— Załatwione. Będzie czekała. Z ludźmi, którzy pomogą ją panu załadować.
— Może zechcę porozmawiać z jakimś autorytetem. Wysokim autorytetem. Prezydent. Sekretarz stanu. Może sekretarz ONZ-tu. Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić. Chodzi mi nie tylko o umożliwienie rozmowy, lecz także o jakąś gwarancję, że wysłuchają tego, co będę chciał im powiedzieć.
— Postaram się o przenośny sprzęt krótkofalowy — powiedział Lewis. — Będzie czekał w pogotowiu.
— I o kogoś, kto mnie wysłucha?
— Tak jest. Kogo tylko pan zechce.
— Jeszcze jedno…
— Tak?
— Może nie będę potrzebował niczego. Ani ciężarówki, ani całej reszty. Może przyjdzie mi zostawić wszystko po staremu.
Jeżeli tak się stanie, czy pan i inni w to zamieszani będziecie potrafili zapomnieć, że o cokolwiek prosiłem?
— Myślę, że tak — odrzekł Lewis. — Ale dalej będę prowadził obserwację.
— To mi nawet na rękę — wyznał Enoch. — Kiedyś mogę potrzebować pomocy. Ale już żadnych ingerencji.
— Czy nic więcej nie możemy dla pana zrobić?
Enoch potrząsnął głową.
— Dalej muszę radzić sobie sam.
Zorientował się, że powiedział chyba już zbyt wiele. W końcu, czy mógł ufać temu człowiekowi? Dlaczego miałby ufać komukolwiek?
Jeśli jednak zdecyduje się porzucić Galaktykę Centralną i powierzyć Ziemi swój los, będzie prawdopodobnie potrzebować pomocy. Ci z Galaktyki mogliby mieć jakieś zastrzeżenia co do jego zapisków i nieziemskich pamiątek. Jeśli postanowi zatrzymać je, pewnie będzie zmuszony działać w pośpiechu.
Czy naprawdę chciał porzucić Galaktykę Centralną? Byłby zdolny wyrzec się jej? Czy odrzuciłby stanowisko zawiadowcy innej stacji na innej planecie? Gdy przyjdzie czas decyzji, czy zdobędzie się na zerwanie więzi z innymi światami, z tajemnicami gwiazd?
Uczynił już pierwszy krok. Tutaj w ciągu ostatnich kilku minut bez głębszego zastanowienia — jakby już podjął decyzję — omówił warunki swojego zwrotu w stronę Ziemi.
Stał rozmyślając, zaskoczony własnym postępowaniem.
— Ktoś będzie tu czekał — powiedział Lewis. — Tu, przy tym strumieniu. Ja albo człowiek, z którym będę w kontakcie.
Enoch kiwnął głową w zamyśleniu.
— Codziennie w czasie pańskich porannych spacerów ktoś będzie spotykał się z panem — ciągnął Lewis. — Albo może pan przyjść tu do nas, kiedy tylko pan zechce.
„Ale konspiracja — pomyślał Enoch. — Jakby zgraja dzieciaków bawiła się w złodziei i policjantów.”
— Muszę już iść — powiedział. — Zaraz przyjedzie poczta.
Wins nie będzie wiedział, co się ze mną stało.
Ruszył w stronę szczytu.
— Do zobaczenia — rzucił Lewis.
— Do zobaczenia — odparł Enoch.
Zaskoczony, poczuł, że napełnia go otucha; jak gdyby nagle wszystko obróciło się na lepsze, dawno spisane na straty — odnalazło się.
26.
Enoch spotkał listonosza w połowie drogi do stacji. Stary grat pędził podskakując na porośniętych trawą wybojach, roztrącając wybujałe gałęzie krzewów.
Ujrzawszy Enocha, Wins zaczął hamować, wreszcie stanął i czekał w samochodzie.
— Robisz objazd czy zmieniłeś trasę? — spytał Enoch zbliżając się.
— Nie czekałeś przy skrzynce, a musiałem się z tobą zobaczyć.
— Jakaś ważna przesyłka?
— Nie, nie chodzi o pocztę. Chodzi o starego Hanka Fishera.
Jest teraz w Millville, zamawia kolejkę za kolejką w knajpie „U Eddiego” i gardłuje na lewo i prawo.
— Stawianie wszystkim nie leży w naturze Hanka.
— Rozpowiada wszem i wobec, jak to chciałeś uprowadzić Lucy.
— Nie uprowadziłem jej — powiedział Enoch. — Hank rzucił się na nią z batem, więc ukryłem ją do czasu, aż mu przeszło.
— Nie powinieneś był tego robić, Enochu.
— Być może. Ale Hank był gotów zbić ją na kwaśne jabłko.
Dostało się jej zresztą raz czy dwa.
