Выбрать главу

Enoch podniósł karabin i przesunął do przodu, gotów w każdej chwili podrzucić go do ramienia. Nie spuszczał z oka kropek, które przemieniły się w potworne, wydłużone kształty. Każdemu wyrastało z głowy coś w rodzaju długiego rapiera. „Jakby dziób” — pomyślał Enoch. Stworzenia musiały być ptakami, tylko większymi, bardziej wydłużonymi, przy tym drapieżniejszymi od jakichkolwiek ptaków na ziemi.

Brzęczenie przeszło w pisk o wznoszącym się tonie. Wtórowało mu wycie balonu.

Enoch, nieświadomy ruchu swoich rąk, oparł karabin na ramieniu i czekał na chwilę, aż pierwszy z nurkujących potworów znajdzie się w zasięgu strzału.

Spadały z nieba jak kamienie. Były większe, niż początkowo sądził — ogromne i liczne, niby chmura strzał wycelowanych wprost w niego.

Karabin z głuchym odgłosem uderzył go w ramię i jeden ze stworów zwinął się, tracąc strzelisty kształt, po czym zaczął spadać, zbaczając z kursu. Enoch załadował i znów wystrzelił. Drugi stwór zachwiał się w locie, a następnie runął w dół. Jeszcze raz załadował i nacisnął spust. Trzeci spadał ukośnie w stronę rzeki, bijąc bezradnie skrzydłami.

Reszta zaniechała lotu nurkującego. Zatoczyły ciasne koło i wzbiły się w niebo, młócąc zawzięcie ogromnymi niczym śmigi wiatraka skrzydłami.

Na wzgórze padł cień i gdzieś z wysoka opadła potężna kolumna, wbijając się w zbocze. Ziemia zadrżała, a woda ukryta wśród traw trysnęła wysoko w powietrze.

Wycie zagłuszało wszystko. Wielki balon zbliżał się, kołysząc na swoich nogach.

Enoch zobaczył pysk, jeśli coś tak groteskowego i tak obrzydliwego można było nazwać pyskiem. Potwór miał dziób, a pod nim otwór gębowy z przyssawką i z tuzin organów przypominających ślepia. Nogi wyglądały jak odwrócone V; ich krótsze odcinki schodziły się i w tym miejscu zawieszony był wielki balon — korpus stworzenia — z pyskiem pod spodem, dzięki czemu istota widziała całą strefę łowów, rozciągającą się poniżej.

Nagle potwór zgiął nogi, by schwytać zdobycz.

Enoch nie był świadom tego, że podniósł karabin, że ładował go i strzelał. Zdawało mu się, iż stoi obok i przygląda się strzelającej postaci, która nie była nim samym.

Wielkie strzępy mięsa odrywały się od czarnej powłoki balonu. Z dziur wypłynęła ciecz, która zamieniła się w mgłę i zaczęła opadać deszczem czarnych kropel.

Karabin wydał suchy, metaliczny trzask — zabrakło w nim naboi, lecz kolejny strzał nie był już konieczny. Wielkie nogi zginały się w drgawkach, a skurczonym cielskiem wstrząsały konwulsje w chmurze wydobywającej się ze stworzenia. Wycie ucichło i Enoch słyszał szum kropel spadających z chmury na niewysoką trawę wzgórza.

Smród przyprawiał o mdłości, a spadające krople były lepkie i oleiste. W górze wielka szczudłowata konstrukcja waliła się i miała zaraz runąć na ziemię.

Potem świat zgasł i już go nie było.

Enoch stał w owalnej sali, w słabym świetle żarówek. W powietrzu unosił się silny zapach prochu. Wokół jego stóp połyskiwały łuski wyrzucone przez karabin.

Znów znajdował się w podziemiu. Strzelanie do celu było zakończone.

29.

Enoch opuścił broń i powoli, ostrożnie zaczerpnął tchu. Zawsze tak było. Jak gdyby musiał rozluźniać się stopniowo, powracając do świata z nierzeczywistości.

Zdawał sobie sprawę, że to wszystko działo się na niby — naciskał przełącznik i uruchomiał coś, co za chwilę miało się wydarzyć; gdy dobiegało końca, powracała świadomość, iż to było tylko złudzenie.

Przypomniał sobie, jak w trakcie budowy stacji spytano go o ulubioną rozrywkę, o to, czy nie zbudować dla niego jakiegoś urządzenie służącego rekreacji. Odpowiedział, że chciałby mieć strzelnicę i nie oczekiwał niczego innego poza galerią metalowych kaczek albo kołem, na którym obracałyby się gliniane fajki.

Oczywiście to było zbyt proste dla zwariowanych konstruktorów i wesołej brygady budowniczych stacji.

