— A więc ta frakcja wciąż walczy — powiedział Enoch. — Wciąż jest możliwe, że ekspansja w głąb spiralnego ramienia zostanie przerwana.
— Tak. To właśnie mnie niepokoi. Bo oni są gotowi wykorzystać incydent z zaginionym ciałem jako argument emocjonalny przeciw rozwijaniu tutejszych połączeń. Przyłączają się do nich inne ugrupowania. Widzą większe szansę osiągnięcia swoich celów w zniszczeniu całego przedsięwzięcia.
— Zniszczeniu?
— Tak, zniszczeniu. Kiedy tylko incydent z ciałem stanie się głośny, podniosą krzyk, że planeta tak barbarzyńska jak Ziemia nie jest dobrą lokalizacją. Będą domagali się porzucenia stacji.
— Nie mogą tego zrobić!
— Mogą — rzekł Ulisses. — Powiedzą, że utrzymywanie stacji na planecie, na której plądrowane są groby, jest niegodne i niebezpieczne; na planecie, która nie da czcigodnym zmarłym spoczywać w pokoju. Jest to rodzaj bardzo emocjonalnego argumentowania, które znajdzie szeroki posłuch i poparcie w niektórych rejonach Galaktyki. Mieszkańcy Wegi robili, co mogli.
Usiłowali wyciszyć sprawę dla dobra przedsięwzięcia. Nigdy przedtem nie czynili niczego podobnego. To dumny lud i wrażliwy na obrazę czci — może nawet bardziej od innych — a jednak w imię wyższego dobra chcieli pogodzić się z obrazą. I pogodziliby się, gdyby sprawa nie wyszła na jaw. Nastąpił jakiś przeciek; z pewnością to zręczna robota szpiegowska. A nie mogą sobie pozwolić na utratę twarzy, gdy sprawa nabrała rozgłosu. Weganinowi, który ma tu przybyć dziś wieczór, powierzono misję wręczenia noty protestacyjnej.
— Mnie?
— Tobie i jednocześnie całej Ziemi.
— Ale Ziemia nie ma z tym nic wspólnego. Nawet nic o tym nie wie.
— Oczywiście, że nie wie. Dla Galaktyki Centralnej ty jesteś Ziemią. Tyją reprezentujesz.
Enoch potrząsnął głową. Było szaleństwem tak myśleć. Uznał jednak, że nie powinien być zaskoczony. Tego sposobu myślenia winien był się spodziewać. Zbyt wąsko spoglądał na różne sprawy. Wpojono mu ludzki sposób rozumowania, który tkwił w nim tak głęboko, że każdy niezgodny z tym rozumowaniem sposób myślenia musiał automatycznie wydawać się błędny.
Pomysł opuszczenia ziemskiej stacji był błędem. Nie miało to żadnego sensu. Porzucenie stacji nie zniszczy całości przedsięwzięcia. Choć z całą pewnością zniweczy nadzieję dla ludzkości, jaką Enoch żywił.
— Nawet jeśli będziecie zmuszeni opuścić Ziemię — powiedział — możecie udać się na Marsa i tam zbudować stację. Skoro stacja w tym układzie słonecznym musi istnieć, są jeszcze inne planety.
— Nic nie rozumiesz — odrzekł Ulisses. — Atak nie jest skierowany wyłącznie przeciwko tej stacji. Ona stanowi jedynie pretekst. Chodzi o zniweczenie całego przedsięwzięcia, odzyskanie czasu i środków na nie przeznaczonych do innych celów.
Jeżeli zmuszą nas do opuszczenia jednej stacji, stracimy wiarygodność. Zacznie się badanie wszystkich naszych dążeń i osądów.
— Zapewne nikt nie potrafi przewidzieć, która frakcja zwycięży, gdy przedsięwzięcie zostanie przekreślone — zauważył Enoch. — Kwestia spożytkowania czasu i energii stanie się przedmiotem otwartej dyskusji. Mówiłeś o licznych grupach interesu, które konsolidują się przeciwko nam. Załóżmy, że wygrają. Wtedy zaczną walczyć ze sobą.
