Piramida kul była cudownym, a jednocześnie prostym urządzeniem. Działała jak utrwalacz, rozpędzała wszelkie złudzenia, a krainę czarów zmieniała w rzeczywistość. Można było stworzyć coś, potem włączyć piramidę i twór zaczynał istnieć tak prawdziwie, jakby nigdy nie został wymyślony.
„A jednak nie zawsze można oszukać samego siebie — myślał Enoch. — Wiadomo, że coś jest ułudą, nawet gdy zmienia się to w rzeczywistość.”
Niepewnie wyciągnął dłoń w jej stronę, lecz Mary opuściła rękę i wolno cofnęła się o krok.
W panującej ciszy — w strasznej ciszy samotności — stali naprzeciw siebie pośród kolorowych błysków, igrających niczym rozbiegane myszy, wysyłanych przez piramidę kul.
— Przykro mi — odezwała się Mary — ale to nic nie da. Nie możemy się oszukiwać.
Stał niemy i zawstydzony.
— Na to czekałam. Rozmyślałam o tym i marzyłam.
— Ja też — przyznał Enoch. — Nie spodziewałem się, że to nastąpi.
Dopóki to trwało, pozostawało marzeniem. Romantycznym, niedościgłym, płonnym. Może dlatego romantycznym, że nie mogło się ziścić.
— Jak gdyby ożyła lalka — rzekła Mary — albo ukochany pluszowy miś. Przykro mi, Enochu. Nie mógłbyś kochać lalki, która nagle ożyła, ani pluszowego misia. Będziesz zawsze pamiętał, czym były przedtem. Lalka z wymalowanym uśmiechem bezmyślności; miś, z którego sypią się trociny.
— Nie! — krzyknął Enoch. — Nie!
— Biedny Enoch — powiedziała. — To będzie dla ciebie straszne. Tak żałuję, że nie mogę ci pomóc. Przyjdzie ci żyć z tym tak długo.
— A ty! — zawołał. — Co teraz poczniesz?
„To ona właśnie wykazała odwagę — pomyślał. — Odwagi wymagało nazwanie rzeczy po imieniu.”
Nie miał pojęcia, w jaki sposób przeczuła. Skąd mogła wiedzieć?
— Odejdę — rzekła. — I nie powrócę. Nawet gdy będziesz mnie potrzebował — nie przyjdę. To jedyne wyjście.
Ale ty nie możesz odejść. Jesteś w pułapce, podobnie jak ja — Czyż to nie dziwne, co się z nami stało? Oboje padliśmy ofiarą złudzeń.
— Nie. Ty nie.
Z powagą skinęła głową.
— Ja także. Ty nie możesz kochać zrobionej przez siebie lalki, a ja — lalkarza. Oboje jednak łudziliśmy się; wciąż odczuwamy przymus kochania, a potem poczucie winy i żal, że to się nie udaje.
— Moglibyśmy spróbować — powiedział Enoch’. — Tylko nie odchodź.
— Mam zostać, by w końcu zacząć cię nienawidzić? I, co gorsza, wzbudzić w tobie nienawiść? Lepiej zostawmy sobie poczucie winy i żal. Lepsze to niż nienawiść.
Szybkim ruchem podniosła piramidę kul.
— Nie, tylko nie to! — krzyknął. — Nie, Mary…
Piramida zawirowała w locie, roztaczając błyski, i rozbiła się o gzyms kominka. Zgasły refleksy. Okruchy szkła potoczyły się po podłodze.
— Mary! — krzyknął, rozgarniając ciemności.
Lecz jej już nie było.
— Mary! — Jego krzyk przeszedł w jęk.
Odeszła i już nie wróci.
Nawet gdyby ją przyzywał, nie zjawi się.
Stał wśród ciszy i ciemności; głos minionego wieku zdawał się przemawiać doń w niemym języku:
Wszystko jest trudne — mówił. Nie ma rzeczy łatwych. Była dziewczyna z farmy przy drodze, potem piękność z Południa, która patrzyła, jak mijał jej ganek, i wreszcie Mary, która odeszła na zawsze.
Odwrócił się i ruszył po omacku w stronę biurka. Dotarł do niego i zapalił lampę.
Rozejrzał się wokół. W miejscu, gdzie stał, była kiedyś kuchnia, a przy kominku — salonik. Wszystko się zmieniło, bardzo dawno temu, lecz wciąż widział dawny dom.
Dni, które przeminęły, i ludzi, którzy odeszli wraz z nimi.
Został sam.
Utracił swój świat.
Podobnie jak wszyscy tego dnia — wszyscy ludzie, którym dane było dożyć tej chwili.
Chyba jeszcze o tym nie wiedzieli, ale oni też utracili swój świat. Już nigdy nie będzie tak samo.
Zegnał już tyle spraw, miłości i marzeń.
— Żegnaj, Mary — powiedział. — Przebacz mi i niech Bóg ma cię w opiece.
Usiadł przy biurku i przysunął księgę zapisów. Otworzył ją i przekartkował, szukając stron, które musiał zapełnić.
Miał przed sobą wiele pracy.
Teraz był już gotów.
Wypowiedział już ostatnie słowa pożegnania.