— Pracuje pan dla kogoś, czy może śledził mnie pan ze zwykłej ciekawości?
— Niestety, to pierwsze. Nazywam się Claude Lewis. Właściwie nie mam powodu ukrywać — jestem agentem CIA.
— Nie jestem szpiegiem ani zdrajcą — powiedział Enoch.
— Nikt pana o to nie podejrzewa. Tylko pana obserwujemy.
— Wie pan o cmentarzu?
Lewis potaknął.
— Zabraliście coś z grobu.
— Tak. Z tego pod kamieniem z dziwnymi znakami.
— Gdzie to jest?
— Ma pan na myśli ciało? W Waszyngtonie.
— Nie wolno wam było tego robić — powiedział Enoch gniewnie. — Nawarzyliście piwa. Teraz musi pan ściągnąć ciało z powrotem. Jak najszybciej.
— Upłynie trochę czasu. Przewiozą je samolotem. Zajmie to około dwadziestu czterech godzin.
— Prędzej nie można?
— Może uda mi się trochę szybciej.
— Niech pan się postara. To bardzo ważne.
— Dobrze. Nie wiedziałem…
— Lewis.
— Tak?
— Niech pan nie gra ze mną. Żadnych sztuczek. Niech pan robi, co każę. Usiłujębyć opanowany, bo to jedyne wyjście. Ale jeden pana ruch… — Złapał Lewisa za koszulę. — Rozumiesz, Lewis?
Lewis stał w bezruchu. Nie próbował się uwolnić.
— Tak — powiedział. — Rozumiem.
— Dlaczego pan to zrobił, do cholery?!
— Taka moja robota.
— Robota, akurat. Śledziliście mnie, w porządku. Ale dlaczego splądrowaliście grób?
Puścił Lewisa.
— W tym grobie. Co to było? — spytał Lewis.
— To nie pański śmierdzący interes — odparł Enoch. — Ma pan sprowadzić ciało. Jest pan pewien, że się uda? Nic nie stoi na przeszkodzie?
Lewis potrząsnął głową.
— Absolutnie nic. Zadzwonię, jak tylko dotrę do telefonu.
Powiem im, że to rozkaz.
— To wszystko — rzekł Enoch. — Zwrócenie ciała będzie najważniejszą rzeczą, jaką pan w życiu dokona. Niech pan o tym nie zapomina. To dotyczy wszystkich na Ziemi. Pana, mnie — wszystkich. Jak się nie uda, odpowie mi pan za to.
— Tym karabinem?
— Może — powiedział Enoch. — Niech pan nie próbuje mnie zwodzić. Nie żartuję; jeśli będzie trzeba, nie zawaham się.
W tej sytuacji zabiję każdego, absolutnie każdego.
— Wallace, może mi pan powiedzieć, o co tu chodzi?
— Nie — odparł Enoch.
Podniósł latarnię.
— Idzie pan do domu?
Enoch kiwnął głową.
— Zdaje się, że nie przeszkadza panu, że pana obserwujemy.
— Nie — powiedział Enoch. — Przeszkadza mi tylko, że się wtrącacie. Oddajcie ciało i możecie mnie dalej śledzić, jeśli chcecie. Tylko nie naciskajcie. Nie pakujcie się w nie swoje sprawy. Trzymajcie łapy przy sobie.
— Ale przecież… dobry Boże, człowieku, tu się coś dzieje.
Może mi pan chyba coś powiedzieć…
Enoch zawahał się.
— Tylko ogólnie. O co chodzi? — naciskał Lewis. — Żadnych szczegółów, po prostu…
— Niech pan sprowadzi ciało — powiedział Enoch powoli. — Może jeszcze porozmawiamy.
— Zwrócę je — przyrzekł Lewis.
— Jeżeli nie — zagroził Enoch — to tak, jakby pan już nie żył.
Odwrócił się i przez ogród podążył w górę zbocza.
Lewis stał długo na podwórzu i patrzył jak latarnia, kołysząc się, niknie w oddali.
22.
Ulisses był już sam w stacji, gdy wrócił Enoch. Przybysza z Thubana wysłał w dalszą drogę, a Mglistego z powrotem na Wegę. Nastawił czajnik i leżał teraz bezczynnie wyciągnięty na sofie.
Enoch zawiesił karabin i zdmuchnął płomień latarni. Zdjął kurtkę, rzucił ją na biurko. Usiadł w fotelu naprzeciw sofy.
— Oddadzą ciało — powiedział. — Najpóźniej jutro o tej porze.
— Szczerze pragnę, by to pomogło — wyznał Ulisses. — Ale raczej wątpię.