— Hank chce ci narobić kłopotu.
— Groził, że to zrobi.
— Mówi, że najpierw porwałeś dziewczynę, potem strach cię obleciał, więc ją odprowadziłeś. Opowiada, jak to ukryłeś ją w domu, a on chciał się tam dostać i nie mógł. Mówi, że jakiś dziwny ten twój dom. Ponoć siekiera mu pękła od uderzenia w okno.
— Nic w tym dziwnego. Hank po prostu ma bujną wyobraźnię.
— Dobrze, ale to nie wszystko. Żaden z nich w biały dzień i przy zdrowych zmysłach nie zacznie rozróby. Ale w nocy po pijanemu stracą resztki rozsądku. Jest kilku takich, którzy mogą się wybrać do ciebie.
— Hank pewnie im mówił, że siedzi we mnie czart.
— Żeby tylko to — westchnął Wins. — Chwilę słuchałem, nim ruszyłem w drogę. — Sięgnął do torby i wygrzebał plik gazet; wręczył je Enochowi. — Enochu, muszę ci coś powiedzieć. Może o tym nie wiesz. Łatwo jest nastawić ludzi przeciw tobie — bo tak żyjesz i w ogóle. Jesteś dziwny. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że coś jest z tobą nie w porządku — znam cię przecież i wiem — ale ludzie, którzy cię nie znają, łatwo uwierzą we wszystko. Nie ruszali cię dotychczas, bo nie dawałeś im żadnego powodu. Ale gdy Hank podburzy ich swoim gadaniem…
Nie dokończył.
— Masz na myśli pospolite ruszenie — dopowiedział Enoch.
Wins skinął głową w milczeniu.
— Dziękuję — rzekł Enoch. — Jestem ci wdzięczny za ostrzeżenie.
— Czy to prawda, że do twojego domu nie można się dostać?
— spytał listonosz.
— Właściwie tak. Nie włamią się do domu ani go nie spalą.
Nie mogą nic zrobić.
— W takim razie na twoim miejscu nie ruszałbym się z domu dziś wieczór. Siedziałbym w środku i nie wystawiał nosa.
— Chyba tak zrobię. Zdaje się, że to niezły pomysł.
— To tyle — powiedział Wins. — Chyba nic więcej nie mam.
Pomyślałem sobie: lepiej, żebyś wiedział. Chyba będę musiał przebić się do drogi na wstecznym. Nie ma jak wykręcić.
— Jedź pod dom. Tam zawrócisz.
— Droga niedaleko — odrzekł Wins. — Dam sobie radę.
Samochód powoli odjeżdżał w tył.
Enoch patrzył za nim.
Podniósł rękę w geście pozdrowienia, gdy samochód miał zniknąć za zakrętem. Wins pomachał w odpowiedzi i za chwilę pojazd został połknięty przez gęstwinę obrastającą drogę z obu stron.
Enoch odwrócił się powoli i ruszył do stacji.
„Motłoch — myślał. — Dobry Boże, motłoch! Zgraja miotająca się z wrzaskiem wokół stacji, dobijająca się do drzwi i okien w huku wystrzałów przekreśli ostatnią nikłą szansę tego — jeśli była jeszcze jakaś szansa — że Galaktyka Centralna odstąpi od zamiaru porzucenia stacji. Taka demonstracja dostarczy mocnego argumentu zwolennikom zaniechania ekspansji w głąb spiralnego ramienia. Dlaczego tak wiele spraw musiało zbiec się w czasie? Całymi latami nic się nie działo, a teraz wszystko wali się w ciągu kilku godzin. Jakby okoliczności sprzysięgły się przeciwko mnie. Jeżeli nadciągnie motłoch, nie tylko los stacji zostanie przypieczętowany, ale również ja nie będę miał innego wyboru, jak tylko przyjąć ofertę stanowiska zawiadowcy innej stacji. Wbrew własnej woli zostanę pozbawiony możliwości zostania na Ziemi.”
Nagle zdrętwiał; uświadomił sobie, że całkiem prawdopodobne było wycofanie oferty przeniesienia go do innej stacji. Obecność motłochu pałającego żądzą krwi obciążyłaby zarzutem barbarzyństwa cały rodzaj ludzki bez wyjątku, więc także i jego samego. Zastanawiał się, czy nie powinien zejść nad strumień i spotkać się znów z Lewisem. Można było przecież poczynić jakieś kroki, by zapobiec rozruchom. Zdawał sobie jednak sprawę, że w takim przypadku winien będzie jakieś wyjaśnienie, a obawiał się wyjawiać zbyt wiele. Poza tym być może nikt mu nie zagrażał. Miał nadzieję, że nikt nie potraktuje poważnie słów Hanka Fishera i cała sprawa spali na panewce.