— Słyszałem o waszym systemie zapisu cyfrowego.
— Bardzo wyjątkowy. O wiele lepszy.
— Możesz mi o nim opowiedzieć?
— Znasz system zapisu używany z Polaris VII?
— Nie, nie znam.
— W takim razie nie ma sensu opowiadać ci o naszym. Musisz najpierw poznać ten na Polaris.
„Niestety — pomyślał Enoch. — Można się było tego spodziewad Galaktyka dysponuje tak ogromną wiedzą, Człowiek zaś mało wie, a jeszcze mniej rozumie. Są na Ziemi ludzie, którzy wiedzieliby, co z tym zrobić. Ludzie ci oddaliby wszystko, prócz życia, by móc poznać choć cząstkę wiedzy, którą zdobyłem, i zastosować ją w praktyce.
Daleko wśród gwiazd istnieje ogromna wiedza, jej część jest kontynuacją nauki Człowieka, część dotyczy zjawisk, których istnienia ludzkość jeszcze się nie domyśla, a stosuje się ją do celów, jakich ludzie nie są sobie w stanie nawet wyobrazić. I jeszcze długo nie zdołają, jeśli zostawi się ich samych sobie. Jeszcze sto lat. Ile nauczę się przez następne sto lat? — rozmyślał Enoch. — A za tysiąc?”
— Odpocznę teraz — powiedział przybysz z Thubana. — Miło się z tobą gawędzi.
12.
Enoch odwrócił się od pojemnika i podniósł klocek. Z klocka wyciekła jakaś ciecz i teraz błyszczała na podłodze.
Zaniósł klocek do okna, by mu się przyjrzeć. Drewno było czarne, ciężkie, w jednym rogu miało pozostałość kory. Odcięto je piłą i ociosano, aby mogło zmieścić się w pojemniku, gdzie odpoczywał teraz Thubańczyk.
Enoch przypomniał sobie artykuł w gazecie z poprzedniego dnia, a może sprzed dwóch dni, w którym jakiś naukowiec dowodził, że inteligencja w środowisku płynnym może rozwinąć się tylko do pewnego stopnia. Uczony mylił się. Mieszkańcy Thubana osiągnęli wysoki stopień inteligencji. Istniały też inne płynne światy, należące do galaktycznej wspólnoty. Ludzkość musi się wiele nauczyć, ale również wiele oduczyć, jeśli kiedykolwiek zamierza zgłębić tajniki kultury galaktycznej.
Na przykład nieprzekraczalna prędkość światła.
Gdyby rzeczywiście pokonywanie przestrzeni z większą prędkością niż prędkość światła było niemożliwe, nie istniałby system galaktycznej komunikacji. Nie wolno jednak ganić Człowieka za to, że uznał prędkość światła za nieprzekraczalną. Człowiek, czy ktokolwiek inny, może polegać wyłącznie na obserwacjach, które dostarczają danych do twierdzeń. Ponieważ ziemska nauka nie odkryła dotąd niczego, co poruszałoby się szybciej od światła, musiała więc konsekwentnie przyjąć założenie, że nic nie jest w stanie tej prędkości przekroczyć. Ale pozostaje to jedynie założeniem.
Układy impulsów przenosiły istoty od gwiazdy do gwiazdy błyskawicznie, bez względu na odległość. Enoch stał i rozmyślał nad tym. Przyznał wreszcie, że trudno w to uwierzyć.
Istota pływająca w zbiorniku przed chwilą znajdowała się w innym zbiorniku, na innej stacji; materializator odtworzył cały układ — nie tylko ciało, lecz swoistą siłę witalną, która pobudzała tę istotę do życia. Potem układ impulsów przemierzył w jednej chwili kosmos, po czym przejął go system odbiorczy stacji Enocha, gdzie według wzoru odtworzono ciało, umysł, pamięć i powołano do życia istotę, która tak naprawdę spoczywała martwa w miejscu odległym o wiele lat świetlnych. W zbiorniku nowe ciało, umysł, pamięć i życie natychmiast przybrały pożądany kształt — tworzyły nowe istnienie, takie samo jak poprzednie; została zachowana tożsamość i świadomość (bieg myśli prawie nieprzerwany) — ta sama istota, jakkolwiek na to patrzeć.
Układy impulsów podlegały pewnym ograniczeniom, lecz nie miało to nic wspólnego z prędkością — przemierzały całą Galaktykę z nieznacznym opóźnieniem. Jednak w pewnych warunkach układ impulsów załamywał się, dlatego musiała istnieć taka duża ilość stacji. Tysiące stacji. Chmury pyłu, gazów, a także rejony silnie jonizujące zniekształcały układ. W tych sektorach Galaktyki, gdzie występowały takie warunki, odcinki pomiędzy stacjami zostały poważnie skrócone dla zachowania wierności odtwarzanego wzorca. Niektóre rejony trzeba było omijać ze względu na dużą koncentrację gazu i pyłu.
