Na końcu korytarza widać było czarny kufer pod dolną półką; choć stał przysunięty do ściany, wystawał na dobre pół metra.
Enoch minął go wolnym krokiem i nagle się obejrzał. Uświadomił sobie, że przecież ten kufer należał do Mglistego. Spadek po istocie z gwiazd, której wykradzione ciało dziś wieczorem miało spocząć znów w swoim grobie.
Podszedł do półek i oparł karabin o ścianę. Pochylając się, wyciągnął kufer.
Przeglądał już poprzednio zawartość, zanim umieścił kufer w podziemiu, ale wtedy nie interesowało go to. Teraz nagle obudziła się w nim ciekawość.
Ostrożnie uniósł wieko i odchylił je do tyłu, aż oparło się o półki. Przykucnął nad otwartym kufrem i na początek, nie dotykając niczego, dokonał przeglądu górnej warstwy jego zawartości.
W kufrze znajdował się połyskujący płaszcz, starannie złożony — chyba rodzaj uroczystej szaty, ale tego Enoch nie był całkiem pewien. Na wierzchu leżała maleńka buteleczka, migocząca refleksami światła, jak gdyby ktoś wydrążył wielki brylant i zrobił z niego flakonik. Obok płaszcza spoczywało grono ciemnofioletowych, matowych kulek; do złudzenia przypominały zapas piłek tenisowych sklejonych w kształt kuli. Ale było to tylko złudzenie; Enoch przypomniał sobie, że za pierwszym razem, zachwycony kulami, uniósł je i zobaczył, że nie są wcale sklejone, lecz swobodnie poruszają się, nie wychodząc jednak poza obręb kuli. Żadna kulka nie dała się oderwać, choćby ją ciągnąć z całych sił. Przemieszczała się swobodnie wśród innych jakby płynąc. Można było poruszyć każdą kulkę lub wszystkie naraz, a całe grono i tak nie zmieniłoby kształtu. Enoch podejrzewał, że to jakiś kalkulator, potem jednak porzucił tę myśl — kule były identyczne i w żaden sposób nie można ich było odróżnić. W każdym razie ludzkim okiem. Czy Mglisty potrafił je rozróżnić? A jeśli to był kalkulator, to jakiego rodzaju? Matematyczny? Moralny? Filozoficzny? Ale czy ktoś słyszał o kalkulatorze do celów moralności czy filozofii? Albo raczej: kto z ludzi w ogóle o czymś takim słyszał? To musiało być najprawdopodobniej coś zupełnie innego. Może jakaś gra — jakiś pasjans dla samotnych?
Z czasem człowiek mógłby to rozgryźć. Ale teraz Enochowi brakowało czasu i powodów, by rozmyślać nie wiadomo ile nad jednym jedynym przedmiotem, podczas gdy obok znajdowały się setki równie fantastycznych i niezrozumiałych. Kiedy łamałby sobie głowę nad jedną rzeczą, w głębi ducha zawsze podejrzewałby, że poświęca czas czemuś najmniej ważnemu w całym zbiorze.
Był już zmęczony nadmierną ilością okazów.
Sięgnął po migotliwą buteleczkę, leżącą na płaszczu. Gdy ją podniósł, dostrzegł napis wyryty w szkle (diamencie?). Powoli odczytał pismo. Kiedyś, dawno temu, umiał czytać w języku Mglistych; może niezbyt płynnie, ale dawał sobie radę. Lecz już od kilku lat nie używał tego języka i bardzo dużo zapomniał. Powoli brnął od jednego symbolu do drugiego. W wolnym przekładzie napis na buteleczce brzmiał: „Zażywać przy pierwszych objawach”.
Fiolka z lekarstwem! Zażywać przy pierwszych objawach. Objawy pewnie wystąpiły tak gwałtownie i w takim nasileniu, że właściciel fiolki nie był w stanie po nią sięgnąć i zmarł.
Niemal z namaszczeniem Enoch odłożył buteleczkę tam, gdzie leżała — na złożony płaszcz — wpasowując z powrotem w nieuchwytny kontekst przypisanego jej miejsca.
„Tak różni od nas pod wieloma względami — pomyślał — i w tak wielu drobnych sprawach zdumiewająco do nas podobni. Przecież buteleczka z napisem jest odpowiednikiem fiolek, jakie można kupić w każdej aptece, opatrzonych informacjami o sposobie użycia.”
