Выбрать главу

– To ostateczna decyzja?

Pułkownik wybrał w końcu między krzesłem a łóżkiem, siadając na tym ostatnim.

– Decyzja – żachnął się. – Właśnie oczekujemy teraz kilku grotołazów. Chcemy krok po kroku obudować korytarz i umieścić tam wózki z kamerami. Nic innego nie wchodzi w rachubę, nie mogę już stracić ani jednego człowieka.

– Żołnierza, a nie turysty. Kliper zerwał się na równe nogi.

– Nie gadaj od rzeczy. Zresztą ja w tej chwili muszę wyjść. Wrócę gdzieś za godzinę. Najlepiej będzie…

– W porządku – Bogdan wszedł mu w słowo. – Ja zostanę w pokoju.

Kliper skinął głową i pospiesznie wyszedł na korytarz. Ostrożnie, czując jeszcze wczorajszy upadek, Bogdan ułożył się na łóżku. Za oknem miał pozornie nieskończony rząd drzew. Patrzył na nie od rana, lecz dopiero teraz zauważył, że prawie wszystkie są liściaste.

Pułkownik wrócił tak, jak zapowiedział, po godzinie. Bogdan leżał wciąż bez ruchu.

– Czy podtrzymujesz swoją propozycję? – spytał od samych drzwi.

Uniósł się na łokciu.

– Z tą jaskinią? – Tak.

– Oczywiście. Coś się zmieniło?

Kliper trochę za płynnie zaczął odpowiedź:

– Z przyczyn od nas niezależnych przyjazd grotołazów opóźni się o prawie miesiąc. To będzie początek zimy. Dlatego, jeśli jesteś pod ręką, mógłbyś przejść kilka metrów i zamontować pierwsze szyny. Tam jeszcze ludzie dochodzili.

– Kilka metrów mówisz?

– Tak, a dlaczego pytasz?

– Nie, nic, tak sobie.

Uniósł się z łóżka i zaczął wciągać buty.

– Plecak się znalazł?

– Tak, już od dawna stoi w szafie. Ale strój i wyposażenie dostaniesz od nas. Mamy tu cały sprzęt.

Bogdan tupnął nogami, aby sprawdzić, czy dobrze zasznurował obuwie.

– Wojsko to potęga, nie?

Kliper nie odpowiedział, jedynie przytrzymał go za ramię.

– Czy ty… czy odpowiadasz za swoje zdrowie?

Bogdan ruszył ustami, jakby liczył w myślach.

– Tak – odparł w końcu. – Sądzę, że tak.

Szczelina musiała być kiedyś zasłonięta krzewami. Widać to było po kolorze skały wokół tego szerokiego na metr, a wysokiego na dwa otworu. Światło słoneczne ukazywało nie więcej niż metr rozpoczynającego się tutaj korytarza. Dalej było ciemno. Bogdan poprawił kask i jeszcze raz sprawdził zamocowanie liny. Stojący obok niego dwaj żołnierze z poważnymi minami ustawiali w wejściu reflektor. Poza nimi plac był prawie pusty. Kliper kazał wszystkim wrócić do zajęć. Nie chciał widowiska, jak to nazwał. Stał teraz z tyłu między grupką podoficerów i Bogdan wiedział, że gdyby się odwrócił, tamten pomachałby ręką i posłał mu serdeczny uśmiech. Wolał się obyć bez tego.

Z reflektorów trysnęło światło odsłaniając następne metry wapiennego korytarza.

– Może pan iść – powiedział ten sam kapral, który zatrzymał go w lesie. – Po pięciu metrach proszę założyć kołki.

Skinął głową. Od chwili kiedy Kliper przedstawił go jako wybitnego speleologa, wszyscy jakby zapomnieli o wczorajszym zdarzeniu. Popatrzył na rosnący wzdłuż zbocza ras i uważnie spoglądając pod nogi wszedł do jaskini, tuż za swoim cieniem.

Kliper siedział parę metrów od wejścia i nerwowo rysował patykiem gryzmoły na ziemi.

– Ile go nie ma?

Kapral nie musiał spoglądać na zegarek.

– Prawie dwie godziny, niedługo wyczerpią mu się akumulatory.

Pułkownik złamał patyk i z wściekłością odrzucił szczątki.

– Ale dureń – szepnął.

Kapral chciwie nadstawił ucha.

– Ma pan rację. Trzeba być idiotą, aby odwiązywać linę i leźć tam, gdzie już tyle osób zginęło.

Kliper spojrzał groźnie.

– O sobie, a nie o nim mówię. Dlaczego pozwoliłem na to? Z dołu, od strony kuchni, słychać było nadchodzących podoficerów. Kliper wiedział, że gdy nadejdą, będzie musiał wydać konkretne decyzje. Wstał. Sekundę później u wyjścia z jaskini pojawił się Bogdan. Widząc to, Kliper nie mógł uczynić nic innego, jak tylko ponownie usiąść.

– Przepraszam cię, Jakub, że odwiązałem linę, ale wydawało mi się, że muszę pójść dalej.

