Выбрать главу

Zwierzaka przed rokiem czy dwoma laty temu przywiozła Enochowi istota z okolic gwiazdozbioru Strzelca. Przybysz wzbudził w Enochu zainteresowanie. Był prawdopodobnie wędrującą rośliną, choć na taką nie wyglądał — wyglądał raczej jak tyczkowata roślina, pozbawiona wody i żyznej gleby. Miał odrośl kółek przypominających tandetne bransoletki, dźwięczących przy każdym ruchu niby tysiąc srebrnych dzwonków.

Enoch próbował spytać gościa, czym był prezent, który od niego otrzymał, lecz wtedy wędrująca roślina, zamiast odpowiedzieć, potrząsnęła kółkami i napełniła stację dzwonieniem. Położył więc prezent na biurku.

Parę godzin później, gdy istota dawno już udała się w dalszą drogę, zauważył, że Zwierzak przesunął się na drugi koniec biurka. Uznał, iż musiał się pomylić — przecież przedmioty same się nie poruszają.

Zdecydował zabrać Zwierzaka, gdy będzie opuszczał stację, a także piramidę Lucy i sześcian, który pokazywał krajobrazy innych światów, kiedy zajrzało się do środka. I wiele, wiele innych rzeczy.

Stał ze Zwierzakiem w ręku i wtedy po raz pierwszy zastanowił się, dlaczego właściwie się pakuje. Zachowywał się tak, jak gdyby zdecydował się opuścić stację, jakby wybrał Ziemię, a odrzucił Galaktykę. Ale kiedy i jak podjął taką decyzję? Decyzja powinna być rozważna i przemyślana, a on przecież niczego nie rozważył ani niczego nie przemyślał. Nie kładł na szalę żadnych za i przeciw. Decyzja przyszła nie wiadomo jak i skąd; wydawała się niemożliwa do podjęcia, a została powzięta tak łatwo.

Zapewne nieświadomie przyswoił sobie tak niesamowitą mieszaninę obcych idei i zasad, iż nie zdając sobie z tego sprawy, opanował nowy sposób myślenia — najwyraźniej podświadomy — z którego dotąd nie korzystał, bo nie miał takiej potrzeby.

W przybudówce zostało jedno albo dwa pudła. Postanowił pójść po nie i skończyć pakować to, co miał jeszcze zabrać, a następnie zejść do podziemi i wynieść przedmioty, których przeznaczenie było mu znane. Spojrzał w okno i zdał sobie sprawę, że musi się pospieszyć, bo zaraz zajdzie słońce. Zbliżała się noc.

Przypomniał sobie, że nie jadł lunchu. Nie było jednak teraz czasu na posiłek. Mógł zjeść coś później.

Odwrócił się, by położyć Zwierzaka na stoliku, i wtedy usłyszał słaby dźwięk. Zastygł w bezruchu.

Bez wątpienia cichy chichot wydawał włączony materializator. Nie mógł się mylić, słyszał ten dźwięk zbyt często.

To z pewnością musiał być materiał izator dla osobistości, gdyż nikt nie używał drugiego materializatora bez uprzedniego powiadomienia.

„Ulisses — pomyślał Enoch. — Wraca Ulisses. Albo może kto inny z Galaktyki Centralnej. Bo przecież Ulisses zawiadomiłby o tym, że przybywa.”

Zrobił krok do przodu, tak że widział kąt, w którym stał materializator. Z kręgu wyszła ciemna, nieduża postać.

— Ulisses! — zawołał Enoch, lecz w tym samym momencie zorientował się, że to nie Ulisses.

Przez chwilę miał wrażenie, iż dostrzegł cylinder, frak i biały krawat — beztroski strój; to było jednak tylko złudzenie. Stał przed nim szczur na dwóch nogach, którego ciało porastała przylizana ciemna sierść aż po ostro zakończony gryzoniowaty pysk. Enoch pochwycił spojrzeniem czerwony błysk oczu istoty, gdy ta obracała głowę w jego stronę. Przybysz odwrócił się i zaczął wyciągać futerał, w którym spoczywał połyskujący metalicznie nawet w półmroku przedmiot.

Wszystko to było bardzo podejrzane. Istota nie pozdrowiła Enocha ani nie podeszła do niego; zamiast tego błysnęła spojrzeniem i odwróciła się.

Z futerału wystawał metalowy przedmiot — na pewno karabin lub podobny rodzaj broni.