Enoch zastanawiał się, ile martwych ciał istoty z pojemnika zostało w innych stacjach na trasie podróży. To ciało za kilka godzin też miało spocząć martwe na dnie zbiornika, gdy układ istoty zostanie przesłany dalej na fali impulsów. Droga usłana trupami porzuconymi wśród gwiazd; niszczyło się je w kwasie, a następnie przelewało do zbiorników, podczas gdy osobnik podążał wciąż do celu swej podróży.
A cele podróży? Było wiele różnych powodów, dla których rozmaite istoty przemieszczały się od stacji do stacji, po całej Galaktyce. Zdarzyło się, że w trakcie pogawędki z podróżnikiem Enoch poznawał przyczynę i cel jego podróży, ale większość istot nie zdradzała swoich zamiarów, a on nie miał prawa pytać. Był przecież tylko zawiadowcą. Gospodarzem. Ale nie zawsze. Wielu podróżników radziło sobie bez gospodarza. W każdym razie, Enoch nadzorował działanie stacji, obsługiwał urządzenia, przygotowywał wszystko do przybycia podróżnych i wyprawiał ich w dalszą drogę, gdy nadchodził czas. Spełniał swoje nieliczne obowiązki, a kiedy było trzeba, okazywał gościnność.
Spojrzał na klocek i wyobraził sobie, jak bardzo Winslowe się nim ucieszy. Rzadko trafiał się kawałek drewna tak czarny i o tak dobrej fakturze.
Co pomyślałby Winslowe, gdyby wiedział, że jego rzeźby są z drzewa, które rosło na nieznanej planecie, oddalonej o wiele lat świetlnych? Enoch zdawał sobie sprawę, że Winslowe musiał czasem zastanawiać się, skąd pochodziło drewno i w jaki sposób zdobył je jego przyjaciel. Nigdy jednak o to nie spytał. Z pewnością Winslowe zauważył, iż było coś dziwnego w człowieku, który przychodził codziennie do skrzynki, by się z nim spotkać. O to również nie spytał.
„To jest właśnie przyjaźń” — pomyślał Enoch.
Drewno, które trzymał w rękach, było również dowodem przyjaźni okazanej przez gwiazdy skromnemu zawiadowcy odległej stacji, zagubionej wśród głuszy jednego z ramion Galaktyki, z dala od centrum.
Najwyraźniej krążyła wieść, błądząc w czasie i przestrzeni, że pewien zawiadowca zbiera egzotyczne drewno; w taki sposób zbiór się powiększał. Dary pochodziły nie tylko od istot zaprzyjaźnionych, lecz także od nieznajomych — na przykład od gościa w pojemniku.
Enoch położył klocek na biurko i podszedł do lodówki. Wyjął kawałek dojrzałego sera, który parę dni temu przyniósł mu Winslowe, i małą paczuszkę owoców przywiezionych dzień wcześniej przez przybysza z Sirry X.
— Zbadane — oświadczył wówczas podróżnik. — Możesz jeść bez obawy. Nie zakłóci twojego metabolizmu. Próbowałeś kiedyś? Nie? Szkoda. Smakowite. Jak chcesz, następnym razem przywiozę więcej.
Z szafki obok lodówki Enoch wyjął mały, płaski bochenek chleba — część przydziału, który regularnie otrzymywał z Galaktyki Centralnej. Wypiek z ziarna nie znanego na Ziemi miał wyraźnie orzechowy smak z odrobiną jakiejś obcej przyprawy. Położył jedzenie na stole, który nazywał stołem kuchennym, mimo że nie było już kuchni. Postawił czajnik na kuchence i wrócił do biurka.
List wciąż leżał na biurku, włożył go więc do szuflady. Wybrał z czasopism New York Times i usiadł na ulubionym fotelu.
USTALONO TERMIN NOWEJ KONFERENCJI POKOJOWEJ — oznajmiał tytuł na pierwszej stronie.
Kryzys dojrzewał od kilku tygodni, najnowszy z długiej serii kryzysów, jakie od lat trzymały świat w napięciu.
„Najgorsze — pomyślał Enoch — że większość kryzysów jest sterowana: raz jedna, raz druga strona dąży do przewagi na szachownicy wielkiej polityki w próbie sił trwającej od zakończenia drugiej wojny światowej.”