Obok grona kul spoczywało pudełko. Podniósł je. Pudełko zrobione było z drewna; zamykało się na dość prosty zatrzask. Otworzył wieczko i zobaczył znajdujący się w środku połyskujący metalicznie materiał, którego Mgliści używali zamiast papieru.
Ostrożnie uniósł pierwszą stronicę i spostrzegł, że nie jest ona pojedynczą kartką, lecz stanowi początek całości złożonej w harmonijkę. Pod spodem leżały inne tego typu przedmioty, najwyraźniej z tego samego materiału.
Coś było napisane, zatarte i ledwo widoczne. Enoch pochylił się.
Do mojego… przyjaciela (właściwie nie było tam słowa „przyjaciel”, lecz raczej „brat krwi” lub „kolega”, a poprzedzające to słowo przymiotniki miały dla Enocha zupełnie niejasny sens).
Pismo było trudne do odczytania. Częściowo przypominało znormalizowany język pisany, lecz najwyraźniej nosiło cechy osobowości piszącego, z zawijasami i ozdobnikami. Enoch wolno przedzierał się przez fragmenty tekstu, wiele opuszczając, jednak sens większości słów udało mu się uchwycić.
Autor odwiedził jakąś planetę lub może po prostu inne miejsce na swojej planecie (Enoch nie mógł odczytać nazwy tego miejsca). Podczas podróży pełnił jakąś funkcję (niezupełnie jasno określoną), która miała związek z jego nadchodzącą śmiercią.
Enoch w zdumieniu przeczytał to zdanie jeszcze raz. Reszta była dość niejasna, ale akurat ta część zaskakiwała klarownością. Moja śmierć nadchodń — pisał autor i nie istniała możliwość pomyłki w tłumaczeniu. Wszystkie trzy słowa były jednoznaczne. Upraszał swego dobrego przyjaciela (?), by ten postępował podobnie. Stwierdzał, że to pociecha i że trzeba ustąpić z drogi. Żadnych bliższych wyjaśnień. Jedynie spokojne stwierdzenie, że uczynił coś, co musiało być jego zdaniem załatwione przed śmiercią. Jak gdyby wiedział, że śmierć jest już blisko i nie tylko porzucił obawy, lecz niemal zachowywał spokój ducha.
Następny fragment (w tekście nie było akapitów) opowiadał o kimś, kogo autor spotkał, oraz o treści rozmowy na temat zupełnie niezrozumiały dla Enocha — Enoch zagubił się w nie znanej mu terminologii.
A potem: Jestem głęboko poruszony miernotą (niekompetencją? nieudolnością? słabością?) ostatniego strażnika… (tu widniał tajemniczy symbol, który można było przetłumaczyć jako „Talizman”). Ponieważ… (tu słowo, które w kontekście mogło znaczyć: „przez długi czas”) od śmierci ostatniego strażnika źle obchodzono się z Talizmanem. Tak było ponad wszelką wątpliwość… (znów termin oznaczający długi czas) odkądprawdziwego… (wrażliwego?) powołano do spełnienia misji Wypróbowano wielu, lecz żaden się nie nadawał, więc Galaktyka straciła swój bliski związek z podstawą porządku życia. My tutaj w… (świątyni? sanktuarium?) żywimy poważne obawy, iż wobec braku odpowiedniego łącznika pomiędzy ludźmi i… (tu kilka nieczytelnych słów) Galaktykę ogarnie chaos (i jeszcze jedna linijka, której Enoch nie zdołał odczytać).
Następne zdanie dotyczyło nowego tematu: realizacji planów jakiegoś festiwalu kulturalnego, którego zasady były dla Enocha co najmniej mgliste.
Powoli złożył list i umieścił go z powrotem w pudełku. Czuł się trochę nieswojo, jak gdyby wścibiał nos w cudzą przyjaźń. „My tutaj w świątyni…” — pisał autor listu. Być może był jednym z Mglistych mistyków i zwracał się do swego starego przyjaciela filozofa. Całkiem możliwe, że ten sam mistyk był też autorem pozostałych listów, które tak wiele znaczyły dla starego Mglistego, że brał je ze sobą w podróż.