— Może nie powinienem był nic robić.
— Okazałeś dobrą wolę. W ogólnym rozrachunku to może zaważyć.
— Mglisty mógł mi powiedzieć, gdzie jest ciało. Skoro wiedział o jego zniknięciu, musiał też znać miejsce, gdzie je ukryto.
— Podejrzewam, że zna to miejsce — odpowiedział Ulisses — ale, widzisz, on nie mógł ci powiedzieć. Przybył złożyć protest.
Reszta należała do ciebie. Musiał zachować godność; nie mógł sugerować ci, co powinieneś uczynić. Musi zapisać się jako strona poszkodowana.
— Czasem oszaleć można od tego wszystkiego — westchnął Enoch. — Mimo pouczeń ze strony Galaktyki Centralnej zawsze pojawiają się jakieś niespodzianki, jakieś pułapki.
Może nadejdzie taki dzień — powiedział Ulisses — kiedy będzie inaczej. Patrzę w przyszłość i widzę, że za kilka tysiącleci cała Galaktyka stworzy jedną kulturę, jedną wielką płaszczyznę porozumienia. Oczywiście, różnice lokalne i rasowe nadal będą istnieć — i tak być powinno. Nad tym wszystkim jednak zapanuje tolerancja, dzięki której aż będzie się prosiło nazywać to braterstwem.
— Mówisz prawie jak człowiek — rzekł Enoch. — Oto nadzieja, którą żywiło wiele naszych umysłów.
— Być może — powiedział Ulisses. — Wiesz, Ziemia wywarła na mnie trwały wpływ. Nie można spędzić tak długiego czasu na planecie i nie poddać się choć w małym stopniu wpływowi jej kultury. A tak przy okazji: zrobiłeś bardzo dobre wrażenie na gościu z Wegi.
— Nie zauważyłem — powiedział Enoch. — Zachowywał się uprzejmie i odpowiednio, oczywiście, ale nic poza tym.
— Inskrypcja na kamieniu. Był nią wielce poruszony.
— Nie wyryłem napisu po to, by robić na kimś wrażenie. Wyraziłem w ten sposób swe uczucia. Lubię Mglistych. Chciałem im zadośćuczynić.
— Gdyby nie nacisk galaktycznych frakcji — rzekł Ulisses — jestem przekonany, że Weganie chętnie puściliby incydent w niepamięć. Nie masz pojęcia, jak wielkie to ustępstwo z ich strony. Być może nawet teraz opowiedzą się po naszej stronie, gdy dojdzie do ostatecznej rozgrywki.
— Myślisz, że mogą uratować stację?
Ulisses zaprzeczył ruchem głowy.
— Wątpię, czy ktokolwiek zdoła tego dokonać, ale nasza pozycja w Galaktyce Centralnej będzie lepsza, jeśli opowiedzą się za nami.
Czajnik zaczął sygnalizować, że woda na kawę jest już gotowa, i Enoch poszedł go odstawić. Ulisses przesunął kilka świecidełek na stoliku, by zrobić miejsce na dwie filiżanki. Enoch napełnił je, a czajnik postawił na podłodze.
Ulisses podniósł filiżankę, potrzymał chwilę, po czym odstawił ją na stolik.
— Nie jest najlepiej — powiedział. — Już nie jest tak jak dawniej. Galaktyka Centralna jest zaniepokojona. Wszystkie te kłótnie i zatargi między różnymi rasami, sprzeczki i przepychanki. — Spojrzał na Enocha. — Myślałeś pewnie, że wszystko jest cacy?
— Nie — rzekł Enoch. — Wiedziałem o różnicach zdań i zdawałem sobie sprawę z kłopotów. Ale myślałem, że to coś w wielkim stylu, wiesz, honor i dobre maniery.
— Tak właściwie kiedyś wszystko wyglądało. Zawsze opinie różniły się, ale ich źródłem były zasady i etyka, nie zaś prywatne interesy. Oczywiście, wiesz, co to jest siła duchowa, wszechogarniająca siła duchowa?
Enoch przytaknął.
— Trochę o tym czytałem. Nie wszystko pojąłem, ale wydaje mi się to godne uwagi. Wiem, że można nawiązać kontakt z tą siłą.
— Dzięki Talizmanowi — powiedział Ulisses.
— Właśnie. To rodzaj urządzenia, prawda?
— Można to tak nazwać — zgodził się Ulisses — choć słowo „urządzenie” jest trochę niezręczne. To nie tylko konstrukcja mechaniczna. Istnieje jeden jedyny egzemplarz. Zrobiony został przez mistyka żyjącego dziesięć tysięcy twoich lat temu.