Выбрать главу

Jeden z nich odwrócił się i pomknął w dół wzgórza w stronę lasu, wyjąc w szalonym strachu niby przerażony pies.

— To Hank — powiedział Winslowe. — To Hank biegnie.

— Przykro mi, że go wystraszyliśmy — rzekł Enoch z powagą. — Żaden człowiek nie powinien się tego bać.

— On się boi samego siebie — stwierdził listonosz. — Strach jest w nim.

„To prawda — pomyślał Enoch. — Taki już jest Człowiek — i zawsze taki był. Nosi w sobie strach. Zawsze boi się najbardziej siebie samego.”

34.

Ciało zostało pogrzebane. Nad grobem cała piątka stała jeszcze przez chwilę, słuchając szumu niespokojnego wiatru, który miotał się w sadzie skąpanym w świetle księżyca. Z dalekich dziupli nad rzeką dobiegały nawoływania lelków wśród srebrzystej nocy.

W promieniach księżyca Enoch próbował odczytać napis wyryty na nierówno ociosanym kamieniu nagrobnym, lecz światło było zbyt słabe. Zresztą treść napisu znał na pamięć.

Tu spoczywa przybysz z dalekiej gwiazdy, lecz ziemia ta nie będzie mu obca, gdyż przez śmierć złączył się z wszechświatem.

Zeszłej nocy Mglisty, który przybył złożyć protest, powiedział mu: „Kiedy to pisałeś, myślałeś jak jeden z nas”. Mylił się, ale Enoch nie wyprowadził go z błędu, bo przecież nie tylko mieszkańcy Wegi tak odczuwali — ludzie również.

Słowa zostały wyryte niewprawną ręką; popełnił jeden czy dwa błędy w pisowni — niełatwo było nauczyć się języka Mglistych. Kamień nie był tak trwały jak marmur czy granit, z których najczęściej wykonywano nagrobki, i napis zapewne nie przetrwa wieków. Jeszcze kilka lat i wskutek niszczącego działania słońca, deszczu i mrozu zatrą się znaki, a po następnych kilku latach całkiem znikną; zostanie tylko na kamieniu nierówność, świadcząca o tym, że kiedyś było tam coś napisane.

„Ale to nieważne — myślał Enoch — słowa wryły się nie tylko w kamień.”

Spojrzał ponad grobem na Lucy. Talizman był znów schowany, a jego blask przyćmiony. Dziewczyna wciąż tuliła go do piersi, a jej twarz wyrażała uniesienie. Zdawała się przebywać w innym świecie, w jakimś dalekim wymiarze, gdzie zamieszkała samotnie, niepomna przeszłości.

— Sądzisz, że pójdzie z nami? — spytał Ulisses. — Myślisz, że możemy ją zabrać? Czy Ziemia…

— Ziemia nie ma tu nic do powiedzenia — odrzekł Enoch. — Ona sama zdecyduje.

— Zgodzi się?

— Myślę, że tak. Być może całe życie czekała na ten właśnie moment. Chyba podjęłaby decyzję i bez Talizmanu.

Zawsze przecież pozostawała w kontakcie z czymś poza ludzkim zasięgiem. Jest w niej coś, czego nie ma żaden inny człowiek. Wyczuwało się to, lecz trudno było nazwać. Ona nieporadnie próbowała wykorzystywać swój dar, nie bardzo wiedząc jak: wywabiała kurzajki, leczyła biedne, chore motyle i Bóg wie czego jeszcze dokonywała.

— To jej ojciec uciekł od nas z krzykiem? — spytał Ulisses.

— Ja się nim zajmę — oświadczył Lewis. — Pogadam z nim.

Dość dobrze się znamy.

— Chcesz zabrać ją do Galaktyki Centralnej? — zapytał Enoch.

— Jeśli się zgodzi — odrzekł Ulisses. — Natychmiast trzeba powiadomić Centralną.

— I stamtąd w najdalsze zakątki Galaktyki?

— Tak. Bardzo jej potrzebujemy.

— Czy moglibyśmy w takim razie wypożyczyć ją na dzień lub dwa?

— Wypożyczyć?

— Tak. My też jej potrzebujemy, nam jest najbardziej potrzebna.

— Oczywiście — odrzekł Ulisses. — Ale nie rozu…

— Jak pan myśli — zwrócił się Enoch do Lewisa — czy uda się przekonać nasz rząd… może sekretarza stanu, żeby włączył niejaką Lucy Fisher w skład naszej delegacji na konferencję pokojową?