„Czy w ten sposób zamyka się stację? — przemknęło przez myśl Enochowi. — Jeden szybki strzał i zawiadowca pada martwy na ziemię. Strzela ktoś inny niż Ulisses, któremu nie można ufać, że zabije starego przyjaciela.”

Karabin leżał na biurku, lecz nie było chwili do stracenia.

Szczurowata istota stała odwrócona tyłem. Uniosła błyszczącą broń.

W mózgu Enocha zadźwięczał alarm. Enoch wrzasnął i zamachnąwszy się cisnął Zwierzakiem w przybysza — przeraźliwy krzyk dobył się z jego płuc mimowolnie.

Uświadomił sobie, że istota wcale nie zamierza zabić zawiadowcy; chciała uszkodzić stację. Jedyną rzeczą w kącie pomieszczenia, mogącą stanowić dla niej cel, były urządzenia kontrolne — system nerwowy stacji, sterujący jej działaniem. Gdyby te urządzenia zostały uszkodzone, stacja przestałaby istnieć. By ją ponownie uruchomić, potrzeba byłoby zespołu specjalistów, wysłanych z najbliższej stacji; taka podróż trwałaby wiele lat.

Wrzask Enocha spowodował, że istota aż podskoczyła i przysiadła. Koziołkujący w locie Zwierzak trafił ją w brzuch i rzucił na ścianę.

Enoch skoczył do przodu z wyciągniętymi rękami, gotów do walki wręcz. Szczur wypuścił broń, która zawirowała na podłodze. Enoch dopadł obcego i w tym samym momencie poczuł jego niesamowity odór — ohydny, mdlący smród. Chwycił szczura w kleszcze ramion i z wielką siłą wyrwał go z kąta — spodziewał się większego ciężaru. Zamachnął się i rzucił przybysza, aż tamten ślizgiem przeleciał po podłodze i wpadł z hukiem na fotel. Jak stalowa sprężyna istota wstała i skoczyła po broń. Enoch dopadł obcego dwoma susami, złapał za kark, podniósł i zaczął nim dziko potrząsać. Broń, którą tamten zdołał chwycić, znów wypadła mu z rąk, a futerał zawieszony przez ramię walił raz po raz jak w bęben w owłosioną pierś.

Smród był nie do zniesienia. Enoch wprost dusił się, potrząsając szczurowatym stworzeniem. Nagle odór spotężniał, zapiekł ogniem w gardle i odurzył. Enoch rozluźnił chwyt i zatoczył się; schylony, zaczął wymiotować. Podniósł ręce do twarzy, by osłonić się przed smrodem.

Jak przez mgłę zobaczył, że istota podnosi się, chwyta broń i pędzi w stronę drzwi. Nie słyszał, by wypowiedziała formułę, mimo to przejście otwarło się. Szczur przemknął przez nie i znikł. Przejście zamknęło się.

32.

Enoch chwiejnym krokiem podszedł do biurka i oparł się ciężko na nim. Smród znikł. Powoli wracała Enochowi jasność myślenia. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. To nie mogło zdarzyć się naprawdę. Przybysz odbył podróż materializatorem dla osobistości, a przecież wyłącznie wysłannicy Galaktyki Centralnej mieli prawo podróżować tą drogą. Enoch był pewien, że nikt z Centralnej nie zachowałby się tak jak szczurowata istota. Jednak szczur znał formułę otwierającą drzwi. Tylko Enoch i przedstawiciele Galaktyki Centralnej ją znali.

Sięgnął po karabin i zacisnął na nim dłoń.

„W porządku — pomyślał. — Nic złego się nie stało. Jedynie jakaś obca istota buszuje po Ziemi, co jest, oczywiście, absolutnie zabronione.” Ziemia jako planeta nie należąca do galaktycznej wspólnoty była zamknięta dla obcych.

Enoch wiedział, co należy zrobić. Musiał odszukać obcego i wyrzucić go z Ziemi.

Wypowiedział formułę i ruszył do przejścia. Po wyjściu skręcił za róg domu.

Intruz przebiegał przez pole i zbliżał się już do linii lasu.

Enoch pędził co tchu. Zanim jednak znalazł się w połowie pola, ścigany szczur dał nura w gęstwinę.

Las ogarniała ciemność. Ukośne promienie wysyłane przez zachodzące słońce wciąż oświetlały górne warstwy listowia, lecz podszycie zasnuwało się już mrokiem. Gdy Enoch wbiegł między drzewa, pochwycił spojrzeniem istotę, która skręciła w dół niewielkiego jaru i zaczęła wspinać się na zbocze po drugiej stronie w gąszczu paproci porastających pochyłość do połowy wysokości.