Oczywiście, tak się stanie — przyznał Ulisses. — Ale w takim przypadku każda grupa będzie miała szansę osiągnąć to, o co jej chodzi, albo przynajmniej będzie mogła trwać w złudzeniu, że otworzyła się taka szansa. Natomiast w tej chwili nie mają żadnych szans. By którakolwiek grupa mogła zacząć żyć nadzieją, nasze przedsięwzięcie musi zostać pogrzebane. Pewna frakcja z odległego miejsca Galaktyki chce wyruszyć w słabo zaludnione okolice na obrzeżu. Wciąż wierzą w podanie, według którego pochodzą od przybyszów z innej galaktyki, którzy wylądowali na skraju, a potem wędrowali w głąb przez wiele galaktycznych lat. Wydaje im się, że jeśli zdołają dotrzeć do obrzeża, przemienia podanie w prawdę historyczną ku swej większej chwale. Inna znów frakcja pragnie wypuścić się do małego spiralnego ramienia z powodu tajemniczego przekazu, głoszącego, jakoby wiele eonów temu ich przodkowie odebrali niemożliwą do rozszyfrowania wiadomość, która ich zdaniem nadeszła właśnie z tamtego kierunku. Z czasem przekaz ten obrósł w legendę, a oni do dziś są przekonani, że w małym ramieniu galaktyki odnajdą rasę intelektualnych gigantów. I naturalnie zawsze są naciski, by głębiej zbadać jądro Galaktyki. Musisz zrozumieć, że myśmy dopiero zaczęli, że Galaktyka jest wciąż w dużym stopniu nie zbadana, że tysiące ras, które stworzyły Galaktykę Centralną, to pionierzy. A w rezultacie Centralna podlega rozmaitym naciskom.
— Mówisz tak, jakbyś tracił nadzieję na utrzymanie stacji na Ziemi — zauważył Enoch.
— Istotnie, niemal straciłem nadzieję — odparł Ulisses. — Ale jeśli chodzi o twoją osobę, będziesz mógł wybrać. Możesz pozostać i zwyczajnie żyć na Ziemi albo otrzymasz przydział do innej stacji. Galaktyka Centralna liczy, że zechcesz przystać do nas.
— Widzę, że nadchodzi czas decydującego wyboru.
— Obawiam się, że tak — rzekł Ulisses. — Przykro mi, Enochu, że przynoszę złe wieści.
Enoch siedział w bezruchu wstrząśnięty. Złe wieści! Gorzej niż złe. To koniec wszystkiego.
Czuł, jakby coś się zawaliło, nie tylko w jego świecie: upadła nadzieja dla Ziemian. Bez stacji Ziemia znów będzie tkwić w galaktycznym zaścianku; utraci nadzieję na pomoc, pozostanie nieznana i nieświadoma tego, co w Galaktyce jest i czeka. Samotny i nagi ludzki ród podąży dalej swoją drogą, niezdarnie i na oślep, w ciemną przyszłość.
20.
Mglisty był już niemłody. Otaczająca go złota poświata straciła świeżość. Łagodne światło, głębokie i pełne, nie oślepiało jak aura niedojrzałego wieku. Zachowywał niewzruszoną godność, a jaskrawy czub — ni to włosy, ni pióra — jaśniał bielą niczym blask świętości. Jego łagodna twarz miała miękkie rysy, ta sama łagodność i miękkość u człowieka zaznaczyłaby się siateczką zmarszczek.
— Przykro mi — zwrócił się do Enocha — że spotykamy się w takiej sytuacji. Mimo wszystko, bez względu na okoliczności, miło mi cię poznać. Słyszałem o tobie. Nieczęsto się zdarza, że istota z nowej planety zostaje zawiadowcą. Z tego też powodu, młoda istoto, jestem tobą zaintrygowany. Zastanawiałem się, jakim właściwie okażesz się stworzeniem.
— Nie musisz się go obawiać — powiedział Ulisses nieco ostrym tonem. — Ręczę za niego. Łączy nas od lat przyjaźń.
— Tak, zapomniałem — przyznał Mglisty. — To ty go znalazłeś. — Rozejrzał się po pomieszczeniu. — Jeszcze jeden — stwierdził. — Nie wiedziałem, że jest ich dwoje. Mówiono mi o jednym.
— To przyjaciółka Enocha — wyjaśnił Ulisses.
— W takim razie był kontakt. Kontakt z planetą.
— Nie, nie było kontaktu.
— W takim razie popełniono nieostrożność.
— Może. Ale wskutek okoliczności, w których wątpię, czy ty lub ja postąpilibyśmy inaczej.
Lucy wstała i ruszyła w stronę Mglistego cicho i powoli, jakby płynęła.
Mglisty zwrócił się do niej w ogólnym języku:
— Miło mi cię poznać. Bardzo mi miło.
— Ona nie mówi — powiedział Ulisses. — Ani nie słyszy. Nie może porozumiewać się.
— A kompensacja? — spytał Mglisty.