Najpierw nie wiedzieli, o co mu chodzi. Musiał więc wyjaśniać, co to jest karabin, jak działa i do czego służy. Opowiedział im o polowaniu na wiewiórki w słoneczny jesienny poranek i płoszeniu zajęcy z kęp z nastaniem pierwszych śniegów, wyprawach na szopy w jesienną noc i zasadzaniu się na jelenia wzdłuż ścieżki do wodopoju. Postąpił jednak nieuczciwie nie wyjawił, do czego używał broni w ciągu czterech długich lat. Tak przyjemnie mu się z nimi gawędziło, że zdradził im swoje młodzieńcze marzenie: pragnął kiedyś pojechać na polowanie do Afryki — i nawet gdy o tym opowiadał, w pełni zdawał sobie sprawę z nierealności swych marzeń. Od tamtej pory polował na stworzenia tak egzotyczne, że przy nich cała Afryka wydawała się niczym. W dodatku stworzenia polowały na niego.

Nie miał pojęcia, co stanowiło pierwowzór dla tych stworów. Być może zaistniały jedynie w wyobraźni obcych instalujących taśmy ze scenami polowania. Nie zdarzyło się jeszcze — a tysiące razy bywał na strzelnicy — ani powtórzenie scenerii, ani powielenie którejś z szalejących bestii. Chociaż to musiało się gdzieś kończyć i wtedy całość powtarzana była jeszcze raz od początku.

„Zresztą co za różnica — pomyślał Enoch. — Jeżeli nawet taśmy pobiegną od początku, istnieje mała szansa, że przypomnę sobie jakiekolwiek znaczące szczegóły przygód, które przeżyłem wiele lat temu.”

Nie znał zasad ani technik zastosowanych przy budowie tej fantastycznej strzelnicy. Jak w wielu innych sprawach zaakceptował fakt bez prób zrozumienia go. A jednak może kiedyś odkryje wskazówkę, która z czasem zmieni ślepą akceptację w pełne rozumienie — nie tylko mechanizmu strzelnicy, lecz wielu innych rzeczy.

Często zastanawiał się, co obcy myślą o jego fascynacji strzelaniem i o pierwotnej sile, która każe człowiekowi zabijać — nie dla przyjemności, lecz z potrzeby odsunięcia niebezpieczeństwa (siłę zwalczać większą siłą, a chytrość brać podstępem). Usiłował odgadnąć, czy przez swoje strzeleckie zamiłowania nie wpłynął na ocenę ludzkiego charakteru przez kosmicznych przyjaciół. Czy obcy potrafili rozróżnić zabijanie innych form życia od zabijania przedstawicieli własnego gatunku? Czy istotnie występuje logicznie uzasadniona różnica między polowaniem dla sportu a strzelaniem na wojnie? Istotom z gwiazd podobne rozróżnienie nastręczyłoby pewnych trudności, gdyż w wielu przypadkach ścigane zwierzę swym wyglądem i cechami bardziej przypominało polującego człowieka niż wielu nie-Ziemian.

Czy wojna była kwestią instynktu i zwykły człowiek odpowiadał za nią w równym stopniu co politycy i tak zwani mężowie stanu? Wydawało się to niemożliwe, a jednak w każdym człowieku głęboko tkwił instynkt walki, agresywny pęd, dziwna potrzeba rywalizacji — co zawsze prowadziło do rozmaitych konfliktów, jeśli nie powstrzymało się tego w porę.

Włożył karabin pod pachę i podszedł do tablicy rozdzielczej. Z otworu u dołu wystawał kawałek taśmy. Wysunął go i odcyfrował symbole. Wyniki nie były rewelacyjne. Nie poszło mu najlepiej. Za pierwszym strzałem spudłował; nie trafił wilka z głową starca i teraz gdzieś w nierzeczywistości bestia wraz z kompanem charkotliwie rozprawiała się ze sponiewieraną masą krwistych strzępów i połamanych kości, które niegdyś były Enochem Wallace’em.

30.

Wracał korytarzem pełnym podarunków upchanych tak, jak w zwykłych ludzkich domostwach gromadzi się rupiecie na strychu.

Odcinek taśmy nie dawał mu spokoju — mały skrawek stwierdzający, że choć później trafiał raz po raz, pierwszy strzał na wzgórzu okazał się niecelny. Rzadko pudłował. Został wyszkolony do takiego strzelania, gdzie nie wiadomo było, co za moment nastąpi i trzeba było kierować się zasadą „zabij albo zginiesz”, którą dobrze poznał podczas niezliczonych wypadów w strefę rażenia. Pocieszał się, że może nie przykładał się ostatnio jak należy. Właściwie nie miał powodu starać się, gdyż strzelanie stanowiło jedynie rozrywkę, a codzienne spacery z bronią odbywał wyłącznie z przyzwyczajenia. Nosił karabin, tak jak inni ludzie nosili laskę lub parasol. Kiedy na początku wychodził na spacer, inny to był karabin i inne czasy. Wtedy nikogo nie dziwiła broń na spacerze. Ale teraz było inaczej; uśmiechając się w myślach, wyobraził sobie, jaką sensację musiał wzbudzać, nosząc karabin.