Słowa dochodziły do Klipera z trudem, jakby przesączały się przez watę. Kapral stojący z boku też miał niewyraźną minę i wyglądało, że najchętniej huknąłby tego niedoszłego samobójcę w ucho.

– Jak ty wyszedłeś? – wykrztusił Kliper. – Jakim cudem?

Bogdan odpiął kask i zaczął mocować się z kurtką.

– Normalnie, najzwyklej w świecie. Tam dalej, po jakichś dwudziestu minutach drogi, jest wysoka pieczara o suchym i piaszczystym dnie. Chodziłem wkoło, myślałem, że odchodzą z niej jakieś dalsze korytarze, ale nic takiego. Wygląda, że jaskinia definitywnie się kończy.

Kliper uniósł ręce ku górze.

– Ale ludzie? Tam powinny być zwłoki, oprzyrządowanie.

Bogdan zdecydowanie pokręcił głową.

– Nic takiego tam nie ma, a szukałem długo.

Nie wiadomo kiedy nowina obiegła obóz i wkrótce placyk zapełnił się żołnierzami. Kliper odwrócił się ku nim, jakby szukał poparcia.

– Przecież u diabła, tam znikali ludzie.

– Jakub, ja nie wiem. Nic tam takiego nie zauważyłem. Poza tym jestem zmęczony. Pozwolisz, że pójdę do siebie i odpocznę.

Kliper ostatecznie pokonany machnął ręką.

– Panie pułkowniku – odezwał się kapral, kiedy sylwetka Bogdana znikła w baraku. – Zgłaszam się na ochotnika. Sprawdzę tę jaskinię.

– Ja też… również… i ja… – głosy żołnierzy mieszały się i przekrzykiwały nawzajem.

Najwyraźniej czuli się oszukani, że warowali przy byle dziurze, którą spokojnie przeszedł ten cywil. Kliper odwrócił się do stojących podoficerów, lecz ci udawali, że nie wiedzą, czego od nich oczekuje. Chyba uważali go za starego pryka niezdolnego do podjęcia żadnej decyzji.

– Dobrze – chrapnął wysuszonym gardłem. – Niech idzie dwóch. Tylko ostrożnie i po dziesięciu minutach mają zawracać.

Dwójka, która zgłosiła się pierwsza, z niespodziewaną energią ruszyła po sprzęt. Kliper nie odezwał się już ani słowem do momentu, kiedy zniknęli w otworze.

Dotknięcie w ramię wyrwało Klipera z rozmyślań tak gwałtownie, że nawet nie mógłby powiedzieć po chwili, co było ich treścią.

– Mam list do pana pułkownika.

– List?

Zdziwiony ujął kartkę papieru w dwa palce.

– To od tego grotołaza.

Odprawił żołnierza i rozwinął złożony arkusz.

"Jakub. Wybacz, że odchodzę bez pożegnania, ale nie czuję się najlepiej. Postanowiłem, iż od razu wyruszę w dalszą drogę. Twoi żołnierze pokażą mi, jak wyjść na szlak. Cieszę się, że pomogłem Ci rozwiązać sprawę jaskini. Napisz, jak znajdziesz czas, co się ostatecznie okazało. Jeszcze raz przepraszam. Bogdan".

Jednym ruchem dłoni zmiął kartkę.

– Szeregowy! – krzyknął. – Czy ten człowiek już poszedł?

Żołnierz zawrócił.

– Tak. Sam pokazałem mu, jak dojść do szlaku. Chyba dobrze zrobiłem?

Kliper odprawił go ruchem ręki. Gdy wstał, nad lasem prześlizgnął się podmuch wiatru prowokujący gnieżdżące się w koronach drzew ptaki do jazgotu.

– Rozwiązałeś sprawę, skurczybyku – powiedział przekrzykując hałas i podszedł do otworu.

– Spóźniają się, panie pułkowniku – usłyszał głos stojącego tam porucznika.

Chłopak był najwyraźniej przestraszony, gdyż usilnie starał się cokolwiek wypatrzyć w zakamarkach korytarza. Jego palce aż do białości zaciskały się na skalnym występie.

– Hej! – krzyknął Kliper i porucznik zerknął na niego przerażony. – Jest tam kto? Odezwijcie się, do diabła. Głos dudnił krótko w korytarzu i jakby zdławiony umilkł między skałami.

– Do diabła, odezwijcie się!

Z ciemności nikt nie wychodził. To jedno widać było z całą pewnością.

Ku północy – Andrzej Drzewiński

"Przynajmniej się starałem…"

Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem

Szesnaście razy uderzył w gong człowiek odziany w ciężkie, skórzane ubranie zdobione rzędami klamer. Miedziana kaskada dźwięków spadła na domy, przetoczyła się pustymi ulicami i uderzyła w wieże z białego marmuru zamykające kontur miasta. Odpowiedziały tym samym. Strzegący świtu budzili teraz mieszkańców okolicznych wiosek leżących wokół muru jak posłuszne psy: śpiące, kiedy pan śpi, gotowe do pracy, kiedy ich pan wstaje.