Lewis zaczął coś mówić, umilkł, wreszcie rzekł:

— Tak. Sądzę, że to da się załatwić.

— Potrafi pan sobie wyobrazić — ciągnął Enoch — jakie wrażenie wywoła ta dziewczyna z Talizmanem przy stole konferencyjnym?

— Chyba potrafię — powiedział Lewis. — Ale sekretarz z pewnością zechce porozmawiać z panem, zanim podejmie decyzję.

Enoch zamierzał zwrócić się do Ulissesa z pytaniem, lecz nie musiał tego robić.

— Ależ jak najbardziej — zapewnił Ulisses Lewisa. — Niech pan da znać, a ja też wezmę udział w spotkaniu. Mógłby pan poza tym podsunąć łaskawemu sekretarzowi pomysł utworzenia światowego komitetu.

— Światowego komitetu?

— Który wystąpi o przyjęcie Ziemi do naszej wspólnoty. Nie możemy przecież przyjąć strażnika z obcej planety, prawda?

35.

Usypisko głazów odbijało blade promienie księżyca, przywodząc na myśl kości prehistorycznego zwierza. Na skraju górującego nad rzeką urwiska potężne drzewa przerzedzały się i skalisty występ wychodził nagi w niebo.

Enoch stał obok jednego z masywnych głazów i ze spuszczoną głową patrzył na ksztaft leżący pomiędzy kamieniami. „Biedny, przegrany szubrawiec — pomyślał. — Stracił życie tak daleko od domu z tak niskich pobudek.”

Choć może wcale nie był małą, nikczemną istotą. W jego mózgu — teraz nieodwracalnie unicestwionym — z pewnością istniał zamysł zdobycia wielkości, taki sam jak w mózgach Aleksandra, Kserksesa czy Napoleona; sen o potędze — zrodzony z egoizmu — o potędze, która miała spełnić się i trwać za wszelką ceną; pragnienie tak przytłaczające, że odsuwało na bok wszelkie względy moralne.

Enoch próbował wyobrazić sobie, co mogło powodować obcym, lecz podczas tej próby wyobraźni uświadomił sobie absurdalność swych wysiłków — z pewnością istniały względy mogące ujść uwadze i okoliczności poza zasięgiem jego zdolności pojmowania.

Coś musiało pokrzyżować przybyszowi plany. Ziemia pewnie stanowiła jedynie kryjówkę w razie jakichś kłopotów. Obcy padł, po części z desperacji, w ostatniej rozgrywce, która mu się nie powiodła.

Czyż to nie zakrawało na ironię losu? Obcy podczas ucieczki zaniósł Talizman wprost w ręce wrażliwej i to na planecie, gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy szukać istoty obdarzonej wrażliwością. Nie ulegało wątpliwości, że Lucy wyczuła Talizman i przybiegła na jego wezwanie, jak stalowy opiłek, który lgnie do magnesu. Nie obchodziło jej nic poza tym, że Talizman był w pobliżu i że musiała go zdobyć. Czekała na to przez całą swą samotność, nie wiedząc, czym jest Talizman, nie łudząc się nadzieją, że go kiedykolwiek które niespodziewanie dostrzega lśniące, śliczne świecidełko zawieszone na choince i natychmiast wie, że to najwspanialsza rzecz na ziemi, i pragnie ją mieć.

„Obcy musiał być zdolny i zaradny — rozmyślał Enoch. — Po pierwsze, dużych zdolności i sprytu wymagała sama kradzież Talizmanu, ukrywanie go, zdobycie dostępu do tajnych akt Galaktyki Centralnej… Czy to wszystko byłoby możliwe, gdyby Talizman działał? Energia Talizmanu powstrzymałaby chyba moralny rozkład i chciwość, które pchnęły obcego do kradzieży.”

Teraz już było po wszystkim. Talizman został odzyskany i znalazł nowego strażnika — głuchoniemą Ziemiankę, upośledzoną pośród ludzi. I zapanuje pokój na Ziemi, a jej mieszkańcy wkrótce wejdą do galaktycznej wspólnoty.

„Znikły wszelkie problemy — myślał Enoch. — Nie trzeba podejmować decyzji. Lucy zdjęła ze wszystkich ciężar decydowania. Stacja zostanie; można rozpakować pudła i odłożyć dzienniki na półkę. Nic nie stoi na przeszkodzie — można udać się z powrotem do stacji, usiąść i dalej pracować.”