pełnego współczucia, Latimera ufnego, zaciekawionego, pełnego nadziei. Wyglądało na to, że dojdą do porozumienia. Barrett kazał Latimerowi przyprowadzić nowego do głównego budynku w porze kolacji, żeby przedstawić go innym, po czym wyszedł. Znów zaczęła siąpić zimna mżawka. Szedł powoli w górę zbocza, stękając cicho za każdym razem, gdy wspierał ciężar ciała na kuli.

Smutno było patrzeć, jak światło gaśnie w oczach Latimera, gdy Hahn powiedział, że nie znał jego córki. Przez większość czasu ludzie ze Stacji Hawksbilla starali się nie mówić o swoich rodzinach. Woleli — mądrze — tłumić te dręczące wspomnienia. Myślenie o ukochanych równało się odczuwaniu bólu amputacji, rozpaczliwego i nieuleczalnego. Ale przybycie nowych zwykle budziło wspomnienia. Nigdy nie usłyszeli wieści o krewnych i nie mogli o nie poprosić, bo nawiązanie łączności z kimś z Górnoczasu było niemożliwe. Nic nie mogło zostać przesłane w czasie do przodu nawet o jedną tysięczną sekundy.

Nie mogli poprosić o zdjęcie ukochanej osoby, nie mogli zamówić konkretnego lekarstwa czy sprzętu, nie mogli dostać wymarzonej książki czy upragnionej taśmy. W obojętny, bezosobowy sposób władze Górnoczasu wysyłały od czasu do czasu rzeczy, które mogły przydać się zesłańcom — książki, medykamenty, sprzęt techniczny, żywność. Asortyment zawsze był przypadkowy, nie dający się przewidzieć, dziwaczny. Czasami nadawcy wykazywali imponującą hojność, jak wtedy, gdy przysłali skrzynkę burgunda albo pudło szpul sensorycznych, albo ładowarkę do zasilacza sieciowego. Takie dary zwykle sygnalizowały krótkotrwałą odwilż w sytuacji politycznej świata. Spadek napięcia zwykle sprawiał, że władze przez pewien czas starały się być miłe dla chłopców ze Stacji Hawksbilla.

Ale obowiązywały surowe zasady przesyłania informacji o krewnych. Albo współczesnych gazet i czasopism. Wyborne wino— jak najbardziej; trójwymiarówka córki, której już nigdy się nie uściska — absolutnie nie wchodzi w rachubę.

W Górnoczasie nie wykluczano możliwości, że w Stacji Hawksbilla nie ma żywego ducha. Zaraza mogła wytłuc wszystkich dziesięć lat temu, lecz nie mogli tego sprawdzić. Nie mogli nawet mieć pewności, czy skazańcy przeżyli podróż w przeszłość. Z eksperymentów Hawksbilla wynikało, że cofnięcie w czasie o mniej niż trzy lata prawdopodobnie nie powoduje śmierci; wydłużanie czasu trwania eksperymentów poza ten punkt było niepraktyczne. Jakie były efekty przeniesienia o miliard lat wstecz? Tego nie wiedział nawet Edmond Hawksbill.

Wysyłali więc przesyłki a priori zakładając, że więźniowie żyją, aby je odebrać. Mechanizm władzy tykał z łatwą do przewidzenia regularnością, dbając o tych, których skazał na wieczną izolację od państwa. Rząd, czego by o nim nie powiedzieć, nie był złośliwy. Barrett nauczył się dawno temu, że poza krwawą represyjną tyranią istnieją inne rodzaje totalitaryzmu.

Przystanął na szczycie wzniesienia, by złapać oddech. Naturalnie, dla niego obce powietrze już nie miało dziwnego zapachu. Wypełniał nim płuca, aż zakręciło mu się w głowie. Deszcz znów zelżał. Przez szarość przeniknęły wątłe smużki słońca, nagie skały zaiskrzyły się i pojaśniały. Barrett na chwilę przymknął oczy i wsparł się na kuli. Jak gdyby na wewnętrznym ekranie umysłu zobaczył długonogie stworzenia gramolące się z morza i szerokie łaty mchu zagarniające coraz większe połacie lądu, i nie kwitnące rośliny wyciągające ku słońcu łuskowate szarawe gałęzie, i wylegujące się na wybrzeżach dziwaczne zwierzęta ziemnowodne o płaskich pyskach i matowej skórze, i świat zalany tropikalnym żarem epoki powstawania węgla…

Wszystko to leżało daleko w przyszłości.

Dinozaury.

Małe szczebioczące ssaki.

Pitekantrop polujący z kamiennym toporkiem w lasach Jawy.

Sargon, Hannibal i Attyla, i Orville Wright, i Thomas Edison, i Edmond Hawksbill. I wreszcie dobrotliwy rząd, który uzna poglądy pewnych osób za zbyt niebezpieczne i postanowi odizolować tych ludzi w jedyny sposób gwarantujący stuprocentową skuteczność: zsyłając ich na gołą skałę u zarania czasu.

Rząd był zbyt cywilizowany, by skazywać ludzi na śmierć za działalność wywrotową, i zbyt tchórzliwy, by pozwolić im żyć na wolności. Kompromisem była żywa śmierć w Stacji Hawksbilla. Miliard lat stanowił nieprzebytą barierę nawet dla najbardziej nihilistycznych idei.